Hej
Jestem nowa na forum, szukam wsparcia, porady, kopa, motywacji i po prostu mam chęć wylania z siebie swoich emocji po rozstaniu, a właściwie porzuceniu po 6 latach związku.
Podświadomie zdawałam sobie sprawę, że niestety jestem w toksycznym związku ale wydawało mi się, że moja sytuacja nie jest taka beznadziejna, bo nigdy nie uderzył, nie wyzywał, nie kontrolował więc wmawiałam sobie iluzje, usprawiedliwiałam i tłumaczyłam wszystko przez wiele lat bo bałam się samotności.
Mam 29 lat a razem byliśmy prawie 6. Mamy za sobą już jedno rozstanie kilka lat temu na 3 miesiące z jego inicjatywy. Bez żadnego większego powodu po prostu usłyszałam, że „kocham cię ale tak będzie lepiej”. Przeżyłam to bardzo, zaczęłam szukać pomocy w różnego rodzaju podcastach, książkach i grupach wsparcia. Wtedy pierwszy raz spotkałam się z określeniem narcyz/toksyk/antyspołeczne zaburzenie osobowości i jakieś styki delikatnie zaczęły mi się łączyć w głowie, że może to nie jest zwykły egoizm, ADHD czy inne "ludzkie" cechy. Wtedy jednak zignorowałam to i wróciliśmy do siebie. Przez pewien czas było lepiej, a ja pamiętając swój stan po rozstaniu starałam się jeszcze bardziej o ten związek i przesuwałam wszystkie swoje granice tylko po to żeby on ze mną był. Cały związek był pełen sprzeczności i niepewności, częste kłamstwa, wyjścia „po bułki”, które kończyły się 2,3,4 dniowymi nieobecnościami, podczas których nic ze sobą nie brał i wychodził tak jak stał. Żadnych wiadomości, nieodbieranie telefonów, był w tym czasie aktywny w social mediach lub pisał jakieś pojedyncze wiadomości „zaraz wracam”, „dzisiaj będę” tylko po to żebym nie wpadła na pomysł szukania go czy pisania do znajomych.. Potem wracał i udawał, że nic się nie stało, czasem przepraszał obiecywał poprawę i wymyślał jakieś historie dlaczego musiał się tak zachować, a czasem nawet nie przepraszał tylko twierdził, że ma prawo do pobycia samemu i nie musi mi się spowiadać, że to ja tworzę w swojej głowie problemy. Były też naprawdę dobre momenty, wakacje, wspólne wyjścia, rozmowy, mówił że kocha mnie ponad życie, planował wspólną przyszłość, rozmawialiśmy o zaręczynach. Mieliśmy też zaplanowany wyjazd na wakacje. Potrafiliśmy spędzać ze sobą fajnie czas ale to była wieczna sprzeczność i wieczna niepewność.. Mi zależało na stabilizacji i odbudowaniu zaufania a on przyciągał i odpychał, ciągle musiał coś robić, wychodził do kolegów, miał tajemnice, tworzył aurę wiecznego chaosu, obiecywał i nie dotrzymywał słowa, kłamał w najmniej istotnych sprawach jak to czy był w sklepie, czy z kimś rozmawiał, czy pojechał do dentysty itd. Jak mówił, że pada to musiałam się upewnić bo w nic już nie byłam w stanie uwierzyć. Żeby było jasne, dla mnie nie było nic złego w wyjściach z kolegami, pojechaniu na imprezę czy kilkudniowy wypad ale wtedy człowiek się na coś umawia, informuje gdzie jest, z kim albo kiedy wróci itd. W końcu doprowadziło mnie to do stanów lękowych, nerwicy, nie umiałam się na niczym skupić i nic nie sprawiało mi przyjemności. Kontrolowałam go co raz bardziej, czego sama się wstydziłam, 4 miesiące temu zapisałam się nawet na terapię, chciałam jednocześnie z nim być i pracować nad tym żeby nie być aż tak od niego zależna emocjonalnie bo czułam, że mnie to wykańcza, że tkwię w czymś w czym nie jestem szczęśliwa i szanowana. On był całym moim światem – pierwszą myślą po przebudzeniu i ostatnią przed snem. Wiedział o tym i bardzo wykorzystywał, mimo że za każdym razem obiecywał poprawę i chęć pracy nad sobą. Wiem, że ta relacja była toksyczna, że jestem silnie uzależniona ale tak bardzo się boję, że to cierpienie się nigdy nie skończy, że zawsze będę sama, że zawsze będę już o nim myśleć. Nie chcę siebie krzywdzić. Boje się, że gdyby pojawił się z jakimkolwiek wyjaśnieniem to od razu bym pękła i pozwoliła mu wrócić, czasem mam wręcz ochotę go prosić o szansę i powrót. Czy ktoś ma doświadczenia w tym temacie? Ile czasu zajęło Wam dochodzenie do siebie? Pracuję, spotykam się ze znajomymi, mam pasję i dbam o siebie ale czuje się pusta, bez przyszłości, bez sił i chęci na zaczynanie wszystkiego od nowa.
Dodam jeszcze, że nawet nie usłyszałam od niego, że to koniec, w domu są prawie wszystkie jego rzeczy a od 2 tygodni całkowity brak kontaktu. Napisał tylko wspólnemu znajomemu, że już nie jesteśmy razem a on woli być sam. Nie wiem co robić, podświadomie cały czas czekam na jakiś kontakt czy słowa wyjaśnienia a przynajmniej zabranie rzeczy z mojego mieszkania.