Od 3 lat mieszkam 160 km od domu rodzinnego. Mój narzeczony pracuje w Warszawie, jego zawód jest związany z koniecznością przebywania w tym mieście przez najbliższe 5-6 lat, nie ma innej możliwości. W kolejnych latach niewiele się zmieni bo przez kolejne 10-15 lat będzie musiał mieszkać obok dużych miast (jest związany z międzynarodowymi lotniskami). Chcieliśmy kupić mieszkanie bo teraz żyjemy w ciasnym wynajmie i się zaczęło... mama oczywiście wpędza mnie w poczucie zawodu i winy bo skoro chcę kupić mieszkanie to co będzie z domem rodzinnym? Kto go utrzyma? Kto będzie w nim mieszkał? Sprawia to, że czuję się winna, nie potrafię cieszyć się zakupem mieszkania, wręcz się go boję i sabotuję. Temat przewijał się już przy wyprowadzce ale teraz to jakiś koszmar. Od kilku lat rodzice nie chcą remontować nawet drobnych rzeczy w domu bo "po co", "komu to robić" itd. Nie dbają o swój komfort bo "po co".
Dodatkowo, o ironio - mam brata, który siedzi w domu i nic nie robi. Skończył szkołę i nie pracuje, rodzice go utrzymują bo on "nie może znaleźć pracy". Przez to rodzice mówią, że on tego domu nie utrzyma i nie będzie tu na pewno mieszkał więc wszystko się zmarnuje.
Czy ktoś z was był w takiej sytuacji? Jak poradziliście sobie z opuszczeniem domu rodzinnego bez poczucia winy? Ja rozumiem, że dla rodziców to trudne ale co ja mam z tym zrobić... widzę, że niektóre osoby w ogóle się tym nie przejmują, wyjeżdżają na drugi koniec świata i zostawiają dom. Czy ich rodzice nie mówią takich rzeczy? Jak to w ogóle jest u was?