Hej
Nurtuje mnie pewna kwestia. Przeglądając forum coraz częściej spotykam się z wpisami (zwykle w osobnych tematach, ale nie tylko, także w ramach innych dyskusji), w których zauważam uderzające podobieństwo
Schemat jest mniej więcej taki: żyjemy sobie do pewnego momentu, z dnia na dzień. Realizujemy różne plany i marzenia, kształcimy się, rozwijamy zawodowo, etc. Z różnych względów - czy to przez nieśmiałość, sposób bycia, otoczenie, czy też po prostu "z przyzwyczajenia" - niejako "odłogiem" leżą kwestie związku, zakładania rodziny, budowania swojego prywatnego świata.
U niektórych w międzyczasie przewijają się krótsze lub dłuższe związki albo "pokrewne" relacje, czasem są to tylko jednostronne zauroczenia, czasem przyjaźnie, które jak na złość nie chcą sięrozwinąć w nic poważniejszego. U innych na tym polu totalna cisza. Samotność staje się czymś codziennym, normalnym, w pewnym sensie oswojonym, choć wcale nie pożądanym
Nagle przychodzi wielkie zaskoczenie - czasem na granicy z szokiem - że lata lecą i czas zacząć coś budować, tylko nie wiadomo do końca, jak. Zauważyłem, że większości przypadków ten przełomowy moment przypada około nieszczęsnej 30tki
I tu pojawia się pytanie do tych osób, które właśnie na takim etapie są "na bieżąco" albo też były wcześniej. Co w Waszym przypadku spowodowało takie "przebudzenie"? Czy jesteście w stanie stwierdzić, co dokładnie stało się impulsem zapalnym, który sprawił, że ta "oswojona" przez lata samotność nagle zaczęła doskwierać wyjątkowo mocno?