Powoli skłaniam się, by mój styl życia uznać za problem. Chcę się pierwszy raz podzielić tym ze światem i oczekuję szczerych rad i opinii. Mam 28 lat i w moim wydawaniu pieniędzy nic się nie zmieniło od czasów studenckiego życia. Ile pieniędzy bym nie miała, to wszystko wydam.
Zarabiam 6-8 tysięcy miesięcznie. Wynajmuję mieszkanie z partnerem na pół. Ludzie z moimi zarobkami mają już swoje mieszkania, bo stać ich na wkład własny pod kredyt. Mają samochody, uporządkowane życie, jeżdżą na wakacje... Ja nawet nie mogę pojechać na lepsze wakacje, bo nie umiem mieć na koncie zaoszczędzonych tych 2 czy 3 tysięcy, by dokonać rezerwacji, a wypłatę zwykle po 5 dniach już mam mocno uszczuploną, bo tu manicure, tu pedicure, tu jakaś bluzeczka, taksówka, tu się gdzieś zakręcę, tam się zakręcę... i znika tysiak albo i dwa. Do tego mam stałe miesięczne opłaty jak siłownia, zabiegi kosmetyczne. Ogólnie większość kasy wydaję wyłącznie na siebie, swoje potrzeby i to w zasadzie prawie tylko na wygląd. Marzę od lat, by pójść na konkretny kurs, który pomógłby mi zawodowo i przy okazji temat mnie kręci. Kurs kosztuje 5000 zł. Mój partner uważa, że powinno mnie być na luzie na ten kurs stać. A ja nie umiem na niego oszczędzić... Mój facet zarabia mniej niż ja, ale ma ponad 10 tysięcy oszczędności. Ostatnio postanowił kupić sobie rower i wziął na to z oszczędności. Mnie też namawia na rower, ale mnie NIE STAĆ. Umiem wydać 700 zł na fryzjera, ale nie umiem odłożyć 700 zł na kurs czy rower. Nie ma co ukrywać, jesteśmy anonimowi, więc napiszę wprost, że jestem atrakcyjną kobietą, zadbaną i wygląd znaczy dla mnie bardzo wiele. Mimo że odkąd jestem nastolatką zawsze uchodziłam za piękną, miałam powodzenie, to ciągle czuję się niewystarczająca, wynajduję sobie mankamenty. Nie jestem ofiarą medycyny estetycznej chyba tylko dlatego, że nie umiem zaoszczędzić kilku tysięcy. Inaczej pewnie bym już była po paru "poprawkach". Mam powiększone piersi, ale bardzo ładnie i delikatnie. Zabieg zrobiłam za pokaźną premię. Też chłopak był zły na mnie, że miałam tyle pieniędzy i nie raczyłam chociaż 500 zł oszczędzić... Mój chłopak oszczędza na wkład własny, chce stworzyć dom. Ja też tego pragnę, ale potrzeba wydawania jest strasznie silna. Od rana siedzę i przeglądam ciuchy na Zalando. Jak mam wyjście ze znajomymi, to muszę mieć wszystko nowe. Kupuję torebkę za 1500 zł, sukienkę za 600 i wszystko tylko dla jednego wieczornego wyjścia ze znajomymi. Mam potrzebę pokazania się. A potem to choćby i zęby w ścianę, ale muszę czuć się dobrze tego wieczoru. Dodam, że nie robię tego, by popisać się przed znajomymi, bo nie ma żadnego znaczenia z kim wyjdę, a mam też grono znajomych, którzy nie lubią się stroić i żadnego wrażenia nie robi na nich mój wygląd. To moja głowa tego potrzebuje.
Efekt jest taki, że nie mam żadnego majątku, niczego wartościowego, nie mam kompletnie nic. Zycie na najmie, brak stabilności, brak miejsca na małżeństwo i dzieci, które chciałabym mieć. Jest mi wstyd za siebie, bo normalnie jestem naprawdę ogarniętą kobietą, która jest bardzo konkretna i profesjonalna w pracy. W szkole i na studiach byłam ambitna i przedkładałam kupno książki nad kupnem ciucha. Nikt by nie uwierzył, że w domu zachowuję się jak taki pustak. Nie wiem, co mam zrobić, aby przestać i żyć normalnie. Moja rodzina zawsze żyła skromnie. Moja mama na oczy nie widziała takich pieniędzy jak moja wypłata, a mimo to nigdy nie miała sytuacji, że jest 5 dni do wypłaty, a ona ma 20 zł na koncie. A ja, wielka managerka z korpo, miałam wielokrotnie...