Jak w tytule. Sytuacja jest następująca - w najbliższym czasie mamy 2 śluby i wesela moich najbliższych przyjaciółek (w odstępie niecałych 3 tygodni). Oczywistym było dla mnie, że idę na nie z moim facetem. Wiem, że dla niego to trochę niewygodna sytuacja, bo on nie znosi tańczyć, wstydzi się, twierdzi, że to przybrało wręcz formę fobii, więc zabawa na imprezie, gdzie głównie się tańczy, to dla niego zmora. Upiera się, że to ja na pewno będę zawiedziona nim - ja mimo że lubię tańczyć, mówiłam mu zawsze, że szanuję jego zdanie, nie naciskam, nie ciągnę na siłę na parkiet i 100 razy bardziej wolę iść z moim własnym nietańczącym partnerem na imprezę/bal/wesele niż z obcym gościem zabranym na siłę, nawet jeśli byłby Patrickiem Swayze. Zawsze miałam dużo zrozumienia, nie wytykałam mu tego nigdy. Byliśmy do tej pory razem na moim balu z okazji końca studiów i ślubie przyjaciółki - nie powiedziałabym, żeby którekolwiek z nas wspominało to dramatycznie, wręcz przeciwnie, cieszyłam się, że mogę być tam z nim, pogadać z dawno niewidzianymi znajomymi itd.
O obu nadchodzących ślubach wspominałam kilka razy, mieliśmy nawet nocować u jego rodziców przy okazji. Kilka razy wspominałam wcześniej, że jeśli to jest dla niego absolutny dramat i tak to przeżywa - pójdę sama, tylko niech mi powie, był na to czas przed deadlinem potwierdzenia obecności. Byłoby mi przykro, przyznaję, ale mówiłam to zupełnie serio. I dziś on mi powiedział, że to pierwsze wesele jest jak najbardziej aktualne, ale na drugie nie przyjedzie - bo nie ma czasu i pieniędzy na dojazd (wesele jest za 2,5 tygodnia, prezent w kopercie jest wyłącznie ode mnie, on się nie dokładał). Pracę odbieram jako totalną wymówkę, co do drugiego - ja zarabiam sporo więcej niż on, bywało u niego z kasą krucho, ale nie jestem w stanie uwierzyć, że nie mógłby wygospodarować chociażby na pociąg w obie strony 150 zł. Po prostu mu nie zależy - tak to odbieram. W ostateczności, co prawda tego nie zaproponowałam w rozmowie, ale zapłaciłabym.
Koniec końców zagotowałam się i popłakałam. Nie wyobrażam sobie, że ja mogłabym się tak zachować wobec niego. Wszystko było ustalone, potwierdzenie dane mojej przyjaciółce z wyprzedzeniem, uzgodniony nocleg. A on mi mówi, że w sumie to głównie rozmawialiśmy o tym pierwszym ślubie, a nie kolejnym. Nie przeprosił nawet, uznał, że to impreza ważna dla mnie, bo to moja koleżanka, ale z niego i tak nie miałabym tam pożytku. Smuci mnie to również dlatego, że wychodzi na to, że cokolwiek jest ważne dla mnie, ale niekoniecznie dla niego - można to olać.
I obawiam się, żeby analogiczna sytuacja, ale z czymś innym nie powtórzyła się w przyszłości.
Sprawił mi tym ogromną przykrość, ale jeszcze większą chyba tym, że on totalnie nie widzi w tym nic złego i nie zdaje sobie sprawy w jakiej sytuacji mnie postawił, również, a może i przede wszystkim, względem organizatorów tych przedsięwzięć, to dla mnie totalnie niedojrzałe. Pieklę się o nic czy rzeczywiście mam rację?
On ma 32 lata, ja 26; jesteśmy razem 1,5 roku