Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 17 ]

1 Ostatnio edytowany przez Zuzannka (2023-12-27 04:33:15)

Temat: Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?

Porzucił mnie ukochany po 5 latach znajomości, w tym 2 latach kontaktów intymnych. Pierwszy raz zrobil to w marcu tego roku (2023) i po ponad miesiącu stoczyłam się tak mocno, że popadłam w alkoholizm (picie pół litra codziennie albo 1-2 butelek wina) z poczuciem zakończenia życia, rozsypaną samooceną, kompletnym brakiem dalszego sensu życia, rezygnacją ze wszelkich aktywności, silną bezsennością, zaniedbywaniem pracy, nerwowością, agresją, poczuciem winy, porzuceniem kontaktów z innymi, itp. Itd. Po ponad miesiącu zobaczyliśmy się na żywo i widząc w jakiej jestem rozsypce (wypiłam litr wódki i byłam w fazie, że organizm domagał się alkoholu, okropny ból ciała i zaburzenia swiadomosci), zlitował się nade mną i chciał mi pomóc, nie zostawiać mnie w tak fatalnym stanie. Pogodziliśmy się i poszukałam terapeuty, u którego na przełomie maja-czerwca miałam terapię, ale zrezygnowałam, bo spotkania nic mi nie dawały i nie łagodziły cierpienia. Nie piłam w tym czasie i w czerwcu oraz pod koniec wakacji sierpień + początek września spotkaliśmy się w celach intymnych, jednak mój strach przed ponownym zostawieniem tak mocno narastał, że powodowałam konflikty. Zdarzało się, że ignorował mnie, nabierał dystansu i chłodu i to znowu powodowało cierpienie. Zaczęłam znowu pić, najpierw mniej, a potem znowu wróciłam do codziennego spożywania, znowu wrocila bezsennosc. Nie straszył mnie zostawieniem, ale cały czas był głuchy na moje potrzeby bliskości, czułości, empatii, wsparcia, cokolwiek nie powiedziałam, nie słuchał co do niego mowilam, tylko zarzucał mi robienie kolejnej dramy i jazd, z czym się nie zgadzałam i miałam kolejne fazy wzmożonego cierpienia i bezsensu życia. Nie tak dawno, bo koniec listopada a potem początek grudnia spotkaliśmy się znowu i było intymnie (generalnie zgadzałam się na jego wszystkie fantazje i w takim normalnym rozumieniu były to ostre, hardcorowe czynności) po czym ostatniego dnia spotkania grudniowego kupil mi 2 flaszki wina, które przy nim wypiłam. Zrobiłam wielką jazdę z wytykaniem jak bardzo kiepsko się czuje, czuje się traktowana przedmiotowo i tylko do seksu, jak bardzo go potrzebuje, ale nie tylko do celów seksualnych... zaznaczam, że miałam tez bardzo ciężki okres w pracy i w tej pracy tez mam taką napiętą sytuację, pt. tykająca bomba "kiedy szef mnie zwolni" i też przez to się stresowałam okropnie. A on... jeszcze przed świętami nabrał do mnie tak dużego dystansu jak nigdy wcześniej, w trakcie "rozmowy" wyrzucił mi bardzo wiele negatywnych rzeczy na mój temat (co też wcześniej robil, ale teraz to zintensyfikowal), mówiąc przy okazji jak to nigdy się ode mnie nie uwolni, jak w końcu mam to zaakceptować, że nic się nie zmieni, on się nie będzie angażować, jak to odrzuca go kontakt ze mną. Powiedział tak wiele strasznych rzeczy, w sumie to jak jestem stara (33 lata) nigdy od nikogo nie usłyszałam tyle negatywnych rzeczy na mój temat. Byłam tak mocno wzburzona, tak doszczętnie rozchwiana emocjonalnie, że pierwszy raz w życiu się samookaleczyłam i przecięłam (płytko) nadgarstki żyletkami. Nie za wiele pamiętam z tego zdarzenia, ale wiem, że już po prostu chcialam, żeby moje wielomiesięczne cierpienia się skończyły. Nigdy wcześniej jednocześnie tak w nikim mocno się nie zakochałam mimo mojego juz "zaawansowanego wieku" jak na silne miłości, jak i nie cierpiałam tak mocno. Napisałam mu o tym, że się pocięłam. Jeszcze w święta złożył mi życzenia, ale odezwałam się do niego 26 grudnia wieczorem i po tym co pisał, widzę, że kolejny raz chce mnie tak definitywnie zostawić jak w marcu br. Upodliłam się do końca, nie mam już żadnej godności i jakiegoś szacunku do siebie i błagałam go, żeby tego nie robił, bo wtedy po tym marcu wiem co się ze mną działo, jak się stoczyłam i zaczęłam chorendalnie pić i porzuciłam dosłownie wszystko, czym się zajmowałam. Naprawdę mam świadomość, że ludzie się rozstają, nawet po wiele dłuższych związkach niż mój, mają dzieci, dzielą majątki, ale naprawdę nie przypuszczałam, że trafie na takiego faceta, który w 100% będzie mi odpowiadał. A na początku mi się niezbyt podobał, to on dlugimi rozmowami a później pierwszym kontaktem intymnym po 3 latach znajomości sprawił, że się w nim zakochałam dosłownie bez pamięci. Dzięki niemu po 30 latach pierwszy raz przezylam orgazm i byliśmy idealnie dopasowani pod tym kątem, ale nie o to chodzi. Przez te lata stawał się moim najbliższym przyjacielem, rozumiał mnie i tak naprawdę tylko jemu mogłam opowiedzieć dosłownie wszystko i nie rzucał mi głupimi radami. Nie poświęcałam innym tyle czasu co jemu a teraz on chce mi zapewnić ponownie ten sam koszmar, który przechodziłam wtedy w marcu. Nie wiem, czy drugi raz to przeżyje zważywszy na to, że tak się wtedy stoczyłam, a teraz w dodatku pierwszy raz się w życiu pocięłam i naprawdę nie chce żyć, chce skrócić to cierpienie. Myślę o tym jaki jest limit cierpienia u człowieka. Nie widzę szans, że moje życie kiedykolwiek się poprawi, bez niego. Wiem, ze bez niego sobie nie poradze. Boje sie tego co przyniesienie przyszlosc. Powiedzialam mu o tym, a on na go, ze zadne grozby samobojstwa na niego nie zadziałają. A ja po prostu niczego tak nie jestem pewna w zyciu, jak tego, ze bez niego sobie nie poradzę i juz nie podniosę się nigdy. Nie za wiele milych rzeczy spotkalo mnie w zyciu, mialam beznadziejne dziecinstwo z klotliwymi rodzicami, przez co potem nie umialam zbudowac normalnych relacji z facetami i zawsze zgadzalam sie na takich, co byli sredni, bo nie wierzylam, ze zasluguje na cos wiecej. A jak w koncu poznalam tego jednego jedynego, ktory tak zrewoluvjonizowal moje zycie i przezylam z nim "tyle pierwszych chwil", zostawil mnie. Nie zlicze ile stron z poradami na temat "jak przezyc rozstanie" przeczytałam, ale nie przechodzę tych podrecznikowych 5 etapów zaloby, jest ze mną coraz gorzej i... nie wiem co bedzie jutro. To chyba ostatnie wolanie o pomoc albo przestroga przed tym, że nigdy nie warto tak mocno sie w kims zakochiwać, zeby ta osoba stala sie wazniejsza niz Wy same jestescie.

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?
Zuzannka napisał/a:

Porzucił mnie ukochany po 5 latach znajomości, w tym 2 latach kontaktów intymnych. Pierwszy raz zrobil to w marcu tego roku (2023) i po ponad miesiącu stoczyłam się tak mocno, że popadłam w alkoholizm (picie pół litra codziennie albo 1-2 butelek wina) z poczuciem zakończenia życia, rozsypaną samooceną, kompletnym brakiem dalszego sensu życia, rezygnacją ze wszelkich aktywności, silną bezsennością, zaniedbywaniem pracy, nerwowością, agresją, poczuciem winy, porzuceniem kontaktów z innymi, itp. Itd. Po ponad miesiącu zobaczyliśmy się na żywo i widząc w jakiej jestem rozsypce (wypiłam litr wódki i byłam w fazie, że organizm domagał się alkoholu, okropny ból ciała i zaburzenia swiadomosci), zlitował się nade mną i chciał mi pomóc, nie zostawiać mnie w tak fatalnym stanie. Pogodziliśmy się i poszukałam terapeuty, u którego na przełomie maja-czerwca miałam terapię, ale zrezygnowałam, bo spotkania nic mi nie dawały i nie łagodziły cierpienia. Nie piłam w tym czasie i w czerwcu oraz pod koniec wakacji sierpień + początek września spotkaliśmy się w celach intymnych, jednak mój strach przed ponownym zostawieniem tak mocno narastał, że powodowałam konflikty. Zdarzało się, że ignorował mnie, nabierał dystansu i chłodu i to znowu powodowało cierpienie. Zaczęłam znowu pić, najpierw mniej, a potem znowu wróciłam do codziennego spożywania, znowu wrocila bezsennosc. Nie straszył mnie zostawieniem, ale cały czas był głuchy na moje potrzeby bliskości, czułości, empatii, wsparcia, cokolwiek nie powiedziałam, nie słuchał co do niego mowilam, tylko zarzucał mi robienie kolejnej dramy i jazd, z czym się nie zgadzałam i miałam kolejne fazy wzmożonego cierpienia i bezsensu życia. Nie tak dawno, bo koniec listopada a potem początek grudnia spotkaliśmy się znowu i było intymnie (generalnie zgadzałam się na jego wszystkie fantazje i w takim normalnym rozumieniu były to ostre, hardcorowe czynności) po czym ostatniego dnia spotkania grudniowego kupil mi 2 flaszki wina, które przy nim wypiłam. Zrobiłam wielką jazdę z wytykaniem jak bardzo kiepsko się czuje, czuje się traktowana przedmiotowo i tylko do seksu, jak bardzo go potrzebuje, ale nie tylko do celów seksualnych... zaznaczam, że miałam tez bardzo ciężki okres w pracy i w tej pracy tez mam taką napiętą sytuację, pt. tykająca bomba "kiedy szef mnie zwolni" i też przez to się stresowałam okropnie. A on... jeszcze przed świętami nabrał do mnie tak dużego dystansu jak nigdy wcześniej, w trakcie "rozmowy" wyrzucił mi bardzo wiele negatywnych rzeczy na mój temat (co też wcześniej robil, ale teraz to zintensyfikowal), mówiąc przy okazji jak to nigdy się ode mnie nie uwolni, jak w końcu mam to zaakceptować, że nic się nie zmieni, on się nie będzie angażować, jak to odrzuca go kontakt ze mną. Powiedział tak wiele strasznych rzeczy, w sumie to jak jestem stara (33 lata) nigdy od nikogo nie usłyszałam tyle negatywnych rzeczy na mój temat. Byłam tak mocno wzburzona, tak doszczętnie rozchwiana emocjonalnie, że pierwszy raz w życiu się samookaleczyłam i przecięłam (płytko) nadgarstki żyletkami. Nie za wiele pamiętam z tego zdarzenia, ale wiem, że już po prostu chcialam, żeby moje wielomiesięczne cierpienia się skończyły. Nigdy wcześniej jednocześnie tak w nikim mocno się nie zakochałam mimo mojego juz "zaawansowanego wieku" jak na silne miłości, jak i nie cierpiałam tak mocno. Napisałam mu o tym, że się pocięłam. Jeszcze w święta złożył mi życzenia, ale odezwałam się do niego 26 grudnia wieczorem i po tym co pisał, widzę, że kolejny raz chce mnie tak definitywnie zostawić jak w marcu br. Upodliłam się do końca, nie mam już żadnej godności i jakiegoś szacunku do siebie i błagałam go, żeby tego nie robił, bo wtedy po tym marcu wiem co się ze mną działo, jak się stoczyłam i zaczęłam chorendalnie pić i porzuciłam dosłownie wszystko, czym się zajmowałam. Naprawdę mam świadomość, że ludzie się rozstają, nawet po wiele dłuższych związkach niż mój, mają dzieci, dzielą majątki, ale naprawdę nie przypuszczałam, że trafie na takiego faceta, który w 100% będzie mi odpowiadał. A na początku mi się niezbyt podobał, to on dlugimi rozmowami a później pierwszym kontaktem intymnym po 3 latach znajomości sprawił, że się w nim zakochałam dosłownie bez pamięci. Dzięki niemu po 30 latach pierwszy raz przezylam orgazm i byliśmy idealnie dopasowani pod tym kątem, ale nie o to chodzi. Przez te lata stawał się moim najbliższym przyjacielem, rozumiał mnie i tak naprawdę tylko jemu mogłam opowiedzieć dosłownie wszystko i nie rzucał mi głupimi radami. Nie poświęcałam innym tyle czasu co jemu a teraz on chce mi zapewnić ponownie ten sam koszmar, który przechodziłam wtedy w marcu. Nie wiem, czy drugi raz to przeżyje zważywszy na to, że tak się wtedy stoczyłam, a teraz w dodatku pierwszy raz się w życiu pocięłam i naprawdę nie chce żyć, chce skrócić to cierpienie. Myślę o tym jaki jest limit cierpienia u człowieka. Nie widzę szans, że moje życie kiedykolwiek się poprawi, bez niego. Wiem, ze bez niego sobie nie poradze. Boje sie tego co przyniesienie przyszlosc. Powiedzialam mu o tym, a on na go, ze zadne grozby samobojstwa na niego nie zadziałają. A ja po prostu niczego tak nie jestem pewna w zyciu, jak tego, ze bez niego sobie nie poradzę i juz nie podniosę się nigdy. Nie za wiele milych rzeczy spotkalo mnie w zyciu, mialam beznadziejne dziecinstwo z klotliwymi rodzicami, przez co potem nie umialam zbudowac normalnych relacji z facetami i zawsze zgadzalam sie na takich, co byli sredni, bo nie wierzylam, ze zasluguje na cos wiecej. A jak w koncu poznalam tego jednego jedynego, ktory tak zrewoluvjonizowal moje zycie i przezylam z nim "tyle pierwszych chwil", zostawil mnie. Nie zlicze ile stron z poradami na temat "jak przezyc rozstanie" przeczytałam, ale nie przechodzę tych podrecznikowych 5 etapów zaloby, jest ze mną coraz gorzej i... nie wiem co bedzie jutro. To chyba ostatnie wolanie o pomoc albo przestroga przed tym, że nigdy nie warto tak mocno sie w kims zakochiwać, zeby ta osoba stala sie wazniejsza niz Wy same jestescie.

Nie jestem specjalistą,  nie będę wyrokować, ale jak dla mnie absolutnie powinnaś pierwsze swoje kroki skierować do lekarza psychiatry, a nie do tego faceta. Śmiem sądzić, że powinnaś rozważyć leczenie w warunkach być może szpitalnych. Działasz bardzo autodestrukcyjnie, po leczeniu rozpocznij terapię, potrzebujesz jej na cito. A teraz spróbuj skupić się na sobie. Naprawdę da się żyć bez niego. Można zaakceptować rozstanie kiedy nie ma innej drogi.

3

Odp: Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?
Asia2006? napisał/a:
Zuzannka napisał/a:

Porzucił mnie ukochany po 5 latach znajomości, w tym 2 latach kontaktów intymnych. Pierwszy raz zrobil to w marcu tego roku (2023) i po ponad miesiącu stoczyłam się tak mocno, że popadłam w alkoholizm (picie pół litra codziennie albo 1-2 butelek wina) z poczuciem zakończenia życia, rozsypaną samooceną, kompletnym brakiem dalszego sensu życia, rezygnacją ze wszelkich aktywności, silną bezsennością, zaniedbywaniem pracy, nerwowością, agresją, poczuciem winy, porzuceniem kontaktów z innymi, itp. Itd. Po ponad miesiącu zobaczyliśmy się na żywo i widząc w jakiej jestem rozsypce (wypiłam litr wódki i byłam w fazie, że organizm domagał się alkoholu, okropny ból ciała i zaburzenia swiadomosci), zlitował się nade mną i chciał mi pomóc, nie zostawiać mnie w tak fatalnym stanie. Pogodziliśmy się i poszukałam terapeuty, u którego na przełomie maja-czerwca miałam terapię, ale zrezygnowałam, bo spotkania nic mi nie dawały i nie łagodziły cierpienia. Nie piłam w tym czasie i w czerwcu oraz pod koniec wakacji sierpień + początek września spotkaliśmy się w celach intymnych, jednak mój strach przed ponownym zostawieniem tak mocno narastał, że powodowałam konflikty. Zdarzało się, że ignorował mnie, nabierał dystansu i chłodu i to znowu powodowało cierpienie. Zaczęłam znowu pić, najpierw mniej, a potem znowu wróciłam do codziennego spożywania, znowu wrocila bezsennosc. Nie straszył mnie zostawieniem, ale cały czas był głuchy na moje potrzeby bliskości, czułości, empatii, wsparcia, cokolwiek nie powiedziałam, nie słuchał co do niego mowilam, tylko zarzucał mi robienie kolejnej dramy i jazd, z czym się nie zgadzałam i miałam kolejne fazy wzmożonego cierpienia i bezsensu życia. Nie tak dawno, bo koniec listopada a potem początek grudnia spotkaliśmy się znowu i było intymnie (generalnie zgadzałam się na jego wszystkie fantazje i w takim normalnym rozumieniu były to ostre, hardcorowe czynności) po czym ostatniego dnia spotkania grudniowego kupil mi 2 flaszki wina, które przy nim wypiłam. Zrobiłam wielką jazdę z wytykaniem jak bardzo kiepsko się czuje, czuje się traktowana przedmiotowo i tylko do seksu, jak bardzo go potrzebuje, ale nie tylko do celów seksualnych... zaznaczam, że miałam tez bardzo ciężki okres w pracy i w tej pracy tez mam taką napiętą sytuację, pt. tykająca bomba "kiedy szef mnie zwolni" i też przez to się stresowałam okropnie. A on... jeszcze przed świętami nabrał do mnie tak dużego dystansu jak nigdy wcześniej, w trakcie "rozmowy" wyrzucił mi bardzo wiele negatywnych rzeczy na mój temat (co też wcześniej robil, ale teraz to zintensyfikowal), mówiąc przy okazji jak to nigdy się ode mnie nie uwolni, jak w końcu mam to zaakceptować, że nic się nie zmieni, on się nie będzie angażować, jak to odrzuca go kontakt ze mną. Powiedział tak wiele strasznych rzeczy, w sumie to jak jestem stara (33 lata) nigdy od nikogo nie usłyszałam tyle negatywnych rzeczy na mój temat. Byłam tak mocno wzburzona, tak doszczętnie rozchwiana emocjonalnie, że pierwszy raz w życiu się samookaleczyłam i przecięłam (płytko) nadgarstki żyletkami. Nie za wiele pamiętam z tego zdarzenia, ale wiem, że już po prostu chcialam, żeby moje wielomiesięczne cierpienia się skończyły. Nigdy wcześniej jednocześnie tak w nikim mocno się nie zakochałam mimo mojego juz "zaawansowanego wieku" jak na silne miłości, jak i nie cierpiałam tak mocno. Napisałam mu o tym, że się pocięłam. Jeszcze w święta złożył mi życzenia, ale odezwałam się do niego 26 grudnia wieczorem i po tym co pisał, widzę, że kolejny raz chce mnie tak definitywnie zostawić jak w marcu br. Upodliłam się do końca, nie mam już żadnej godności i jakiegoś szacunku do siebie i błagałam go, żeby tego nie robił, bo wtedy po tym marcu wiem co się ze mną działo, jak się stoczyłam i zaczęłam chorendalnie pić i porzuciłam dosłownie wszystko, czym się zajmowałam. Naprawdę mam świadomość, że ludzie się rozstają, nawet po wiele dłuższych związkach niż mój, mają dzieci, dzielą majątki, ale naprawdę nie przypuszczałam, że trafie na takiego faceta, który w 100% będzie mi odpowiadał. A na początku mi się niezbyt podobał, to on dlugimi rozmowami a później pierwszym kontaktem intymnym po 3 latach znajomości sprawił, że się w nim zakochałam dosłownie bez pamięci. Dzięki niemu po 30 latach pierwszy raz przezylam orgazm i byliśmy idealnie dopasowani pod tym kątem, ale nie o to chodzi. Przez te lata stawał się moim najbliższym przyjacielem, rozumiał mnie i tak naprawdę tylko jemu mogłam opowiedzieć dosłownie wszystko i nie rzucał mi głupimi radami. Nie poświęcałam innym tyle czasu co jemu a teraz on chce mi zapewnić ponownie ten sam koszmar, który przechodziłam wtedy w marcu. Nie wiem, czy drugi raz to przeżyje zważywszy na to, że tak się wtedy stoczyłam, a teraz w dodatku pierwszy raz się w życiu pocięłam i naprawdę nie chce żyć, chce skrócić to cierpienie. Myślę o tym jaki jest limit cierpienia u człowieka. Nie widzę szans, że moje życie kiedykolwiek się poprawi, bez niego. Wiem, ze bez niego sobie nie poradze. Boje sie tego co przyniesienie przyszlosc. Powiedzialam mu o tym, a on na go, ze zadne grozby samobojstwa na niego nie zadziałają. A ja po prostu niczego tak nie jestem pewna w zyciu, jak tego, ze bez niego sobie nie poradzę i juz nie podniosę się nigdy. Nie za wiele milych rzeczy spotkalo mnie w zyciu, mialam beznadziejne dziecinstwo z klotliwymi rodzicami, przez co potem nie umialam zbudowac normalnych relacji z facetami i zawsze zgadzalam sie na takich, co byli sredni, bo nie wierzylam, ze zasluguje na cos wiecej. A jak w koncu poznalam tego jednego jedynego, ktory tak zrewoluvjonizowal moje zycie i przezylam z nim "tyle pierwszych chwil", zostawil mnie. Nie zlicze ile stron z poradami na temat "jak przezyc rozstanie" przeczytałam, ale nie przechodzę tych podrecznikowych 5 etapów zaloby, jest ze mną coraz gorzej i... nie wiem co bedzie jutro. To chyba ostatnie wolanie o pomoc albo przestroga przed tym, że nigdy nie warto tak mocno sie w kims zakochiwać, zeby ta osoba stala sie wazniejsza niz Wy same jestescie.

Nie jestem specjalistą,  nie będę wyrokować, ale jak dla mnie absolutnie powinnaś pierwsze swoje kroki skierować do lekarza psychiatry, a nie do tego faceta. Śmiem sądzić, że powinnaś rozważyć leczenie w warunkach być może szpitalnych. Działasz bardzo autodestrukcyjnie, po leczeniu rozpocznij terapię, potrzebujesz jej na cito. A teraz spróbuj skupić się na sobie. Naprawdę da się żyć bez niego. Można zaakceptować rozstanie kiedy nie ma innej drogi.


Podpisuję się po tym.

Autorko, a Ty byś chciała związać się z niezrównoważonym alkoholikiem i szantażysta, który by się ciął?
Bo ja na pewno z kimś takim bym się nie związała.
Ty zapewne też nie.
W takim razie dlaczego oczekujesz, że też facet weźmie sobie taką kobietę, jaka Ty jesteś?
Po co mu alholiczka, histeryczka i manipulatorka? Sorry, ale tak się przecież zachowujesz.
On musiałby upaść na łeb, żeby chcieć mieć z Tobą coś wspólnego.
Idź do psychiatry, zacznij jakąś terapię i zadzwoń do niego za jakiś rok.
Może on zainteresuje się Tobą, gdy zobaczy, że tak bardzo staralas się i byłaś dzielna.
Powodzenia. Będzie dobrze, ale ta metoda na pewno go nie odzyskasz.
Chcesz wziąć go na litość?

4 Ostatnio edytowany przez Legat (2023-12-27 12:59:31)

Odp: Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?
Zuzannka napisał/a:

wypiłam litr wódki i byłam w fazie

Takie bajeczki, to nie tutaj trollu.

5

Odp: Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?

Troll, nie karmić, nie komentować.

6

Odp: Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?

Jaki troll? Nie napisałam, że wypiłam tyle alkoholu naraz. Nie zawsze w wypowiedziach da się zawrzeć wszystkie szczegóły albo stosuje się skróty myślowe. Miałam podać od kiedy do kiedy trwało spożycie? Można tyle wypić jak się organizm przyzwyczai i w rozłożeniu na paręnaście godzin z przerwami.  Nie rozumiem skąd oskarżenia o trolling. Napisałam w nadziei, że ktoś przechodził podobny problem z rozpiciem się i innymi problemami po rozstaniu i czy i jak sobie poradzili zaakceptować to rozstanie. Dziękuję za te wcześniejsze komentarze pod postem.

7

Odp: Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?
Zuzannka napisał/a:

To chyba ostatnie wolanie o pomoc albo przestroga przed tym, że nigdy nie warto tak mocno sie w kims zakochiwać, zeby ta osoba stala sie wazniejsza niz Wy same jestescie.

SSRI

Odp: Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?

A na początku mi się niezbyt podobał, to on dlugimi rozmowami (...) sprawił, że się w nim zakochałam dosłownie bez pamięci.

No cóż. Brzydcy, mniej atrakcyjni faceci też potrafią zakręcić tak, że nie pamiętasz jak się nazywwasz.
Na razie to polecam wyjście z alkoholizmu. Bo butelka wódki * 30 dni to jest ok tysiąca złoty na trunki miesięcznie. Do tego rozwalone zdrowie. Chłopak nie jest teraz największym problemem.
Skorzystaj z lokalnej poradnii AA i się doprowadz do porzadku.
A nastepnego faceta wybierz sobie sama. Nie czekaj, aż jakiś leszcz cię uwiedzie na czułe słówka, tylko sama przejmij inicjatywe.

9

Odp: Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?

Nie ma tak, ze nie dasz rady żyć bez niego, żyłaś do 25 roku życia bez niego, całkiem nawet nieźle zdaje się, bo wolna od nałogu.
To jest twoje wyobrażenie na jego temat, na dałaś mu jakiś boskich cech, niepowtarzalnych i uroiłaś sobie ze nie da się. Mam wrażenie, że Twój przypadek jest kliniczny, tutaj żaden logiczny argument raczej się nie sprawdzi. Czy możesz się jakoś zgłosić żeby przyjęli Cię na oddział?
Pamiętam sytuację takiej dziewczyny ze studiów, tak była wkręcona w związek ze jak gość ja zostawił wylądowała w psychiatryku, bujali się tak jeszcze z kilka lat, a ostatecznie rzucił ją, przeżyła, uwierzysz, no i ma normalny związek.

10 Ostatnio edytowany przez Zuzannka (2023-12-28 06:02:59)

Odp: Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?
Karmaniewraca napisał/a:

Nie ma tak, ze nie dasz rady żyć bez niego, żyłaś do 25 roku życia bez niego, całkiem nawet nieźle zdaje się, bo wolna od nałogu.
To jest twoje wyobrażenie na jego temat, na dałaś mu jakiś boskich cech, niepowtarzalnych i uroiłaś sobie ze nie da się. Mam wrażenie, że Twój przypadek jest kliniczny, tutaj żaden logiczny argument raczej się nie sprawdzi. Czy możesz się jakoś zgłosić żeby przyjęli Cię na oddział?
Pamiętam sytuację takiej dziewczyny ze studiów, tak była wkręcona w związek ze jak gość ja zostawił wylądowała w psychiatryku, bujali się tak jeszcze z kilka lat, a ostatecznie rzucił ją, przeżyła, uwierzysz, no i ma normalny związek.

Tak, coś w tym jest, zresztą też mi to powtarzał, że za bardzo go wyidealizowałam. Wiem też, że nic do mnie nie trafia, ale też nie potrafię nad tym zapanować (stąd moje pytanie o to jak radzić sobie, gdy nie jest się w stanie zaakceptować sytuacji). A ja po prostu tak panicznie się boję co będzie bez niego, do kogo się odezwę. W sumie to oprócz niego nie mam aż tak bliskiej relacji, nawet z moimi przyjaciółkami, żebym powiedziała bez obaw o wszystkim. A wcześniej w dorosłym zyciu między 18 a 28 rokiem życia nie poznałam kogoś takiego jak on. Teraz mam 33 lata i pozostaje kompletnie z niczym. Nie wiem jak mam poukładać sobie życie na nowo bedac w takim wieku i nie mając tak naprawdę nic. W tym marcu tak mocno miotały mną negatywne emocje i pesymistyczne myśli, że ani sertagen ani pregabalina mylan nie pomagały.  Zrezygnowałam ze wszystkich rzeczy, które gdzieś tam sprawiały mi radość i byly trzonem mojej codziennej aktywnosci, bo po prostu nie mam na to siły. Mój psychiatra, do którego chodzę co parę miesięcy co prawda jest taki, że faktycznie mogę z nim pogadać, nie wygoni po 10 minutach z gabinetu, ale ma jakieś takie trudne do oceny stwierdzenia, typu "powinnam hedonistycznie czerpać przyjemność z kontaktów z nim i martwić się o siebie i swoje potrzeby, a nie o niego". A moją największą potrzebą jest kontakt z nim i te spotkania od czasu do czasu, kiedy z kolei jego największą potrzebą jest to, żeby ten kontakt się skończył. Uporczywe, nie dające spać myśli i ciągle ruminowanie, a jak zasnęłam to sny z jego udziałem tak mocno zajmowały mi umysł, że naprawdę czułam się kompletnie oderwana od codziennego życia i czułam się więźniem własnej głowy. I wtedy tylko tak naprawdę alkohol hamował (wiadomo, że wyłącznie na ten jeden wieczór) te mysli. To nie jest mój wymysl na poczekaniu, byleby go zaszantażować żeby został, tylko naprawdę tak mi się powaliło w głowie wtedy w marcu i teraz tak mocno boję się powrotu do tego, co wtedy, choć już częściowo tego doświadczam (od świąt nie śpię do 4-5-6 nad ranem). Niestety nie mogę sobie pozwolić na pójście na oddział zamknięty, bo jestem jedną z ofiar wypychania na własną działalność gospodarczą i na l4 nie będę miała żadnego dochodu... a pewnie moje leczenie nie zamknęłoby się w jednym miesiącu... chociaż z tak obciążoną glową pewnie niedługo stracę tą pracę, bo ile można być produktywnym, gdy tak mocno cierpi się wewnętrznie. Nie wiem czy któraś z Was korzystała z portalu centrum wsparcia, ale może jest jakaś inna lepsza strona z poleceniami sprawdzonych placówek? Wejście tutaj na forum i wasze komentarze skłoniły mnie do tego, żeby jednak postarać się poszukać pomocy i gdzieś pójść. Tego psychologa, co probowalam terapii mialam ze szkoły poznawczo-behawioralnej, ale może powinnam jednak poszukać jakiegoś z psychodynamicznej?

11

Odp: Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?
SmutnaDziewczyna007 napisał/a:

A na początku mi się niezbyt podobał, to on dlugimi rozmowami (...) sprawił, że się w nim zakochałam dosłownie bez pamięci.

No cóż. Brzydcy, mniej atrakcyjni faceci też potrafią zakręcić tak, że nie pamiętasz jak się nazywwasz.
Na razie to polecam wyjście z alkoholizmu. Bo butelka wódki * 30 dni to jest ok tysiąca złoty na trunki miesięcznie. Do tego rozwalone zdrowie. Chłopak nie jest teraz największym problemem.
Skorzystaj z lokalnej poradnii AA i się doprowadz do porzadku.
A nastepnego faceta wybierz sobie sama. Nie czekaj, aż jakiś leszcz cię uwiedzie na czułe słówka, tylko sama przejmij inicjatywe.

Niestety stać mnie na wydawanie aż tylu pieniędzy na alkohol, choć w takim tempie jak to robię i degraduje swoje zdolności poznawcze, niedługo nie będzie mnie stać, bo stracę dobrą pracę. W przeciągu miesiąca mam momenty, co ograniczam się np. do dwóch drinków dziennie, bo mam cały dzień zimne poty i taki wstręt do alkoholu, ale potem znowu jest bity tydzień co dzień w dzień przelewa się od 350 do 500 ml, a w chwilach gdy mam najwięcej czasu na bycie sam na sam z moją glowa, czyli weekendy, to już wolę nie liczyć... Niestety, gorszym na razie problemem degradującym zdrowie jest mocno nasilony stres, bo mam kumulacje "on, mój ukochany i mój wymagający szef". Nie pamiętam już kiedy w przeciągu dwóch ostatnich lat poczułam luz psychiczny i brak tego wewnętrznego napięcia, który ściska w płucach i powoduje problemy z brzuchem, ale  w tym czasie dowiedziałam się, że przez stres można m.in.: dostać ścisku szczęki wymagający konsultacji chirurgicznej, dostać zapalenia barku, który kompletnie unieruchomił mi rękę, bo tak cholernie mnie bolało (i mogło to trwać do 2 lat, ale przeszlo na szczęście dość szybko), mieć uderzenia gorąca i zimne poty jak przy menopauzie, tak mocno rozlegulowac sobie cykl miesiączkowy, że już mam loterie typu "okres po 14 dniach albo 10 dni wcześniej niż planowalam), wczesne budzenie o 4 i brak snu do budzika, wpieprzanie jedzenia jak dzika i wzrost wagi o... dużo, na pewno, postarzenie się na twarzy, od marca do teraz o jakieś 5 lat. W poprzednim poście napisalam, że coś zaczęłam szukać, ale dalej przez mój jeden wielki mętlik w głowie nie wiem gdzie się zgłosić i strach, to pewnie rozłoży się w czasie.

12

Odp: Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?

Wydaje mi się że problem w Twoim przypadku leży gdzie indziej. Napisałaś że wzięłaś sobie " średniaka" ponieważ nigdy nie miałaś dobrego zdania o sobie, nie jest przypadkiem tak, że zaczęłaś go idealizować w momencie gdy Cię porzucił? Osoby z niską samooceną tak mają. Kolejna sprawa, piszesz jaki to on nie byl wspaniały itd. ale jednak wykorzystywał Cię seksualnie. Po pierwszym " zerwaniu".Dobrze wiedział że Ty oczekujesz normalnego związku, widział w jakim stanie jesteś a jednak na bzykanko jeszcze próbował się załapać. Pewnie to co Ci napiszę do Ciebie nie dotrze, bo bez urazy, ale nadajesz na oddział aktualnie, ale może z czasem, gdy zaczniesz przyjmować odpowiednie leki zaczniesz zauważać, że ten średniak (jak go zdrowo ocenilas na początku) kiepsko Cię potraktował i nie był wart Twojego cierpienia. Swoją drogą, czemu Ci powiedział że jesteś stara w wieku 33 lat? On był młodszy od Ciebie? Nie napisałaś też dlaczego chciał Cię rzucić w marcu.

13

Odp: Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?

Możesz znaleźć centrum pomocy, ale też skoro masz dobra pracę może stać Cię na konsultacje z dobrym terapeuta. Rady, że powinnaś hedonistycznie korzystać z życia. Nawet niewiadomo jak to skomentować. Ogólnie chyba się uzależniłaś nie tylko od alkoholu, ale od silnych emocji, stresu i ciągłego bycia na wylocie emocjonalnym. Masz dużo do stracenia, jakoś nie chce mi się wierzyć że chcesz stracić pracę, młode jeszcze życie dla człowieka który Cię nie chce.

Nie Ty jedna nagle w którymś momencie swojego życia zostajesz sama, oprócz kogoś tam kto wydawał się na całe życie jest nie wiadomo kto, często nikt i nasze rozczarowanie. Możesz się zapić na śmierć, nie wiadomo po co, a mozesz zacząć żyć i żyć od nowa za każdym razem jak wpadniesz w taki dół. Samotność jest faktycznie okropna, ale prawda jest taka że jeśli podejmiesz jakiekolwiek próby zmiany, może się to zmienić. Nie mówię tylko o partnerze, ale o znajomościach w dorosłym życiu z różnymi ludźmi.

14

Odp: Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?

Przede wszystkim najważniejsze, to przestań chlać. Na to jedno akurat masz wpływ w przeciwieństwie do uczuć drugiego człowieka.
Mam tylko jedno pytanie - czy ów amant nie jest przypadkiem żonaty albo w jakiejś innej równoległej relacji? Bo historia jak z podręcznika o tym w kim nie należy nigdy się zakochiwać.

15

Odp: Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?
klipozor napisał/a:

Przede wszystkim najważniejsze, to przestań chlać. Na to jedno akurat masz wpływ w przeciwieństwie do uczuć drugiego człowieka.
Mam tylko jedno pytanie - czy ów amant nie jest przypadkiem żonaty albo w jakiejś innej równoległej relacji? Bo historia jak z podręcznika o tym w kim nie należy nigdy się zakochiwać.

No wlasnie alkohol jest niedobry do picia

16

Odp: Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?

Niska samoocena, ogromny lęk przed porzuceniem i podświadomy wybór partnera niedostępnego emocjonalnie - to najgorsza możliwa mieszanką, prowadząca do autodestrukcji.

Próbujesz leczyć lęk alkoholem, ale to depresant. Wiadomix.

Potrzebne Ci: zerwanie kontaktu (może być ciezko), terapia antydepresantami i zmiana wewnętrznych mechanizmów i przekonań w terapii. Sama raczej nie dasz rady.

Odp: Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?
Zuzannka napisał/a:

Niestety stać mnie na wydawanie aż tylu pieniędzy na alkohol

Ale nie o to chodzi czy cię stać żeby pić, tylko że stac cię na bardzo wygodne zycie i nie umiesz z tego korzystać. Za tysiaka miesięcznie to możesz 2 weekendy w miesiącu robić sobie wypad nad morze/w góry, jakiś city break w hiszpanii, łazić do knajp, uprawiac sport i to z własnym trenerem, uczyć się języków, pójść na studia podyplomowe, widywać się z terapeutą 2 razy w tygodniu.... generalnie to jest dużo ciekawszych metod na to żeby wydać tysiąc miesięcznie na same rozrywki. już nawet palenie zioła wydaje się lepszym rozwiązaniem.

Posty [ 17 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Jak poradzić sobie po porzuceniu, kiedy nie mogę tego zaakceptować?

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024