Mam przyjaciela od dzieciństwa (czyli już ponad 30 lat).
Jest gejem. Dla mnie jest jak brat. Nie było dnia bez kontaktu. Mamy za sobą ogromną historię, setki wspomnień, dziesiątki wspólnych imprez, wiemy o sobie WSZYSTKO. Może trudno to zrozumieć, ale jesteśmy jak rodzeństwo syjamskie tylko rozdzielone. Prawie identyczny gust, poglądy na świat, podejście do życia. Nawet urodziliśmy się dokładnie tego samego dnia, ja 3 godziny wcześniej.
Ja mam męża, on prowadzi samotne życie przeplatane częstymi ale krótkimi seksualnymi znajomościami.
Już gdy byliśmy nastolatkami, zachowywał się czasami tak że odechciewało mi się żyć. Strasznie zaborczy, ale jednocześnie widział we mnie rywalkę jesli chodzi o facetów. Gdy zrobiłam coś nie po jego myśli, albo miałam inne zdanie, albo go skrytykowałam - były dni, tygodnie karania mnie. Dręczenia, wypominania, i jego ulubiony tekst "wszyscy tak o tobie myślą". "Wszyscy tak o tobie myślą, nikt nie podziela twojego zdania, wszyscy zgadzają się ze mną". Czułam się wtedy odsunięta od grupy, samotna, poniżona.
Wśród tych strasznych chwil było tez pełno dobrych. Był ogromnym wsparciem gdy coś mi się nie układało, bardzo mnie zawsze doceniał, uważał mnie za piękną, mądrą, utalentowaną, wyjątkową. Gdy ktoś mnie obraził, bronił mnie jak lew. Zarwaliśmy dziesiątki nocy na rozmowach.
Potem życie potoczyło się tak, że on zamieszkał w innym mieście i od paru lat rzadko się spotykamy, ale codziennie mamy intensywny kontakt telefoniczny. Mam z nim o wiele lepszy kontakt niż z jakimiś koleżankami tu na miejscu.
Jest to specyficzny człowiek, dla którego główną rolę w życiu odgrywa seksualność. Nie jest w stanie przeżyć tygodnia bez nowego faceta. A najgorsze że wszystkim musi o tym opowiadać. Opisuje swoje przygody erotyczne ze szczegółami, pokazując zdjęcia i filmiki. Widziałam penisy jego bardziej stałych partnerów, jak i filmiki na których mój przyjaciel uprawia seks. Parę razy zwróciłam mu uwagę że nie chcę oglądać - był szczerze i gorąco oburzony, że udaję cnotkę, że "wszyscy" jego znajomi sobie takie filmy pokazują, a wręcz chcą oglądać, tylko ja jestem dziwna.
On w ogóle żyje w jakimś innym wymiarze, uważa że każdy facet jest bi, każdy da sobie obciągnąć. Mówi że w jego pracy (a to zwyczajna firma) większość to geje i transy, wszyscy są wyzwoleni, mają konta na portalach erotycznych. Opowiada że co chwilę znajduje zdjęcia i filmiki kogoś z pracy. Albo jakichś sąsiadek, ciotek itd. No naprawdę dużo by opowiadać, ale mam wrażenie że jego świat jest inny niż mój, bo ja widzę wokół normalnych ludzi, a on wyłącznie transów i homo którzy puszczają się z każdym. On uwaza np. że aby zatrzymać przy sobie męża, trzeba tworzyć związek otwarty albo spotykać się jako parka, albo przebrac męża za kobietę i żeby dawał dupy. Że świat jest już tak znudzony zwykłym seksem, że trzeba dawać coś extra.
Ale zaznaczam, że to nie kwestia seksualna - choć może was ona szokować - jest problemem w naszej relacji, ja już go zaakceptowałam. Jest dziwny i specyficzny, a gdy coś takiego opowiada to ja po prostu milczę. Proszę więc, nie skupiajcie się na tej kwestii. Chciałam tylko nakreślić jak nietypowy jest oraz podkreślić ponad wszelką wątpliwość że między nami nigdy nie było erotycznego napięcia.
Miał w tym czasie współlokatorkę którą strasznie zepsuł. Namawiał na seks-imprezy (ona jako wabik na facetów, którzy byli dla niego), razem dużo ćpali i pili. Zapraszał też inne koleżanki, w dziwny sposób je psuł i wszyscy razem uprawiali z facetami seks (widziałam filmiki, zdjęcia). Pewnego dnia ona odezwała się do mnie, skarżąc się na niego - miała te same postrzeżenia co ja - na temat jego toksycznych, okropnych zachowań gdy próbuje kogoś tłamsić, poniżyć, doprowadzić do płaczu. Powiedziałam jej wtedy że najlepiej jeśli się wyprowadzi, bo z nim przyjaźń jest fajna, ale na odległość. Tak się stało i ta dziewczyna ma teraz normalnego męża, dom, nie pije i nie ćpa.
Od mojego przyjaciela wszyscy się odsuwali. Jeśli miał jakieś poważniejsze związki, to faceci go zostawiali z powodu jego wrednego charakteru. Tego że jak do czegoś się przyczepił to wypominał miesiącami, na każdym kroku, opowiadając innym żeby "wszyscy tak uwazali". Zero w nim pokory, zrozumienia że ludzie się różnią. Mój przyjaciel oczywiście uważa że to nie jego wina, on jest wspaniały. To wina ludzi którzy odeszli. Chyba mało go to ogólnie obchodzi, bo wciąż poznaje nowych ludzi, Przyjaźnie/znajomości u niego pojawiają się i znikają.
Jakiś miesiąc temu, podczas rozmowy o tym że faceci go zostawiali, powiedziałam że faktycznie wykazuje toksyczne zachowania. No i zaczęła się burza. Zarzucanie mnie milionem wiadomości że mylę się, że powinnam poczytać książki psychologiczne, bo toksyk to psychopata i narcyz a on nie jest ani tym ani tym. Opowiadanie innym co powiedziałam i zbieranie ich informacji żeby mi potem przekazać i "ciekawe kto wygra" (liczył głosy kto przyznał mi rację, a kto jemu). Zaczął przypominać jakieś wydarzenia z odległej przeszłości, które wg niego świadczyły o mojej toksyczności. Powiedział tez że nawet jeśli wykazuje toksyczność, to ja w nim tę toksyczność generuję. Założył tez grupę ze mną i paroma znajomymi którzy zgodzili się ze mną, żeby wypominać nam rzeczy z przeszłości i wyśmiewać, że go nazwaliśmy toksykiem. Szybko opuściłam tę grupę i napisałam że to co teraz robi, jest idealnym potwierdzeniem tego co mówiłam. Zamilkłam na 2 dni i troche sie uspokoił. Kontakt sie odnowił. Niestety kilka dni temu powtórka z rozrywki. Poszło o głupotę, ale po prostu miałam inne zdanie (a dokładnie czy podoba nam się nowa piosenka Beyonce). Mimo że już zmieniłam temat, wciąż mi dopieprzał, że nie znam się, jestem głupia. Nawet po paru godzinach wciąż do tego wracał, wyśmiewał mój gust.
W takich sytuacjach zawsze źle reaguję. Zaczynam się autentycznie trząść i boli mnie głowa. Przez długie lata tak mnie denerwował tymi zachowaniami, że teraz nawet głupota, a mnie już wyprowadza z równowagi.
Napisałam mu ze dośc tego. Że jednak nigdy się nie zmieni. I przestałam się odzywać.
Pisze do mnie codziennie, przeprasza, ale ja nie odpisuję. A jednocześnie tęsknię za nim i jest mi przykro. To dla mnie naprawdę brat. Nawet zjebany brat to dalej brat i nie da się urwać kontaktu.
Był dla mnie wybawieniem w trudnych chwilach - rozstaniach czy śmierci rodzica. Gdy jest dobrze, jest cudowny, idealny, kocham go (jak brata), jest moją bratnią duszą. Ale gdy jest źle, jest najgorszy. Po prostu najgorszy.
Macie jakieś rady co mam zrobić dalej?