Ja jestem, a przynajmniej staram się być człowiekiem nauki. Jestem też antyklerykałem i agnostykiem. Uważam, że to nie jest kwestia pogodzenia, tylko równoległego (acz rozłącznego) funkcjonowania.
Religia pochodzi z czasów, kiedy jej zapisy i regulacje dotyczyły każdego aspektu życia. Zastępowało to wytyczne dotyczące leczenia, regulowało stosunki sąsiedzkie, prawo i obowiązki małżeńskie jak i ludzi w danej społeczności, wytyczało to kalendarz (ważny dla rolnictwa) definiowało to każdy aspekt życia. Traktowanie Biblii w rozumieniu dosłownym jest obarczone ogromnym błędem. Traktowanie jej czysto metaforycznie - również. Dlatego są to niekończące się studia i dysputy - co jest dosłownym zapisem, a co metaforą. Rozumienie poszczególnych zapisów zmienia się wraz z upływającym czasem. Tak samo jak trzeba pamiętać, że zdarzały się błędy w tłumaczeniach, a nierzadko stosowano uproszczenia. Ostatecznie na Nowy Testament składa się tylko kilka z kilkunastu ewangelii, które zostały wybrane w taki sposób, aby ustanowić i potwierdzić władzę Kościoła. Także z Bogiem nie ma to wiele wspólnego.
Jest też wiele pułapek logicznych typu: jeśli Bóg jest wszechmogący, to czy może stworzyć kamień tak ciężki, że sam go nie podniesie? I choć to tylko prostacki przykład, to ma on zastosowanie do bardziej złożonych zjawisk np.: jeśli Bóg jest miłosierny (w rozumieniu dobry, pełny miłości), to jak może dopuszczać istnienie takiego zła? Jak mógł ukarać wypędzeniem z Raju? Jak mógł ukarać potopem za korzystanie w wolnej woli? To pętla logiczna tego samego typu > nie da się ani udowodnić Jego istnienia, ani go definitywnie obalić. W perspektywie czasu trwania nieśmiertelnego i nieskończonego Boga, to historia ludzkości jest jak pierd w czasie huraganu.
Nauka i wiara nie stoją w sprzeczności. Mogą się uzupełniać, bo wiele jest zjawisk, których wciąż nie potrafimy zrozumieć, lub które stoją wręcz w sprzeczności do dzisiejszej nauki. Po prostu stale przesuwamy granicę poznania. Ale ona ciągle istnieje. A Bóg (czy jakakolwiek wyższa siła sprawcza) jest z definicji swojej istoty, swojego jestestwa, poza tą granicą.
Nasze żywota prowadzimy na trzech płaszczyznach: cielesnej, psychicznej i duchowej. Przy czym sfera duchowa nie powinna być utożsamiana ze sferą religijną, a już w szczególności nie z dogmatami wiary katolickiej. Sfera cielesna powinna rozwijać się zgodnie z nauką. Psychiczna zgodnie z rozwojem osobniczym, doświadczeniami życiowymi i dojrzewaniem emocjonalnym. Duchowa natomiast jest właśnie tą komponentą ulotną, nienaukową i nienamacalną. Dobrze jeśli te trzy aspekty jadą jedną kolejką. Nie muszą w tym samym wagoniku. Ale fajnie jak to jeden pociąg. U niektórych natomiast wagoniki rozjeżdżają się w różne trasy. I wszystko jest OK jeśli cel jest ten sam (nad morze!). Gorzej, jak jeden wagonik jedzie na Hel, drugi do Zakopanego, a trzeci stoi gdzieś w krzunach na bocznym torze. Bo to zawsze oznacza kryzys egzystencjalny i problemy z własną tożsamością.