Cześć, piszę bo sam nie wiem co o tym wszystkim myśleć.
Mam plus minius 30 lat. W pracy, jakiś dłuższy czas temu poznałem dziewczynę z którą się zakumplowałem. Nazwijmy ją A (około 25 lat). A ma siostrę, młodszą, nazwijmy ją B (około 22).
Ogólnie fajnie się nam gadało, było zabawnie, także koleżeńsko przenieśliśmy znajomość poza pracę - tam poznałem młodszą siostrę. I cała telenowela się zaczęła.
Z A zawsze była między nami chemia, takie napięcie seksualne, sama inicjowała dotyk, zaczepiała, brała pod rękę. Zresztą ja się potem nie opierałem i tak sobie flirtowaliśmy, jakieś tam miziania itp. Nie traktowałem tego poważnie, ot, zabawa. Jakiś czas po tym jak poznałem B A przyszła do mnie i powiedziała, że B się zakochała we mnie. Jak dla mnie bzdura, co też powiedziałem (nadmienię, że generalnie nie jestem wylewny i łatwo nie ulegam emocjom, kochliwością itp, taki logiczny typ). A ta drążyła temat. Doszedłem do wniosku, że się bawią po prostu, więc ukróciłem temat dość ostro i znajomość wróciła na chwilę na koleżeńskie tory.
No ale właśnie, co się spotkaliśmy z A to jednak nas do siebie ciągnęło - nie byliśmy razem ale było miło.
B gdzieś tam orbitowała, utrzymywałem znajomość z nią na stopniu kumpelskim, potem się zbliżyliśmy w sensie kontakt nabrał na intensywności, przychodziła z problemami, szukała kontaktu.
W między czasie dowiedziałem się, że B ma jakieś problemy psychiczne i jedzie na tabletkach, z tego co zrozumiałem coś na wzór dwubiegunowej. Nie jestem lekarzem więc oczywiście mogę się mylić. Dziewczyna jednak miała lepsze i gorsze okresy.
Z A ukróciłem znajomość bo za dużo sobie pozwalała i przegięła pałę, zresztą miałem wtedy FF, a nie chciałem się wiązać z A (czego co zrozumiałem też oczekiwała).
Potem był sylwester, B chciała przyjechać do mnie ale odmówiłem (nigdzie nie wychodziłem i miałem zamiar spędzić go w łóżku).
Obraziła się (często się "obrażała" ale przechodziło jej następnego dnia, sama przychodziła czy dzwoniła) na poważnie. Prawe na miesiąc. Potem opowiadała mi że poznała chłopaka i takie tam, nie wiem ile w tym prawdy bo nie bardzo mnie to obchodziło, na co reagowała czasem wręcz agresywnie.
Ogólnie teraz A ma chłopaka (chociaż narzeka ciągle na niego i ja na jego miejscu bym ją pogonił jakbym zobaczył jak się zachowuje w stosunku do mnie - przekracza granicę koleżeństwa ale kto ich tam wie jaki mają układ), a z B jakiś czas miałem zdrową koleżeńską relację.
Jakiś czas, bo chyba faktycznie coś jest na rzeczy, próbuje łapać mnie za rękę, szuka dotyku, jak mi coś mówi to na ucho, tam mnie muśnie ustami. Kiedyś niby przypadkiem pokazała mi cycki. I swoje niewybredne fotki, też niby niechcący. Komplementuje mnie, tanio, ale zawsze. Ale też po ludzku przychodziła z problemami, po pociechę. Ja tam zresztą też się z nią powygłupiam, nie jest tak, że stoję jak ten słup i ona mnie okłada.
Tylko czemu mam wrażenie, że obie się mną bawią?
Tu coś o mnie - ja generalnie słabo odczytuje intencje innych ludzi. Trochę im nie ufam. Dlatego analizuje fakty i biorę na logikę - ale no właśnie, łatwo jest tak analizować z boku, ale u siebie ciężko o obiektywność.
Jak ja widzę A? Dopóki jest w relacji ja się nie wpierdzielam i wyznaczam granicę. Jak tam coś chce to niech ma czystą kartę i próbuje. Poza tym ją lubię.
Jak ja widzę B? No lubię ją, mimo jej jazd i odchyłów bo jest szczera w tym co robi, nieraz się ośmieszy czy narobi sobie kłopotów ale to dobra osoba. Czasem mnie wkurwi ale widzę jak jej zależy na tej znajomości. I jest zawsze dla mnie miła.
No to skoro lubię i mi się podoba fizycznie (bo jest ładniutka) to czemu zapala mi się jakaś czerwona lampka? Nieracjonalne? Może?
Parę razy słyszałem od znajomych, że B na mnie leci tj chyba w sensie seksualnym, po tym jak widzieli jak się w stosunku do mnie zachowuje.
Raz prawie popłynąłem, trafiła mnie wtedy wyjątkowo, już ją trzymałem ale się powstrzymałem. Bo właśnie coś w tyle głowy krzyczy mi NIE NIE NIE. Ale takiego pożądania chyba nigdy nie czułem.
Nie rozumiem tego. Nigdy tak nie miałem.
Jak wy to widzicie? Bawi(bawią?) się mną? Czy może ma czyste intencje? Na pewno nie zamierzałbym się bawić w jakieś chodzenia tylko pozwoliłbym tym granicą się przesuwać. Tylko skąd biorą się moje obawy? Miałem za sobą liczne albo i nieliczne, zależy jak patrzeć, relacje i pierwszy raz coś takiego siedzi mi w głowie.