Cześć, dzień dobry.
Mam 21 lat, studiuje w dużym mieście i mieszkam w swoim mieszkaniu, 3 miesiące temu pokój w tym mieszkaniu wynajęła 20 letnia studentka. Wprowadziła się, ponieważ zakończyła swój 2,5 letni
związek. Wpadłem jej w oko, po 2 tygodniach od wprowadzki sama podjęła pierwsze kroki. Kupiliśmy alkohol i obejrzeliśmy razem film, prosiła żebym został u niej na noc.
Zostałem, do niczego nie doszło. Od tamtej nocy zaczęliśmy spędzać ze sobą więcej czasu. Po około dwóch tygodniach powiedziała, że mnie kocha, odwzajemniłem jej uczucie.
Miała trudne dzieciństwo, rodzice po rozwodzie, nie ma kontaktu z żadnym z rodziców, utrzymywała ją ciocia. Początki były piękne. Było nam super razem, jedyny minus był taki, że
cały czas mówiła o swoich byłych.
Początek wakacji, więc planowaliśmy co będziemy robić, oznajmując ją, że cały sierpień będę miał mniej czasu, ponieważ muszę wyjechać pomóc rodzinie.
Mówiła, że damy radę, mówiłem, że co weekend będę u niej. Ona została w mieście i pracowała. Plany się zmieniły i musiałem wyjechać w 3 tygodniu lipca.
Przyjechałem do niej na końcówkę lipca, było super, do dnia mojego wyjazdu. Po przebudzeniu była zupełnie inna. Nie odzywała się, nie chciała się przytulić, nic.
Spytałem co się dzieje, powiedziała, że tak czasami ma, że nie ma ochoty z nikim gadać. Wieczorem pojechałem do siebie. Od tamtego dnia było inaczej.
Przestała się interesować co u mnie, nie chciało się jej ze mną pisać. Na początku było mi ciężko, bo nie wiedziałem co się dzieje i obwiniałem siebie, co zrobiłem nie tak.
Napisała, że to nie moja wina, po prostu znudziło się jej czułe pisanie i że to jest związek na odległość. Byliśmy od siebie tylko 100km.
3 razy z rzędu odmówiła mi spotkania w weekend, a bo nie chce z nikim się widywać (gdzie tego samego dnia wyszła sobie z jakimś kolegą, ogólnie kolegów miała bardzo dużo,
nie przeszkadzało mi to, bo mówiła mi, że zależy jej na mnie), bo jedzie do cioci na weekend (gdzie tego samego dnia nie pojechała do cioci bo jej się nie chciało), a bo pojechała
do przyjaciółki na południe w sobotę ale wieczorem mogę przyjechać (gdzie w tę sobotę rano jednak mi powiedziała, że jest chora i zostanie u niej na dłużej).
Nie wiedziałem co robić, miałem bardzo dużo pracy w domu więc jakoś o tym nie myślałem, ale uważam teraz, że za bardzo się zaangażowałem w ten związek. I chyba tylko ja.
W końcu udało nam się spotkać, noc spędziliśmy odzielnie, bo była zmęczona a jej łóżko jest za małe. Wcześniej to nie był problem. Następny dzień, zerwała ze mną.
Powiedziała, że to jest związek na odległość, że ona tak nie może, że dla niej studia i praca są ważniejsze niż związek, że nie mamy o czym pisać ani rozmawiać.
Nie uważam tak, ponieważ przez pierwszy miesiąc naprawdę dobrze się dogadywaliśmy, nie pokłóciliśmy się ani razu, powiedziała mi, że jestem najmilszym chłopakiem jakiego kiedykolwiek poznała. Powiedziała, że powinienem znaleźć pracę w tym mieście, zamiast siedzieć u rodziny, ponieważ ona by tak nie mogła. Starałem się jak mogłem. Na koniec powiedziała jeszcze ze wyjeżdza na inne studia na drugi koniec Polski, że i tak by nam się nie udało, gdzie po dwóch dniach od rozstania napisała mi, że możliwe, że jednak zostanie w tym mieście. Roztaliśmy sie w dobrych relacjach, podziękowałem jej za ten wspólny czas, wziąłem
to na klatę, chodź bolało. Ale to nie wszystko.
Umowa o wynajęcie pokoju skończyła się na początku sierpnia, lecz byliśmy wtedy razem i nikt nie myślał o tym żeby ją przedłużać.
I najbardziej się winię o to, że zjebałem naszą relację do końca, a przynajmniej się o to winię. Pokój jej został wystawiony na wynajem, ona znalazła to ogłoszenie jeszcze tego samego dnia,
zrobiła mi awanturę, że jestem żałosny, bo nie mam jaj jej powiedzieć, że ma się wyprowadzić. Przeprosiłem ją za to, usunąłem od razu ogłoszenie, bo rzeczywiście wiem, że zrobiłem źle.
Naprawdę nie chciałem jej robić tego na złość. Po prostu uznałem, że skoro się rozstaliśmy to chyba logiczne, że nie chcemy mieszkać obok siebie.
Powiedziała mi, że nie szanuje jej, że specjalnie tak zrobiłem, żeby jej zrobić pod górkę, że ma teraz tylko 2 tygodnie na wyprowadzkę. Przeprosiłem ją znowu za to, powiedziałem
ze do końca września może zostać, potem ma się wyprowadzić. Znowu powiedziała, że jestem żałosny, ze nic ode mnie nie chce i do końca sierpnia jej już nie będzie.
Wtedy coś we mnie pęknęło, napisałem, że równie dobrze ona powinna mi powiedzieć czy zostaje w mieszkaniu czy się wyprowadza. Powiedziała, że skoro płaci to chyba normalne, że
chce zostać, dała mi do zrozumienia, że to moja wina, ona zrobiła wszystko jak należy. O i tak się skończyło nasze rozstanie na dobrych relacjach.
Wiem, że wygląda to śmiesznie, ale jestem wrażliwym człowiekiem, cholernie mi na niej zależało, nawet dalej zależy, ale też wiem, że nie traktowała mnie poważnie.
Bardziej jako zabawkę(?) po swoim byłym.
Minął ponad tydzień od tego rozstania, brzmi to śmiesznie, ale poczułem coś do niej przez te dwa miesiące. Wiem, że inni mają gorsze problemy, ale po prostu potrzebowałem się
wygadać. Nie mam już u niej szans, pogodziłem się z tym, ale dalej o niej myślę. Co sami o tym myślicie, czy naprawdę powinienem się obwiniać o to? Nie znacie wszystkich szczegółów,
ale naprawdę byłem dla niej bardzo dobry. Czy naprawdę coś zjebałem czy miałem po prostu pecha?