Cześć Wszystkim
Trafiłem tutaj po przejrzeniu X grup dyskusyjnych, ale dopiero to forum mnie przekonało. Mam nadzieję, że znajdzie się tu ktoś, kto zechce mnie w jakiś sposób wesprzeć w sytuacji, którą zaraz opiszę (może nawet trafię tutaj na "bratnią duszę", chociaż w moim przypadku to chyba zbyt daleko idący optymizm )
Mam 29 lat, dwa skończone kierunki studiów (trzeci w trakcie) i pracę, w której realizuję się zawodowo. Ściślej rzecz biorąc, branża w której pracuję jest moją pasją od kilkunastu lat (stąd też wybór kolejnych studiów), a to doprowadziło do wykształcenia u mnie "pracoholizmu z wyboru" - praktycznie cały czas i wszystkie siły wkładałem do tej pory w pracę i naukę, niestety - zaniedbując inne, bardzo ważne obszary życia. Ponieważ jednak robiłem to, co kocham - byłem na swój sposób szczęśliwy.
Druga strona medalu jak zwykle jest znacznie ciemniejsza - w moim życiu prywatnym wieje totalną pustką. Miałem kilka mniej lub bardziej krótkotrwałych związków, które jednak nie przetrwały próby czasu. Nigdy nie miałem jakiegoś wybitnego powodzenia, zwykle trzymałem się "z boku", żyjąc w swoim naukowym świecie - co ciekawe, moje niezbyt liczne partnerki po bliższym poznaniu "nie chciały mnie wypuścić z rąk", ale związki i tak kończyły się, zwykle z jednego z dwóch powodów. Albo - przez brak elementarnej szczerości czy lojalności drugiej strony, albo przez diametralne różnice w naszych podejściach do życia.
Choć cały czas bolał mnie brak oparcia w postaci stabilnego, szczęśliwego związku, to do tej pory radziłem sobie całkiem nieźle, skutecznie zagłuszając brak drugiej połówki intensywną pracą i uprawianiem kilku innych pasji (m.in. muzycznej). A jednak - kilka tygodni temu coś we mnie "pękło" i zaczął się sukcesywny "zjazd".
Zaczęło się od permanentnego obniżenia nastroju, narastającego poczucia beznadziei i pustki. Doszły problemy z koncentracją i utrzymaniem motywacji do pracy, a także liczne objawy somatyczne o podłożu stresowym. Choć moi bliscy i znajomi stawiają na wypalenie zawodowe/przemęczenie/etc., to ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to właśnie brak "drugiej połówki" powoduje we mnie najgorsze odczucia i najbardziej osłabia chęć do walki z - moim zdaniem - ewidentną depresją. Pandemiczna sytuacja i odcięcie od normalnych kontaktów (a więc także możliwości poznania kogoś) skutecznie pogarszają sytuację i wzmagają poczucie totalnego braku perspektyw i nadziei na przyszłość.
To wszystko wpływa też na okrutne pogorszenie samooceny - choć od strony zawodowej czy naukowej ta samoocena nie jest aż taka zła (ratuje ją kilka ważnych dla mnie sukcesów, które udało mi się ostatnio odnieść na tym polu), to od strony prywatnej nie umiem spojrzeć na siebie pozytywnie. Nie trafiają do mnie argumenty typu "wszystko będzie dobrze", "samo się ułoży", czy też "cierpliwości, masz dopiero 29 lat".
Zbliżająca się trzydziestka i zamknięcie - wg mnie - najlepszej i najważniejszej dekady życia, dodatkowo wbija mnie w kompleksy, poczucie straconego czasu i braku widoków na lepsze jutro. Mówiąc wprost - nie potrafię wyobrazić sobie, że spotka mnie jeszcze cokolwiek dobrego w życiu osobistym (którego na dobrą sprawę w ogóle nie mam ), a sama praca i pasje nie są już w stanie utrzymać mnie "na powierzchni".
Wiem, że jest tutaj wiele osób, które walczyły lub walczą z depresją, niskim poczuciem własnej wartości, czy też - przede wszystkim - samotnością. Bardzo liczę na Wasze opinie, porady czy jakiekolwiek wsparcie. Wiem, że po takim krótkim opisie ciężko coś wnioskować o człowieku "widzianym" jedynie przez okienko tekstowe, ale jestem pewien, że znajdzie się tutaj miła dusza, której przedstawiona sytuacja wyda się w jakiś sposób bliska, a może nawet - doskonale znana
PS Post świadomie umieściłem w dziale "samotność" - ponieważ to właśnie ona jest u mnie głównym problemem, który determinuje całą resztę