Witam serdecznie - postanowiłam wrócić po ponad 2 latach od opisanej przeze mnie sytuacji, ponieważ uznałam, że komuś może się przydać taka relacja.
Na wstępie - chcę Wam bardzo mocno podziękować za wsparcie, za odpowiedzi, które rozjaśniły mi mocno w głowie i dały wsparcie, że to nie moja wina. Naprawdę - bez Was chyba nie dałabym sobie sama rady. Także dziękuję ogromnie
Od czego by tu zacząć? Całą sytuację opisałam w pierwszym poście. Wróciłam do domu. Z perspektywy czasu widzę, że lepiej by było zrobić tak, jak jedna z osób mi radziła - separacja, wyprowadzić się na jakiś czas, ale widzę, że to moja chęć kontroli kazała mi zostać w domu. Bałam się wtedy, że jak mąż zamieszka sam, to dopiero się zacznie - jednak miałam nadzieję na to małżeństwo. To mnie mocno wykańczało - codziennie patrzyłam, jakie ma samopoczucie, szukałam najmniejszych oznak, że znowu ogląda pornografię. Także tutaj uważam, że nie postąpiłam dobrze, ale trudno.
Mąż naprawdę zaczął chodzić na terapię, najpierw raz w tygodniu, teraz już rzadziej. Ja również kontynuuję swoją, bo miałam ze sobą jeszcze więcej problemów. Miałam krótki czas, którego się wstydzę, ale chcę to tutaj opisać, może ktoś przeczyta i nie popełni tego błędu. Zaczęłam kupować tonę seksownej bielizny. Zaczęłam zachowywać się jak kobiety w porno. Zaczęłam go uwodzić, bo tak rozpaczliwie potrzebowałam czuć się porządana i chciana. Na szczęście zostało mi to szybko "wybite z głowy" przez terapeutkę, kiedy jej się przyznałam. Chcę jednak pokazać, co dzieje się w głowie skrzywdzonej i złamanej kobiety. Mąż oczywiście reagował na te zabiegi, kochaliśmy się, ale ja po wszystkim nie czułam się sobą... To nie tak, że wcześniej nie robiłam nic bardziej wyuzdanego - robiłam, ale z własnej woli, z własnej chęci, a nie przymusu, która sama sobie narzuciłam w głowie, żeby być tak jak one. Także tego nie polecam, to nie ta droga.
Po jakiś kilku tygodniach mąż złapał totalnego doła - pewnie bez tej dopaminy, my też przestaliśmy się kochać, bo ja czułam się po tych moich przebierankach ze sobą okropnie, no i wiedziałam już od terapeuty, że trzeba tutaj zrobić totalny odwyk i od zbliżeń, i oczywiście od pornografii, ale też zdjęć, nagości etc. W tym jego dole było okropnie ciężko, na pewno jemu, ale także mnie. Oglądanie go takiego, kiedy wiesz, że dołuje się, bo odrzucił te bodźce, no to było dla mnie bardzo trudne.
Po jakimś hmm, może pół roku doszło do czułego, miłego zbliżenia. Wcześniej były jakieś delikatne pieszczoty, wszystko powoli i spokojnie, ja też potrzebowałam na nowo się z nim oswoić po tym wszystkim. Ale zaczęłam się tym już trochę cieszyć, aż znowu przyszedł totalny dół. I przez kilka miesięcy tak na zmianę - mąż chce ze mną być, chce się kochać, a za tydzień dwa ma totalny dół. Mnie to tak wykańczało, że powiedziałam stop. Nie dam tak rady, nie mogę tak żyć, że zaczynam cieszyć się bliskością, widzę że on również, a potem przychodzi totalny jego dół, zjazd dopaminowy itd. Terapeuta stwierdził, że to za szybko na zbliżenia, że jego układ nagrody nie doszedł do siebie i trzeba jeszcze poczekać. Po kolejnych miesiącach bez zbliżeń - zaczął się zmieniać. Znalazł nowe hobby, zaczął więcej czytać, jeździć na rowerze, ćwiczyć. Tak jakby wróciła do niego chęć życia. Miał jeszcze jednego potężnego doła na początku tego roku, na przełomie zimy i wiosny. I wtedy zaszła zmiana we mnie - przestałam oglądać się tak na niego i zaczęłam powoli zajmować się sobą.
Sama znalazłam nową pasję, a nawet dwie. Wróciłam do ukochanej przeze mnie akwarystyki, dzięki czemu mam w domu 3 akwaria. Wróciłam do regularnej jogi. Do spotkań z koleżankami. Po prostu - wróciłam do życia. Oczywiście, miałam dalej trudne dni - ale zaczęłam być. Zaczęłam być dla siebie ważna, zaczęłam lubić swoje życie.
Od późnej wiosny tego roku wróciliśmy do regularnych zbliżeń. Mój ból po czasie też już trochę opadł. Czuję się już bardziej atrakcyjna, ale najpierw stałam się taka sama - dla siebie. Przestałam się oglądać w jego oczach, bo to właśnie to mnie wcześniej zniszczyło. Zaczęłam lubić swoje ciało, chociaż nie zmieniło się - ja zaczęłam patrzeć na nie inaczej. Przestałam myśleć, że idealne ciało to ogromny, sztuczny biust, ogromne usta, wąska talia i włosy blond do pasa. Zaczęłam widzieć siebie, taką, jaka jestem.
Nie jest jeszcze idealnie, kiedy np. przez tydzień nie ma zbliżeń, ja czuję lekki niepokój - on może już ze mną zostać zawsze, a może kiedyś osłabnie, nie wiem. Ale rozmawiam wtedy z mężem, mówię mu o tym. Przyznam, że po tej sytujacji zaczęliśmy ze sobą rozmawiać tak, jak nigdy wcześniej. Wcześniej mąż uciekał od rozmów, wstydził się, mówił że nie wie, co czuje. Dzisiaj wie i potrafi mi o tym opowiedzieć.
Czuję, że jakaś część mnie już nigdy nie wróci. Jakaś część naszego małżeństwa się skończyła. Teraz budujemy na nowo, coś innego, zdrowszego. Wiem, że dużo jeszcze przede mną, ale teraz bardziej skupiam się na sobie, na swojej osobie, na swoim życiu, a nie tylko na mężu. I widzę, że wcześniej właśnie to mnie zgubiło - po moich trudnych przeżyciach z domu rodzinnego nauczyłam się tylko zadowalać innych, liczył się tylko mąż, jego potrzeby, jego samopoczucie. Nie było w tym mnie. Ale teraz poznaję siebie, odnajduję, buduję. Codzienność sprawia mi ogromną radość, kocham czytać książki, siedzieć z kubkiem kawy i patrzeć na deszcz, mam dwa zwariowane koty, akwaria i pracę, którą bardzo lubię. Wiem, że jeśli teraz zostałabym bez męża, potrafiłabym żyć. Bo znalazłam w tym wszystkim siebie.
Chcę jednak, żeby to wybrzmiało - to była dla mnie okropna walka i ogromny trud, okresy wzlotów i upadków. Łzy pomieszane z przebłyskami szczęścia, żeby znowu upaść. Czasem dalej coś mi się przypomni i jest mi przykro. Nie przygniata to jednak tak, jak kiedyś. Nie powiem nikomu, żeby walczył, bo na pewno się uda. Ale jeśli jest chęć z obu stron, to chcę pokazać, że jednak jakaś szansa jest. Najpierw jednak zbudujcie i odnajdźcie siebie samą, bo po drodze pewnie gdzieś się zgubiła.
Wszystkiego dobrego dla Was i raz jeszcze dziękuję za wsparcie, jakie otrzymałam od Was dwa lata temu.