Dzień dobry,
jestem osobą nową na forum, ufając, że w takim miejscu jak to, uzyskam porady. Dziękuję z góry za przeczytanie i ewentualne porady. Postaram się streścić dylemat i przejść do clue.
Jestem kobietą tuż przed 30stką, która obecnie mieszka w mieście wojewódzkim, blisko miasta rodzinnego moich rodziców. Tu kończyłam studia, tu nawiązałam przyjaźnie, znajomości, związki, praktycznie tu mam całe życie. Przynajmniej tak mi się wydaje. Z pozoru to niby idealnie, ale problem stanowią moi rodzice, którzy z racji bliskości do miasta wojewódzkiego w którym obecnie mieszkam, potrafią do mnie przyjeżdżać "na siłę" pod pozorem troski - a tu dokupią jedzenie jak mi brakuje (to, że nie jestem sierotą i sama potrafię zadbać o własne żywienie to do nich nie trafia) a tu coś naprawią, a tak naprawdę to chcą mnie kontrolować. Ostatnio będąc u mnie mój ojciec zaczął na siłę mi sprzątać w mieszkaniu, mimo mojego wyraźnego sprzeciwu by tego nie robił (mieszkam jeszcze na stancji, dawno jestem po studiach, obecnie pracuję). Zarówno on i matka potrafią mi mówić jakie buty mam kiedy założyć i jaką kurtkę nosić. Mam tego dosyć.
Bardzo źle się czuję, jak muszę do nich jeździć do domu (co jakiś czas wypada, ale jest to coraz rzadsze), mają pretensje, że z nimi nie siedzę, że jestem tylko w swoim pokoju. A o czym z nimi rozmawiać? Nie mam z nimi wspólnych tematów a gadanie o polityce czy różnego plotki o rodzinie mnie nie obchodzą. Z jednej strony trzyma mnie jeszcze wątpliwy sentyment i jakaś ostoja rodzinna, ale od paru miesięcy czuję, że po prostu tu nie pasuję, do ich wizji (bo nie w głowie mi śluby, dzieci itp.).
Problemem również jest to, że obydwoje nie rozumieją, że jestem już dawno dorosła, traktują mnie jak dziecko, pomimo tego, że zawsze staram się swoje zdanie powiedzieć, ale spotyka się to z olaniem mnie. Mój brat zaś starszy, ma większą siłę przebicia do nich. Nie wiem czy to ze względu na wiek (jest parę lat starszy) czy na to że jest mężczyzną a co automatycznie może wg nich znaczyć, że ma więcej do powiedzenia. Zawsze jestem spychana na boczny tor, moje zdanie mało się liczy, nieważne czy to krzykiem, czy też na spokojnie... Z zasady staram się by spokojnie z nimi porozmawiać, ale z nimi się nie da, cokolwiek chcę zakomunikować, spotyka się to z krzykiem z ich strony albo obrażaniem, jeśli mam inne zdanie od nich. Nigdy z nimi nie dało się porozmawiać na poważne tematy, sami się przyznali, że po prostu nie potrafią. A ja potrzebuję takich rodziców, którym będę mogła powiedzieć wiele, ufać im. To obecnie niemożliwe.
Być może to kwestia przyzwyczajenia ich, że zawsze jestem pod ręką i chcą mnie zamknąć w złotej klatce. Dlatego... rozważam przeprowadzkę, do innego miasta wojewódzkiego, oddalonego o 3-4 h pociągiem. By mieć święty spokój, żyć po swojemu, robić co chcę, bez ich gadania. Co ciekawe, przez telefon świetnie z nimi się dogaduję, z jakiegoś powodu gdy jestem z nimi w jednym mieszkaniu dłużej niż 1 dzień, to nie możemy ze sobą wytrzymać. Wstępnie planuję się przeprowadzić tak pod koniec sierpnia, by jeszcze spędzić ostatnie miesiące ze znajomymi, przyjaciółmi, podelektować się tym, z czego przez moich rodziców muszę zrezygnować, bo obecne miasto mi się podoba ale... nie w przypadku, gdy mam taki "nadopiekuńczy" bagaż przy sobie. Na pewno plusem również jest to, że pragnę zmiany, nie chcę wiecznie tak żyć jak teraz a będąc w obecnym mieście niestety tak będzie. W nowym mieście też mam sporo znajomych, znam to miasto na tyle ile trzeba by zacząć nową przygodę... I wiem, że Ci znajomi, przyjaciele, których mam w obecnym mieście, będą ze mną mieć kontakt nieważne gdzie bym była, wiem, że mogę na nich liczyć.
Boję się jednak trochę, że będzie mi tych znajomości, przyjaźni brakowało, bo spotykamy się dość często. Ale chyba czas, bym zawalczyła o siebie, o swoją psychikę i swój komfort.
Rodzice niby mają świadomość, że chcę zmienić miasto - matka na pewno, coś chciała mi pomóc w mieszkanie pod wynajem, ale ojciec... wzbrania się jak może, przy nim strach rozmawiać o przeprowadzce bo reaguje złością i wypiera to za wszelką cenę. Ich argumentem jest również, że "ale jak coś Ci się stanie to co zrobisz?" - jak to co, poradzę sobie, dzieckiem nie jestem i nie trzeba już nade mną skakać bo nie jestem nastolatką. Chyba sami ze mnie robią taką trochę ofiarę losu. Tak samo co bym nie zrobiła to źle - mam pracę, nawet lepiej płatną od nich (co też może uderzać w ich ego) a do tego mam możliwość pracy zdalnej - źle. Nie mam pracy - źle. Czuję, że wiecznie nie trafiam w ich schemat idealnej córeczki, którą najchętniej mieliby całe życie przy sobie. A ja tak nie chcę.
Dodam, że oszczędności swoje mam (więc w nowym mieście sobie poradzę), ze swojej wypłaty sporo odkładam. Do tej pory odkładałam na własne mieszkanie, rodzice też dokładają swoje co miesiąc i niestety jest to na ich koncie, ale teraz moje oszczędności będą szły pod przyszły wynajem mieszkania w nowym mieście (zamiast dokładać się do zbierania na mieszkanie) bo tak postanowiłam, próbuję myśleć przyszłościowo i mieć zabezpieczenie. Boję się jednak, że będą próbowali za moimi plecami kupić mieszkanie w obecnym mieście bez mojej wiedzy, bo przecież moje zdanie się nie liczy. Jestem w stanie dać sobie rękę uciąć, że myślą, że sobie w nowym mieście nie poradzę i będę ciamajdą życiową i wrócę z podkulonym ogonem do nich, żeby znów mieli kontrolę.
W domu rodzinnym nigdy nie było rodzinnej atmosfery, dlatego gdy mogę uciekam w stronę pracy (stacjonarnej), bo chociaż tam ktoś mnie doceni i pochwali... Nie wiem czy to już pracoholizm, czy próba ucieczki od tego szamba emocjonalnego, który mi zafundowali rodzice. Myślałam o terapii, ale co z tego, jeśli ja "się naprawię", to wciąż nawracającym tematem będą rodzice i ich wpływ. Normalny człowiek powinien wziąć do serca słowa, które kieruje do nich dziecko i poprawić się, ale nie oni...
Czy da się jakoś uratować tę relację z rodzicami?
Łudzę się, że kiedyś zrozumieją jak bardzo toksyczni dla mnie są. Ale może docenią wtedy dopiero, jak mnie stracą na rzecz nowego miasta. Nie wiem co robić. Z jednej strony bardzo chcę się wyprowadzić, by psychika mi odpoczęła, bym mogła być sobą na każdym aspekcie... ale z drugiej, przykro mi, że będę musiała zostawić moje poukładane życie w obecnym mieście.
Czy mieliście podobną sytuację ze swoimi rodzicami? Czy przeprowadzka może rozwiązać problem? Jedna z osób, która zna moją sytuację mówiła, że zamiast uciekać do innego miasta, powinnam załatwić sprawę z rodzicami. A ja nie mam na to siły i ochoty, bo z tego nic nie wyjdzie a szkoda mojej energii i życia, nie zamierzam całe życie im udowadniać, że jestem coś warta (a zdarzało się, że ojciec nazywał mnie debilem bez szkoły mimo, że wyuczyłam się na magistra i nie wierzył, że jestem w stanie świetnie pisać, co chwalili wszyscy byle nie on).
Wolę po prostu spełnić się w innym mieście, żyć tak jak ja chcę, być wolną. Boję się jedynie, że złapie mnie momentami w nowym mieście jakiś chory sentyment do rodziców... Nie chcę się od nich totalnie odcinać (mogliby to tak odebrać bo jak śmiem się wyprowadzić), przecież chcę mieć z nimi kontakt, ale na własnych warunkach.
Dziękuję za przeczytanie i dziękuję z góry za opinie.