Cześć. Muszę się wygadać, a nie mam komu, nie potrafię nawet porozmawiać o tym z koleżanką.
Nie wiem od czego zacząć, pewnie ten post będzie bardzo chaotyczny więc jeśli ktoś dotrwa do końca to podziwiam.
Zaczęłam się spotykać z facetem w październiku, znałam go już wcześniej, bo mamy wspólne hobby. Facet po rozwodzie, z dzieckiem, często się nią opiekuje, bierze do siebie. Na początku było mi ciężko przełknąć ten fakt, że czasami spotykamy się we trójkę i dopiero po kilku spotkaniach tak naprawdę ogarnęłam, że on ma dziecko. Coś mnie do niego ciaglo więc zepchnelam ten fakt na bok, po jakimś czasie, przestało mi to przeszkadzać, a nawet polubiłam jego córkę. Bardzo się zakochałam, 2 raz w życiu pokochałam ale pierwszy raz tak mocno. Był ze mną w najtrudniejszym okresie mojego życia, wydawało mi się, że jemu też zależy, że się o mnie martwi, chce robić, dawać to co lubię, sam z siebie chciał się spotykać. Nawet nie miałam się czego przyczepić, o co pokłócić, takie przeciwieństwo mojego poprzedniego związku gdzie do faceta można było jak do ściany i kłótnie były na porządku dziennym, no i tam też nie było z mojej strony uczucia.
Zerwał ze mną twierdząc, że mi coś zabiera, że on już nie chce dziecka ani nie widzi przyszłości.
Nie błagałam, dałam mu spokój ale wyłam przez cały czas, miałam różne dziwne ataki, życie całkowicie straciło dla mnie sens.
Po miesiącu się odezwał, że mu mnie brakuje, wróciliśmy do siebie ale jest kiepsko, cały czas się boję kiedy znowu skończy, cięgle płacze, wydaje mi się, że mniej się do mnie odzywa, już nie pyta o wszystko, po prostu nie wiem czemu się wgl do mnie odzywał... Widzę, że nic z tego nie będzie ale jak się do niego przytulam czuje, że mam wszystko i tak cholernie ciężko mi bez tego. A teraz jak głupia piszę ten post i łzy już powoli lecą.
Chyba o nic was nie proszę, chciałam się tylko wygadać