Długo przyglądam się temu forum i postanowiłem założyć w końcu konto, aby prosić o jakieś porady o jakieś "chłodne spojrzenie" z boku jak to wygląda i może ktoś coś mi poradzi.
Jestem michał i mam 28 lat, jestem w związku od 5 lat z kobietą ( która w zasadzie jest moją pierwszą partnerką życiową) w naszym związku było w sumie zawsze okey - nie mieliśmy większych sprzeczek, kłótni czy jakiś tam rozstań i powrotów. Większość czasu spędzaliśmy razem ze sobą - wspólne wakacje, wyjazdy. Oboje w zasadzie jesteśmy z innych miejscowości ja kalisza ona ze skierniewic - spotkaliśmy się na studiach w łodzi i w sumie fajnie do momentu, kiedy studia się nie skończyły. Wiecie ja od zawsze byłem samotnikiem miałem garstkę dobrych przyjaciół - po przyjeździe do łodzi jak poznałem Olę zaczęło się inne życie. Początkowo zachłysnąłem się wielkiem miastem, imprezami masą ludzi , których w sumie nie koniecznie lubiłem. Zawsze miło wspominam powroty na weekend do Kalisza do rodziny do tych znajomych przed którymi nie muszę nic udawać. Ola również polubiła moją rodzinę i w ogóle wszystko fajnie. Tylko w pewnym momencie nastąpił we mnie taki kryzys - że w sumie nie muszę siedzieć w łodzi owszem pracę mam, ale w rodzinnej miejscowości też ją znajdę, gdybym nie był z partnerką to bym dawno wrócił. Mam wrażenie, że od 2 lat stoję w miejscu a co najgorsze, że jestem w związku a mimo to czuję się samotny - tłumie w sobie uczucia i często zagryzałem zęby, ale nie miałem jaj powiedzieć co mi nie pasuje - wolałem uszczęśliwiać 2gą połówkę, kiedy ona była zła to ja zawsze wyskakiwałem z jakimś pomysłem, aby jej poprawić humor a to wyjazd a to jakiś spacer, lody wiecie. Rok temu kiedy ten kryzys mnie dopadł postawiłem jej w końcu o tym powiedzieć, że chciałbym powrotu do rodzinnej miejscowości - ona się rozpłakała i od razu mi się jej żal zrobiło i głupio, że po tylu latach takie coś mogłem powiedzieć. Zaczęła mówić, że skoro nie jestem szczęśliwy z nią to muszę odejść na co ja od razu rzuciłem się z przeprosinami i tyle było mojego "otwarcia się i powiedzenia o swoich problemach" Mam wrażenie, że ja osobiście nie doceniam tego co mam ale z drugiej strony nie czuję się do końca spełniony, szczęśliwy mimo, że jestem w idealnym związku. Tutaj oprócz Oli nie mam nikogo - tam czeka na mnie rodzina i znajomi i moje miasto. Boję się, że jak odejdę to po prostu nie znajdę nikogo innego tak dobrego jak Ola, mam niską samoocenę ona w sumie też, ale wspieramy się nawzajem. Ostatnio się pokłóciliśmy stwierdziła, że albo ogarnę się z pierścionkiem i mieszkaniem ( planowaliśmy kupić) albo koniec z nami. Takie mam ultimatum i pustkę w głowie. Z jednej strony mam wrażenie, że ją kocham i nie wyobrażam sobie ją opuścić a z drugiej strony mam te przeświadczenie, że jestem w związku a czuję się sam przez co tak ciągnie mnie do rodzinnej miejscowości. Czy Wy też tak odczuwacie będąc w związkach ? Może serio jak jej się oświadczę to pogodzę się z myślą, że zostaje w łodzi i wtedy dopiero będę mógł odżyć ?