Niektórzy tutaj wchodzący już wiedzą, że od półtora roku utrzymuję relację z kochankiem.
Pomińmy proszę aspekt moralny, bo chcę zapytać, jak sobie radziliście jeśli kiedykolwiek ktoś Was zghostował.
Ja zbieram szczękę z podłogi, bo wczoraj gdy nareszcie wezbralo we mnie to, czego wcześniej bolalam się dosadnie powiedzieć i napisałam kochankowi, że mam dość tej farsy i na pewno ja nie będę w nieskończoność za nim jeździć ani zabiegać o kontakt, to nie potrafił nawet odpisać, po prostu mnie zablokował. Ot tak, z dnia na dzień , po poltora roku znajomości.
Nienawidzę ghostingu, jestem na maksa uczulona na takie rozwiązywanie problemów. Jak mnie ktoś ważny dla mnie ghostuje, to zapadam się w sobie, narastają objawy nerwicowe, serce kołacze, wyć się chce. Nie tak sobie wyobrażałam koniec. Nawet na dorosłą rozmowę go nie stać, tylko blokada jak u dzieci?
Wszystko dlatego, że nie jestem już potulna i wygarnelam mu, że romansować też trzeba umieć a na przyszłość niech nie bierze się za inne kobiety skoro nie ma zamiaru zostawić żony. To niech lepiej włączy porno.
To mu napisałam plus jeszcze że to jest farsa że on do mnie pisze tyle czasu a przyjechać nie łaska, spotkanie było 3 tygodnie temu a następnego ani widu ani słychu. Myślę że obraził się o to, że pojechałam mu, że w domu jest pantoflem który boi się głośniej pierdnąć a przy mnie zgrywał człowieka który ma nad czymś władze. Wpienil się i
zablokował mnie. Na innej platformie rano go przeprosiłam że może za ostro się wyraziłam ale on jest nieugięty jak nigdy.
To już koniec?
Nie mogę się pogodzić z tym, że w taki sposób. Bez szacunku, bez rozmowy na koniec. W gniewie.
Zablokował mnie. Wszędzie! Nawet jak w akcie bólu i paniki napisałam do niego na innej platformie.
Teraz na okrągło przypominają się te dobre chwile z nim, te nasze spotkania....i wyć mi się chce. Tak po prostu zablokował, nie ma mnie....