Cześć!
Postanowiłam napisać, ponieważ przechodzę teraz bardzo duży kryzys i potrzebuję się wygadać, choćby wirtualnie (sesja terapeutyczna dopiero w przyszłym tygodniu). Mam nadzieję, że spotkam się ze zrozumieniem i któraś z Was coś mi doradzi.
Zacznę od tego, że za trzy miesiące skończę 35 lat i przez większość życia zmagam się z nerwicą i depresją. Co prawda od kilku lat małymi kroczkami wychodzę na prostą, co jest w dużej mierze zasługą kilku terapii, które przeszłam, ale nadal miewam gorsze momenty. W takich chwilach czuję się przegrana i nie mam siły do walki.
Moje negatywne myślenie o sobie wynika przede wszystkim z dwóch rzeczy:
- tego, że mam ,,tylko" licencjat, i to w dodatku z humanistycznego kierunku (plus podyplomówkę z marketingu, która mi trochę pomogła w znalezieniu pracy),
- nieumiejętności porozumiewania się w języku angielskim (co z tego, że świetnie ogarniam kwestie gramatyczne i mam duży zasób słów, skoro nie potrafię rozmawiać w tym języku).
Wprawdzie brak mgr. przed imieniem i nazwiskiem i problem z angielskim nie przeszkadzają mi spełniać się zawodowo (mam świetną, choć słabo płatną pracę, a oprócz tego realizuję dodatkowe zlecenia; odnoszę też sukcesy artystyczne), ale mnie samą bardzo uwierają. Czuję się mniej wartościowa od magistrów władających biegle angielskim.
Najsmutniejsze jest to, że poddałam się i mam problem, aby zacząć to zmieniać, bo non stop porównuję się z innymi, a to ani trochę nie motywuje do działania. No dobra, powiedzmy, że jeśli chodzi o angielski, to mam w planie wieczorki językowe, podczas których będę miała okazję pogadać z obcokrajowcami (do tej pory nie miałam ku temu okazji zbytnio - Czesi i Słowacy się nie liczą), ale co do podjęcia studiów magisterskich, to nie ukrywam, że nie wiem, jak się do tego zabrać. Tzn. mogłabym iść na jakikolwiek kierunek pokrewny do poprzedniego, ale w głębi duszy nie czuję się do żadnego w pełni przekonana. Jedynym kierunkiem, który tak naprawdę mnie interesuje, jest filologia słowiańska o specjalizacji czeskiej (to moje niespełnione marzenie z młodości), problem w tym, że jestem już ZA STARA, aby zostać tłumaczką. Co prawda kolega z Ostrawy przekonywał mnie ostatnio, że nie muszę być po filologii, aby pracować w tym zawodzie, ale sama nie wiem, czy dobra znajomość czeskiego wystarczyłaby.
Te wszystkie kompleksy bardzo mocno odbijają się także na kontaktach międzyludzkich. Ciągle jestem zazdrosna o innych ludzi, zwłaszcza o kobiety, choć nie okazuję tego. Zazdroszczę im nie tyle tego, jak wyglądają (sama w ostatnim czasie przeszłam sporą metamorfozę, więc nie czuję się mniej atrakcyjna fizycznie), ile zdolności, sukcesów, fajnych doświadczeń. W przeciwieństwie do mnie miały okazję podróżować dużo po świecie, mieszkać w innych krajach, były na Erasmusach itp., są obyte w międzynarodowym środowisku. A ja? Nie dość, że od dziecka mieszkam w tym samym mieście (tutaj też pracuję) i nigdy nie byłam na normalnych wakacjach poza krajem (zawsze niskobudżetowo, stopem najczęściej), to jeszcze w dodatku jestem spokojna i mało charyzmatyczna (ożywiam się tylko wtedy, gdy tworzę). Swoje zdolności też regularnie umniejszam (wolałabym być utalentowana językowo niż artystycznie).
Jeśli chodzi o związki, to obecnie jestem sama. Miałam co prawda do niedawna chłopaka, ale okazał się seksoholikiem, który ,,non stop potrzebuje adrenaliny". Odkąd mnie zdradził, wycofałam się kompletnie z kontaktów damsko-męskich. Nawet jeśli wpadnie mi w oko jakiś mężczyzna, to z miejsca się poddaję. Zakładam, że ten ktoś jest za fajny dla mnie, że i tak prędzej później zainteresuje się inną kobietą. A ja potrzebuję mieć kogoś na wyłączność.
I tak to wszystko wygląda. Smutek, brak wiary w siebie, zwątpienie. Niby staram się zmienić, ale co jakiś czas zaliczam upadki, po których trudno mi się podnieść. Czy według Was mam jeszcze szansę wszystko poukładać?