Moi drodzy,
muszę się "wygadać"... już dłużej nie dam rady... 4 lata temu zmieniając prace poznalam kogos. Na początku wiadomo ciekawie i pięknie. Ale z czasem zaczęła się ujawniać jego prawdziwa natura. Zaczęło się od tego, że zobaczył ze rozmawiam na messengerze z kolegą z czasów LO. Rozmowa dotyczyła naszej koleżanki z klasy. to chyba nie zbrodnia utrzymywac kontakt. Mój partner stwierdził, że skoro rozmawiam z innymi mezczyznami to kończymy relacje. Potem sam znowu zaczął zabiegac... ogółem bałam się pisac do niego kiedy on pierwszy sie nie odezwie bo mial pretensje ze on jest zajęty a ja mu, użyjmy tu na potrzeby opisu sytuacji słowa "przeszkadzam". Któregoś piątku kiedy zapytalam Go co robi w weekend to odpowiedzial ze jedzie do rodzicow. Ok... cały weekend sie nie odzywalam by odpoczął u rodzicow. W niedziele kolo 18 kiedy zazwyczaj juz wracał do miasta od rodzicow napisalam czy naładował akumulatory u rodzicow. Odpisał mi że nie pojechal bo w pt kolezanki z firmy obok wyciagnely go na drinka. Więc oburzylam sie bo mi wytyka rozmowe z kolega z czasów nastoletnich a on idzie na drinka z kolezankami. Wtedy rozpetala sie afera... dowalil mi ze znam je i one pomagaly mu przygotowac zaręczyny :-D nawet pokazal mi paragon za pierscionek... odebralam to jako komunikat: "zobacz jestes tak kiepska, że nawet to zepsujesz. moglas miec zabawke ale nie dostaniesz."
cisza byla przez prawie miesiac... nie pamietam juz jaka kolejna byla afera... ale regularnie co miesiac czy co dwa cos sie dzialo. Kwestionowal ważność moich obowiazkow sluzbowych. Jego praca jest wazniejsza.
Moi rodzice nie zyja. Mialam 6 lat jak tata zginął i 22 jak mama umarła. jestem jedynaczka. Usłyszałam, że nie wazne co przeżyłam on mial gorzej.
w pewnym momencie zeszlismy sie, święta spedzajac u jego rodziny oświadczyl mi sie... wiem powiecie moglas nie przyjmowac.... ja bylam sama tam a on z cala rodziną. nie mialam jak nawet wrocic do siebie.
od lutego tego roku mieszkamy razem. Pomyslalam, że może jednak jest to szansa. Jednak nie... pretensje o to że ktos do mnie napisze, fochy non stop a ja mam sie domyslac co sie stalo jakby to byla moja wina i mialabym wplyw na to co sie stalo.
Oboje pracujemy w poważnych instytucjach. Za działanie przy epidemii mial dostać odznaczenie. Napisal wczoraj ze nie dostanie jednak jego. I znowu afera jakbym to ja opiniowala wniosek. wrocilam do domu i zero kontaktu. Lezal w sypialni ze sluchawkami na uszach. Kiedy zapytalam czy chce cos jesc odburknął do mnie "Niczego nie chce". Spałam w salonie. (wynajmujemy wspolnie mieszkanie za dosc sporą kwotę którą dzielimy sie po pół. umowa jest na niego. Tak chciał).
Dzisiaj kiedy juz wyszlam do pracy, napisal ze sluchawki mu znowu sie psują i znowu ta sama co ostatnio. Więc odpowiedzialam ze jakis wadliwy model w takim razie. A ten mi odpowiedzial ze pizgnął nimi o ściane i dziala, chociaz sie rozpada troche. Ja chcąc trochę rozładować te chorą sytuacje napisalam mu ze "nie wiem czy moge wrocic do domu teraz skoro tak ciskasz wszystkim".... usłyszałam "Jak sobie chcesz"....Jego takie żarty nie smiesza.
Ja mam dosyc.... jestem energiczna osoba (35 lat) chetnie spotyukam sie z ludzmi, czerpie radość z wielu małych rzeczy, ale przy nim gasne... powaznie... on mysli ze kupujac mi ekspres do kawy zalatwi wszystko....
Udaje przed znajomymi ze nie moge gdzies pojechac czy sie spotkac... Boje sie ze zaniedbam naprawde wartosciowe relacje.
Pragnę się dalej rozwijać, kończę kolejne studia, buduje relacje zawodowe... ale wszystko to w wielkim lęku.
Boje sie ze jak spakuje swoje rzeczy i odejde to bedzie sie dzialo znowu tak, że odechce mi sie zyc....
Błagam pomóżcie doradzcie.... Ja nie chce juz w tym tkwić