Ehh...
To może zacznę od przedstawienia się...
Jestem ponad 18letnim facetem - opiekuńczym, troskliwym, empatycznym i podobno bardzo inteligentnym. Chodzę na siłownię, cały czas się dokształcam, jeżdżę na motocyklu, lecz nieszczęśliwie się zakochałem...
Ale od początku:
Znamy się już ponad półtora roku i od razu znaleźliśmy wspólny język. Kiedy nasza relacja weszła na wyższy szczebel, zacząłem do niej coś czuć i po ponad pół roku znajomości wyznałem jej, że coś do niej czuję i dostałem odpowiedź, że ja jej się też, ale nie potrafiłaby być ze mną w związku. Nigdy nie czułem do żadnej kobiety tego co do niej, to było coś całkowicie innego, nie mogłem przestać o niej myśleć, czy wszystko u niej dobrze itd. Nie chciała mi odpowiedzieć dlaczego nie chce ze mną być. Niekiedy nasuwał się ten temat sam z siebie i zaczęła mówić, że może kiedyś będziemy razem. Potem dowiedziałem się dużo informacji o jej byłym, oraz dowiedziałem się, że po prostu boi się kolejnego związku. Co trochę słyszałem od niej, że mnie kocha, że się jej podobam. I nagle coś się wydarzyło, naprawdę nie wiem co. Skończyło się mówienie do mnie miłosnych słów, komplementowanie i mówienie, że kiedyś będziemy razem, a zaczęło się mówienie do mnie jako przyjaciółka, koleżanka, siostra... W naszej relacji nic innego się nie zmieniło prócz tych rzeczy, aczkolwiek zaczęła się o wiele bardziej zwierzać ze spraw miłosnych. 3 miesiące temu nasza relacja stała się bardzo słaba, ja starałem się ją podtrzymać, lecz ona co trochę mnie spławiała. I w końcu... Powiedziała mi że z kimś kręci, ale nie chciała mi wcześniej mówić, żeby nie było mi smutno. Teraz cały czas o nim do mnie wygaduje, co oczywiście powoduje u mnie przeogromny smutek i czasami niechęć do życia, ponieważ to ona mnie trzymała przy życiu (jak się poznaliśmy, cierpiałem na depresję, lecz ona pomogła mi z niej wyjść), a teraz odczuwam tą monotonię życia codziennego, że nic nie daje mi szczęścia, że moja miłość chodzi z chamskim seksistą (co można wywnioskować z jego wypowiedzi i z jej opowieści), nic mi nie daje przyjemności i satysfakcji, straciłem wszelakie hobby, jedynie została muzyka, którą słuchałem kiedy cierpiałem na depresję. Nie potrafię już normalnie żyć, z człowieka z bananem na twarzy, z nadzieją na lepsze jutro i wujka dobra rada, stałem się od nowa smutnym, nie mającym na nic dosłownie siły, oschłym wrakiem człowieka. Nie wiem co ze sobą zrobić, mam niekiedy ochotę skończyć swoje cierpienia, ale jednak wciąż mam nadzieję, że może jednak kiedyś się uda... Że kiedyś spełnimy razem nasze wspólne marzenia... A teraz mam ochotę jedynie się na czymś porządnie wyżyć, ale nie mam na czym, a że codziennie płaczę, to zaczynają mi się kończyć łzy... Nie chcę atencji, pocieszenia, chcę po prostu wyjaśnienia, czy to coś było nie tak ze mną, co mógłbym jeszcze zrobić i co być może pomogłoby mi jakoś odzyskać chęci do życia... Ale na pewno nie chcę porzucić nadziei, w końcu to miłość mojego życia...