Cześć wam, proszę o poradę.
Jestem z chłopakiem od 4 lat. Przez 10 miesięcy żyliśmy w związku na odległość, ale od 2 miesięcy już żyjemy obok siebie.
Mieszkamy oddzielnie,mamy po 25 lat widujemy się co drugi dzień, seks jest, randki są. Gdy jesteśmy razem jest w porządku,ale to wszystko.
Od kiedy wróciłam do rodzinnego miasta nie mamy ze sobą praktycznie żadnego kontaktu poza tymi kilkoma godzinami co drugi dzień.
Próbowałam rozmawiać, ale usłyszałam że gdy jestem blisko nie czuje takiej potrzeby kontaktu, pisania całymi dniami.
Przykro mi było, bo uważam, że powinien mieć chęć dowiedzenia się jak mija mi dzień itp. W każdym razie to zaakceptowałam i odpuściłam,
ale czasem staram się i interesuje się tym co robi, ale gdy zapytam moje pytania są zbywane np. co robisz ? -kocham cię -nie o to pytałam -buziaczek
Zaczyna mnie to irytować i zaczęłam czuć, że utratę zaufania. Tym bardziej, że ja go nie ograniczam i nigdy nie zabraniałam wychodzić ze znajomymi.
Podczas jego wyjść nie dzwoniłam,nie pisałam i nie oczekiwałam że będzie siedział na telefonie i ze mną pisał, więc nie rozumiem skąd te uniki.
Rozmowy nic nie dają.
Postanowiłam podejść jego kolegę i okazało się, że dodatkowo okłamuje mnie w absurdalnych rzeczach typu mówi, że jest sam w parku na ławce i rozmyśla jakie życie jest okropne dla niego (bo wśród kuzynów pojawiła się choroba) a faktycznie w tym czasie jest z kolegami na grillu.
Użala się że nic dobrego go nie spotyka, że życie jest bezsensu. Próbowałam z nim to wyjaśnić bez skuteczności, usłyszałam że jestem potworem bo jego kuzyn zachorował na raka a ja mu dokładam problemów. Choć nawet próbując go wspierać, on odrzucał moje wsparcie.
W emocjach już zerwałam, teraz już nie wiem czy wyciagnac reke i przeprosić czy odpuscić już to.