Cześć,
Przeczytałam tu na forum masę tematów, ale nie znalazłam takiego, z którym mogłabym się utożsamiać i który pomógłby mi zrozumieć siebie i to, co się dzieje, więc... oto jestem, po raz pierwszy
Niespełna dwa lata temu odkryłam, że mąż mnie zdradza. Mieliśmy kryzys, odsunęliśmy się od siebie, ja się zaniedbałam i jednocześnie straciłam zainteresowanie mężem, żyliśmy raczej obok siebie niż razem, w końcu mąż zaczął uskuteczniać internetowe pogawędki. W dużym skrócie - pisał z różnymi dziewczynami, najpierw zwyczajnie, potem rozmowy przybierały erotyczny charakter, pojawiały się zdjęcia itd., doszło też do kilku spotkań z jedną z nich. Żadnej nie obiecywał miłości i zostawienia żony, wszystkie o mnie wiedziały. Poczułam się podle jak się dowiedziałam, ale z racji tego, że za istniejący między nami przed zdradą kryzys odpowiedzialni byliśmy po równo i miałam tego bolesną świadomość, po wielu rozmowach postanowiliśmy spróbować i to wszystko jakoś posklejać. Nie było wielkich krzyków, wyprowadzania się, wyrzucania z domu - raczej dużo naszego płaczu i początkowo nieudolnych rozmów oraz mojego zastrzeżenia, że kolejna zdrada skończy się rozwodem. Mąż zerwał te wszystkie kontakty, no i powoli staraliśmy się to naprawić (a raczej początkowo- on się starał, a ja próbowałam jakoś to przyjmować).
Zabrzmi to może idiotycznie po tak krótkim opisie tego, co się wydarzyło, ale od czasu zdrad jest między nami lepiej, mąż nagle nie musi zostawać w pracy do 21:00 (niesamowite, nie? ), nie siedzi do późna z telefonem czy komputerem, jest w końcu między nami dużo czułości, seksu, spędzamy razem czas, rozmawiamy, wyznajemy sobie uczucia. Początkowo byłam sceptycznie nastawiona, bo myślałam, że to ten słynny "miodowy miesiąc", który u nas trwa dłużej, a potem wszystko między nami wróci do tego co było, a mąż do kochanek. Tak się jednak nie stało, a ja po miesiącach obsesyjnego kontrolowania męża kiedy ten nie widział (telefon, mail, facebook, komputer itd.) sobie odpuściłam i wydawać by się mogło, że choć nie zapomniałam o tym co zrobił, to zaczęłam ufać, że to się nie powtórzy. Nic też nie wskazywało (i nie wskazuje) na to, że sprawa kochanek mogłaby "powrócić".
Dwa miesiące temu mąż zaczął mówić o dziecku, początkowo subtelnie, jakby chciał wybadać grunt, potem już wprost, że bardzo chciałby mieć ze mną teraz dziecko. Zapytany o przyczyny takiej zmiany (kiedyś, jeszcze przed zdradą, ten temat istniał jako odległe "kiedyś bym chciał mieć", ja też nie miałam wówczas takiej potrzeby) przyznał, że czuje się ze mną naprawdę szczęśliwy i wszystkie argumenty, które kiedyś przemawiały przeciwko tej decyzji, teraz zniknęły, bo jest między nami tak dobrze. Jako, że i ja czuję, że chciałabym zostać mamą, zaczęliśmy o tym rozmawiać, snuć plany, czytać o przygotowaniu do ciąży, mąż wydaje się być szalenie zaangażowany w ten temat i cały czas powtarza, że byłoby cudownie.
No i nagle, po jednej z nic nie znaczących sprzeczek, w mojej głowie eksplodowała bomba wątpliwości. A co jak on jednak mnie nadal zdradza? A co jak dopadnie nas ten słynny kryzys po pojawieniu się dziecka i mnie ponownie zdradzi? Co wtedy z dzieckiem? I tak dalej... Mam świadomość, że te myśli są dość absurdalne w takim sensie, że nic się ostatnio nie zmieniło między nami. Faktycznie mąż chodził kilka dni rozdrażniony, ale otwarcie też mówił o przyczynach - problemach w pracy, wskazując, że potrzebuje spokoju w moich objęciach, a ja pogrążona tymi myślami, to choć nie dawałam tego po sobie poznać, w głowie zaczęłam tworzyć jakieś chore scenariusze.
Potrzebuję pomocy, jakiejś rady jak sobie poradzić z nagłym przypływem takich myśli, w sumie niczym nieuzasadnionych. Kocham męża, nie mam powodów, żeby sądzić, że nadal mnie zdradza i wydawało mi się, że już sobie z tym poradziłam, a tu jednak wszystko wróciło ze zdwojoną mocą w chwili, gdy wizja ciąży, mimo że wywołująca u mnie szeroki uśmiech, stała się bardzo realna. Nie chcę zasypywać męża moimi wątpliwościami, bo do niczego nie doprowadzi, w końcu jego zapewnienie nie sprawi, że nagle one znikną. Nie wiem też co mogłabym zrobić, żeby one zniknęły, przecież było już naprawdę dobrze. Nie chcę zatruwać sobie nimi głowy, ani teraz, ani będąc w ciąży, czy mając małe dziecko, a boję się, że ten lęk powróci z chwilą starań o dziecko, nawet jeśli odłożę w czasie decyzję o ciąży.
Mam nadzieję, że spojrzycie na sytuację chłodnym okiem, coś doradzicie. Dziękuję już teraz za odzew