Ostatnio miałem interesującą rozmowę ze swoją partnerką odnośnie seksu, tego jak się zachowujemy, co robimy i dlaczego.
I padło stwierdzenie z jej strony, że jest "egoistką" w seksie, ale nie w rozumieniu "leży, nic nie robi, oczekuje zadowolenia", tylko wie czego chce do spełnienia i po prostu to bierze.
Z tym, że przy tym także niekoniecznie patrzy czy mi coś dać i jeżeli ja coś chcę to muszę to sam od niej "wyrwać", bo ona dąży głównie do samospełnienia.
I tu pojawia się lekki problem z mojej strony, bo u mnie po początkach później funkcjonuje zasada wzajemności, a tu dość szybko wszedłem w rolę "dawcy" a ona "biorcy".
Przyjąłem tą rolę trochę naturalnie jako, że w seksie zwłaszcza na początku zależy mi na zadowoleniu partnerki, bo to mnie kręci, tak samo jak dominacja z jej strony.
Natomiast teraz wiem, że to nie wynikało z tego, że ona nie widziała co ja "lubię" lub "potrzebuję", tylko głównie chciała zaspokoić swoje potrzeby i że jeżeli ja nie "wezmę" od niej, to ona sama z siebie niespecjalnie będzie dawała, a to już coś innego niż okazjonalna dominacja jednej strony, bo brakuje właśnie tego co lubię czyli wzajemności.
Jest to dla mnie nowa sytuacja, bo dotychczas albo ja byłem inicjatorem i prowadziłem, albo była właśnie ta wzajemności.
Traktuję to jako wyzwanie i to bardzo ciekawe, bo to coś nowego i podniecającego jednocześnie, tylko nie do końca wiem jak do tego się zabrać.
Czy spróbować po prostu ostro iść po swoje, wiedząc, że jej to w żaden sposób nie urazi, bo jak mówiła - lubi takie "ścieranie" się w seksie i nie patrzeć na jej potrzeby (na co głównie zgodnie z Ianem Kernerem zwracam uwagę).
Czy raczej próbować uzyskać tą wzajemność?
A może mieszać to podejście?