Po kilku tygodniach dość intensywnego randkowania mój chłopak postanowił do mnie zadzwonić i powiedzieć mi, że "już nigdy nie chce się ze mną zobaczyć". Miałam zły dzień i płakałam jakiś czas przed tym wydarzeniem z powodu problemów rodzinnych, więc gdy to usłyszałam momentalnie rozpłakałam się, nie mogłam nic powiedzieć i tylko wydusiłam z siebie "chyba sobie żartujesz". Na to on zaczął się śmiać, że tak oczywiście "to był głupi żart". Byłam już kompletnie roztrzęsiona i nie mogłam przestać płakać, więc się rozłączyłam. Widziałam, że wysyłał mi smsy, że przeprasza i to był tylko żart, ale postanowiłam pójść pod prysznic, żeby ochłonąć. Wróciłam po 30 minutach do pokoju i napisałam mu, żeby przyjechał to wyjaśnić. Na początku on nie chciał i mówił, żebyśmy najpierw pogadali przez telefon, bo on nie będzie jechał na darmo, bo może nie otworzę mu drzwi, bo jak mogłam nie odbierać przez 30 minut. W końcu przyjechał, przeprosił za żart, ale od tamtej pory ciągle przeżywa to, że jak mogłam nie odbierać telefonów przez pół godziny. Jak mogłam go tak zranić i pozwolić mu myśleć, że to koniec. Jak on ma mi teraz zaufać, jeżeli ja jestem taka niestabilna, że jestem zauroczona, a nagle potem go olewam przez pół godziny. I że to wcale nie jest jego wina, że ja płakałam, ale moich problemów rodzinnych. Próbuje mi wmówić, że moja reakcja nie była normalna i coś ze mną nie tak. Jestem ogólnie bardzo wrażliwą osobą i płaczę częściej niż przeciętny ludzie, ale wydaje mi się, że moja reakcja nie była przesadzona. Najpierw płakałam, bo po kilku szczęśliwych tygodniach nagle mnie rzucił, a gdy powiedział, że to żart to płakałam, bo jak mógł sobie tak ze mnie zażartować.
Zrobił się opryskliwy po tym i jak już było milej, to postanowił zażartować kolejny raz "że jak się z nim nie prześpię to nigdy więcej się nie zobaczymy". Przy czym na początku mi mówił, że nie potrafiłby zaufać dziewczynie, która szybko do łóżka facetom wskakuje. Zaczęłam drążyć, dlaczego się tak zachowuje i powiedział, że od kilku lat nie może stworzyć żadnego związku, bo tak bardzo boi się zranienia, że chyba podświadomie zaczyna sabotować relacje, bo to nie jest do niego podobne i on zawsze był dobrym chłopakiem, a to dziewczyny go raniły. I on tak naprawdę chce czekać z seksem.
Do tego on już od drugiego spotkania codziennie do mnie pisze, dzwoni co kilka dni, proponuje 3 spotkania w tygodniu, mówi, że mnie lubi, że jestem mądra i piękna, że jestem pierwszą dziewczyną od lat, która tak mu się podoba i że myśli, że mogłabym być jego żoną. Zapytał, czy będę z nim na zawsze, to odpowiedziałam, że zobaczymy. Ja nawet połowy tego co on mi mówi mu nie powiedziałam, ale na pewno widać, że jestem zauroczona. On mi powiedział, że to nie jest normalne, żeby być zauroczonym po kilku tygodniach. I tego kompletnie nie rozumiem, bo to on inicjuje wszystko, komplementuje i nawet o ślubie mówi. Ja jeszcze się tak nie otworzyłam. Nie mam pojęcia jak jego zdaniem powinnam się zachowywać. Powinnam go odrzucać? Przecież ja nawet nic nie inicjuję, bo to on ciągle chce pisać i się widzieć.
Co o tym myślicie? Czy przesadzam widząc pełno czerwonych flag?