Zdecydowałam się napisać o tym, ponieważ jestem w trudnej sytuacji. Przez lata starałam się nie poruszać tego tematu i ukrywałam go, chcę się jednak z kimś podzielić tym co leży mi na sercu.
Wiele lat temu, zakochałam się z wzajemnością w P. Minęło już 10 lat od tego momentu i oboje bardzo się zmieniliśmy. Na początku to była wspaniała relacja, miłość jak z bajki. Oboje jesteśmy specyficzni i naprawdę znaleźliśmy drogę do siebie, otworzyliśmy się na siebie wzajemnie. Nigdy nie spotkałam człowieka, z którym miałabym taki kontakt i ilość wspólnych tematów. Wtedy to była młodzieńcza i szalona miłość, mieliśmy ledwo po 18 lat. Oboje nie byliśmy odpowiedzialni i to co się działo w naszym związku nie było wtedy najlepsze. Na zmianę było dobrze i staliśmy za sobą murem, wspieraliśmy się, a potem zaczynaliśmy ze sobą walczyć. Stało się to źródłem ogromnego cierpienia. Wspomnieć też trzeba, że nasza relacja przyćmiewała nasze przyjaźnie i nie było to dobre... P. miał już wtedy spore problemy ze sobą, cierpiał na depresję, ja zresztą też chłonęłam jego nastroje i nie potrafiłam mu pomóc. Nie stronił też od alkoholu. Próbowałam na różne sposoby go ratować, ale sama wpadałam w dół i również piłam. Mam świadomość, że i ja nawaliłam wielokrotnie i nie starałam się tak jak mogłam. Rozstaliśmy się w końcu i ja zaczęłam dążyć do zmiany. Było nam ciężko nawet po rozstaniu, ciągle kontaktowaliśmy się ze sobą. Po kilku miesiącach ja podjęłam decyzję o zerwaniu kontaktów, nie mogłam wytrzymać tego, że nadal go kocham. Zaczęłam spotykać się z facetami, nawiązywać romanse. Chciałam zapomnieć o nim. Niestety, za każdym razem gdy próbowałam zaangażować się w relację, on dowiadywał się o tym od wspólnych znajomych albo swoich szpiegów. Jego koleżanka widziała mnie gdzieś z facetem i od razu mu donosiła. On wtedy zaczynał szaleć, grozić mi, awanturował się. Odcięłam się od niego całkiem. Czas mijał, a ja była w związkach, które nie były w stanie wypełnić pustki w moim sercu. Minął ponad rok. Nasze wspólne przyjaciółki podstępem spróbowały nas pogodzić. Rozmawialiśmy szczerze, przeprosiliśmy się za wszystko. Przebaczyliśmy sobie, a przynajmniej tak myślałam. Ciężko mi to opisać, ale między nami jest jakieś tak silne uczucie, że nie daje się z nim normalnie żyć. Po sielance zaczął się kolejny trudny okres. Tym razem próbowałam bardziej zaangażować się w to wszystko. Teraz gdy o tym myślę, widzę jak bardzo byliśmy niedojrzali i nieodpowiedzialni. W jakimś stopniu żałuję, że sami zniszczyliśmy wszystko. Przy okazji prawie też zniszczyliśmy siebie, imprezując i pogrążając się w szaleństwie.
Oczywiście były też zdrady. P. zawsze był podrywaczem i dla niego to było jak sport. Przeżywałam to i po tym wszystkim spaliłam za sobą prawie wszystkie mosty. Uciekłam od niego. To była najlepsza możliwa decyzja.
Na początku bardzo tęskniłam, ale później zajęłam się życiem. Miałam co robić, miałam przyjaciół, rodzinę i plany. Dużo nad sobą pracowałam. Wtedy wydawało mi się, że zrozumiałam dlaczego to nie jest człowiek dla mnie. W środku miałam wiele żalu i złych emocji do niego, to mnie po cichu niszczyło. Jednak odrzucałam je, a w końcu zaczęłam jedną relację. Po roku drugą. Obie nie przetrwały, choć ten drugi z pozoru bardziej się starał i dłużej to trwało. Kiedy byłam już w związku z drugim partnerem, nagle na horyzoncie pojawił się P. Skontaktował się ze mną przez znajomą i przeprosił mnie za wszystko co złego uczynił. Doszło między nami do szczerej rozmowy, a on był bardzo wylewny. Przebaczyłam mu i uznałam, że lepiej żyć bez żalu i nie skreślać go, ale nasz kontakt był sporadyczny. Zresztą, w tamtym czasie miałam wrażenie, że nic do niego nie czuję. Jedynie po czasie pozwoliłam sobie na płacz i żałowałam, że nam nie wyszło. Znałam skalę tego uczucia i nie dało się porównać go z moim ówczesnym związkiem.
Byliśmy w kontakcie cały czas, tylko z mojej strony był on ograniczany. Często nie odbierałam telefonu, udawałam, że jestem zajęta. Szczególnie, gdy rozstałam się z facetem, odkładałam w czasie moment poinformowania P. W końcu jednak oboje byliśmy wolni i pogadaliśmy szczerze o naszych związkach. Doszło między nami do wyznania miłości... Wiedziałam już wtedy, że zmienił swoje życie, dojrzał. Zaczął się leczyć. Nawet jego relacje z otoczeniem były inne. Odnosił sukcesy w pracy. Zerwał z częścią towarzystwa, które ściągało go na dno. W sercu ucieszyło mnie to, ale i sprawiło, że byłam zła. Nie mogłam już sobie go "obrzydzać" ani tłumaczyć, że jest beznadziejnym kandydatem na faceta. Przestał być dzieciakiem w moich oczach. Na spotkaniach nadskakiwał mi jak nigdy. Trudno mi to przyznać, ale otwarcie flirtowaliśmy ze sobą. Padały z jego strony propozycje. Prawie zawsze je odrzucałam. Prawie, bo raz prawie mu uległam gdy chciał zaprosić mnie na wyjazd na weekend. Oboje byliśmy wolni i chciałam spędzić czas z nim. Jednak kilka dni przed zadzwonił do mnie pijany, co sprawiło, że straciłam całą chęć na wspólne spędzanie czasu. Przestraszyłam się, że to samo będzie podczas naszych wakacji. Nie pokłóciliśmy się wtedy. Nadal miło rozmawialiśmy, ale zaczęłam spotykać się z facetem. Nawet nam to wychodziło. Jakiś czas później, P. powiedział mi wprost, że kocha mnie i tym razem musi się nam udać. Wytłumaczyłam się swoim związkiem i obróciłam to w żart. Zajęłam się pracą i obowiązkami. Kilka miesięcy po tym incydencie spotykaliśmy się jako znajomi. Zawsze było to coś niesamowitego. Czuć było w powietrzu chemię, nie da się temu zaprzeczyć. Na jednym ze spotkań znów wyznaliśmy sobie miłość, jednak bez deklaracji. Uciekłam jak zwykle, mówiąc, że się spieszę. Wiedziałam, że chciał mi się wtedy oświadczyć. W tamtym czasie mój ówczesny związek się rozpadał i nie chciałam oszukiwać faceta. Ale nie pozwoliłam też sobie na cokolwiek z P. choć nadal flirtowaliśmy...
Ta sytuacja trwa do dziś. Uświadomiłam sobie, że nadal go kocham i te wyznania miłości nie są jedynie wspomnieniem czy sentymentem. Moja przyjaciółka po przeczytaniu fragmentów naszych konwersacji stwierdziła, że tak nie rozmawiają przyjaciele. Przez ostatnie lata byłam w kilku związkach. Nic to nie dało. Ja go wciąż kocham. Z wzajemnością. W ostatnim roku spotkało mnie wiele trudnych sytuacji, choroba ukochanego dziadka... Miałam też kłopoty osobiste, o których nikomu nie mówiłam. Wtedy P. który nie był o nich poinformowany sam wyciągnął do mnie rękę. Jako jedyny z mojego otoczenia chciał mi pomóc. Nie wiem skąd wiedział, że coś jest nie tak. Uświadomiłam sobie wtedy, że on zmienił się i nie pozwoli by stała mi się krzywda. Wspierał mnie i rozumiał jak nikt inny.
Nie wiem jak odnieść się do tego ani co robić. Przykro mi, że obojgu rozpadają nam się związki. Moja przyjaciółka twierdzi, że to ja ciągle odrzucam go i on ukrywa przede mną swój smutek. Ja z kolei mam wrażenie, że przeciw nam jest cały świat.
Co robić? Wiem, że zerwanie kontaktu jest najlepszą opcją, ale nie jestem w stanie tego zrobić.