Witam wszystkich!
Wątek jest o mojej bliskiej, wieloletniej koleżance i jej chłopaku. Jestem ciekawa, co myślicie o tej sytuacji..
Koleżanka jest ze swoim facetem od ok. 3 lat. Oboje są 30+, mieszkają w innych miejscowościach, poznali się w pracy. I mam wrażenie, że on jej marnuje życie, ona jest w nim zakochana i straci te lata na znalezienie kogoś konkretnego.. "Schodzili" się kilka miesięcy, finalnie głównie z jej inicjatywy, gość zachowywał się jakby był nastolatkiem, a nie dorosłym mężczyzną. Zamieszkali ostatecznie
razem (po bojach w stylu- jemu przeszkadza hałas za oknem), po czym po roku (!) każde wróciło do siebie (ona do domu rodzinnego, on do mieszkania z rodzeństwem), bo z tego konkretnego mieszkania (własność kogoś z rodziny) musieli się wyprowadzić, a"wynajmować się nie opłaca".. Jak to usłyszałam to mi ręce opadły. Rozumiem, że rzeczywiście się nie opłaca, ale- po roku mieszkania z partnerem/partnerką tak po prostu przestać mieszkać ze sobą, bo coś się nie opłaca? Czy tylko mnie to bulwersuje..? Zaczynam gościa podejrzewać o to, że jest albo wygodny, albo mu na niej nie zależy..
Nie mamy aż tak bliskiej relacji, żebym powiedziała jej wprost- ej, kolo jest beznajdziejny. Ona też nie pyta mnie o zdanie ani nie wyraża wątpliwości. Mam wrażenie, że wynika to z braku porównania/doświadczenia. A może po prostu jej to nie przeszkadza..?
Jak jest naprawdę to wiedzą tylko sami zainteresowani. I czy są zadowoleni z takiego stanu rzeczy czy nie.
Sugeruje zająć się własnymi sprawami bo tylko stracisz koleżankę.
Mnie by to nie bulwersowało, różne są sytuacje w życiu, a ty widzisz tylko rezultaty. Może sprawa ma drugie albo i trzecie dno.
3 2021-09-30 10:52:11 Ostatnio edytowany przez Gary (2021-09-30 10:52:36)
1. nie ocenia się relacji, o ile nie jest się wewnątrz tej relacji
2. nie udziela się pomocy, o ile ktoś nie potrzebuje pomocy, czyli nie udziela się rad komuś, kto nie potrzebuje rady
Zatem główny problem polega na tym, że Ty się źle czujesz widząc, jak koleżanka marnuje swój czas. Przypuszczam, że warto byłoby ją ostrzec jakoś, delikatnymi słowami.
"Hmmm... Zastanawiam się nad swoim życiem, myślę o mężu, dzieciach. Widzę twoje życie, długo jesteście razem, przechodziliście przez różne ciężkie okresy, a teraz nie będziecie mieszkać razem, bo tak wynika z rachunku finansowego. Myślisz, że on będzie twoim mężem? Kiedyś razem zamieszkacie i kiedyś będziecie mieć dzieci? Zamieszkanie nie jest krokiem wstecz? A jeśli on nie będzie twoim mężem, to marnujesz czas? A jeśli będzie twoim mężem, to nie powinniście już razem zawsze mieszkać? Jak Ty to widzisz, bo to chyba trudne wybory? "
Witam wszystkich!
Wątek jest o mojej bliskiej, wieloletniej koleżance i jej chłopaku. Jestem ciekawa, co myślicie o tej sytuacji..
Koleżanka jest ze swoim facetem od ok. 3 lat. Oboje są 30+, mieszkają w innych miejscowościach, poznali się w pracy. I mam wrażenie, że on jej marnuje życie, ona jest w nim zakochana i straci te lata na znalezienie kogoś konkretnego.. "Schodzili" się kilka miesięcy, finalnie głównie z jej inicjatywy, gość zachowywał się jakby był nastolatkiem, a nie dorosłym mężczyzną. Zamieszkali ostatecznie
razem (po bojach w stylu- jemu przeszkadza hałas za oknem), po czym po roku (!) każde wróciło do siebie (ona do domu rodzinnego, on do mieszkania z rodzeństwem), bo z tego konkretnego mieszkania (własność kogoś z rodziny) musieli się wyprowadzić, a"wynajmować się nie opłaca".. Jak to usłyszałam to mi ręce opadły. Rozumiem, że rzeczywiście się nie opłaca, ale- po roku mieszkania z partnerem/partnerką tak po prostu przestać mieszkać ze sobą, bo coś się nie opłaca? Czy tylko mnie to bulwersuje..? Zaczynam gościa podejrzewać o to, że jest albo wygodny, albo mu na niej nie zależy..
Nie mamy aż tak bliskiej relacji, żebym powiedziała jej wprost- ej, kolo jest beznajdziejny. Ona też nie pyta mnie o zdanie ani nie wyraża wątpliwości. Mam wrażenie, że wynika to z braku porównania/doświadczenia. A może po prostu jej to nie przeszkadza..?
W tytule 'bliska koleżanka'.
A w tekście: " nie mamy aż tak bliskich relacji, żebym powiedziała jej wprost...."
No jednak bliska koleżanka a nie najlepsza przyjaciółka. W każdej relacji trochę gdzie indziej leży granica co można sobie boleśnie i prosto z mostu a co jest nieproszonym wtrącaniem sie
Dla mnie bliska koleżanka to nie to samo co przyjaciółka- przyjaciółce powiedziałabym, co myślę. Znamy się od dzieciństwa, trzymałyśmy się razem, jednak "dorosłość" w pewnym sensie zweryfikowała nasze relacje- chociaż wciąż jest mi "bliska". Ale w sumie nie o tym ten wątek.
Tak jak piszecie- granice trzeba uszanować. Byłam jednak ciekawa jak inni widzą sytuację.
Skoro nie pyta Cię o zdanie, to daj im żyć jak chcą zamiast oceniać ich wybory.
Skoro nie pyta Cię o zdanie, to daj im żyć jak chcą zamiast oceniać ich wybory.
Loka, chciałabyś poznać mego ptoka?
Hm. Skoro nie jesteście na tyle blisko, żeby powiedzieć jej, co o tym myślisz, to może też nie na tyle, żebyś miała wiedzę na temat ich związku wystarczającą do oceny? Znaczy, widzisz tylko jakiś niewielki wycinek ich relacji, tym bardziej że koleżanka nie prosi Cię przecież o ocenę, więc raczej nie znasz wszystkich szczegółów. Dla mnie takie "odmieszkanie" też jest krokiem w tył, też nie podoba mi się argument o finansach, ale to nie ja jestem w tym związku, nie mnie ma to przekonywać. Ja bym to zostawiła w spokoju, nikt nie lubi słuchać "dobrych rad", o które nie prosił. I, prawdę mówiąc, gdybym dowiedziała się, że moja koleżanka na podstawie kilku rzeczy wysnuła takie wnioski i jeszcze poszła je przedyskutować na forum, nie chciałabym mieć z nią więcej do czynienia.