To taka hipoteza, przypuszczenie... kwestia wiary... zgodnie z przysłowiem "że jeśli Bóg zamyka komuś drzwi, to jednocześnie uchyla okienko".
Mianowicie z każdej sytuacji życiowej jest moralne wyjście, to znaczy takie, w którym nikt nie jest pokrzywdzony.
Jeśli dzieją się pewne wydarzenia (w pracy, rodzinie), w których bierze udział wiele osób, to za działanie moralne uważa się takie, które nie krzywdzi nikogo z osób które mają z tym działanie do czynienia, które są dotknięte skutkami tego działania. Jeśli zaś ktokolwiek jest pokrzywdzony, to znaczy że wszyscy inni na tej pokrzywdzonej osobie pasożytują, czyli osiągają szczęście kosztem drugiej osoby.
Ocenę działania należy rozpatrywać biorąc pod uwagę _wszystkie_ osoby biorące w danym zdarzeniu udział -- również te doktnięte pośrednio.
I teraz klucz programu -- najczęściej osądzamy działania, wybieramy rozwiązania, we własnej głowie i to bedą działania, które sami wykonamy. Zatem jesteśmy sędzią we własnej sprawie.
Bycie dobrym to jest bycie sprawiedliwym i dla siebie i dla wszystkich innych. Nie pozwalamy aby nas krzywdzono (!) i nie pozwalamy aby innym działa się krzywda.
Przykład... jest wojna i trzeba zabić terrorystów którzy mają bazę w jakiejś jaskini. Ktoś do tej jaskini finalnie musi wejść z karabinem, jakaś grupa żołnierzy. Generał podejmuje decyzję, że taka musi być wykonana i jest to rozważna decyzja. Następnie wyznacza dowódcę oddziału mówiąc "To niebezpieczna misja, przypuszczam że kilku z Was zginie, ale musimy ją wykonać. Tobie powierzam organizację tej misji." Dowódca jedzie w teren z żołnierzami i spośród całej jednostki wybiera kilku żołnierzy, którzy faktycznie do tej jaskini muszą wejść, wysyła ich na taką misję. Żołnierze choć mają rodziny nie dyskutują, tylko wykonują zadanie.
Czy oni wszyscy byli dobrzy? O ile ta wojna jest dobra, bo jej celem jest pokonanie zła, to generał tez jest dobry, bo jest świadom, iż będąc na miejscu dowódcy również pryjąłby takie zadanie i wyznaczył ludzi na niebezpieczną misje (= wyznaczył żołnierzy na śmierć). Dowodca bez żalu wyznacza żołnierzy, a nei wchodzi sam do jaskini, bo wie, że gdyby był żołnierzem to by sam tak postąpił.
Żołnierze zaatakowali, niektórzy zginęli, rodziny w żałobie. Czy te rodziny mogą myśleć "generał jest złym człowiekiem"? Czy mogą myśleć "dowódca powinien sam złapać za karabin, a nie wysyłać mojego męża/tatę do jaskini"? Mogą pomyśleć, że wojna jest zła... czyli nie robić wojny... ale co będzie jeśli terorryści przyjdą do domu tej lub innej rodziny i będą zabijać? Wtedy ta żona powie "niech mnie policja ratuje"... ale ktoś będzie musiał przyjść z karabinem... jakiś policjant, który tez ma żonę, która powie "nie idź na tę akcję, to nie nasza sprawa".
W skali mikro są dokładnie takie same dylematy...
Przyjaciółka Kasia zwierza się przyjaciółce Basi, z różnych kłopotów, Basia jej radzi, ale Kasia nic z tym nie robi, problemy trwają, więc Basia już nie chce słuchać i radzić. Ogranicza kontakt. Kasia była pasożytem? Czy może Basia egoistką bo nie chce wysłuchać, zrozumieć, pomóc? Może Kasia jest leniwa i przez brak reakcji przycznia się do rozprzestrzeniania zła?
Dziecko rozbiło czoło, trzeba jechać szyć ranę. Mama zatamowała krwotok, posadziła dziecko na kanapie "Poczekaj 15 min aż się zbiorę...". Poszła wziąć przysznic, ubrać się... Wtedy przyszła teściowa -- zobaczyła, że matka się pielęgnuje w łazience, a dziecko z rozbitą głową czeka na kanapie, zaczęła robić awanturę synowej, że jst złą egoistyczną matką. Dziecko płacze. Yyyy czy ta matka była zła? Bo nie mdlała ze strachu, nie krzyczała w panice, nei wzywała pogotowia, tylko na chłodno ogarnęła sytuację? A teściowa dobra i empatyczna zrozumiała traumę (???) dziecka, które z rozbitą głową czeka na mamę?
PS.
Basia pomyślała "Kurczę... już tyle razy jej tłumaczyłam, tyle dziesiątek godzin o tym rozmawiałyśmy, już nawet podpowiadałam jej konkretne działania, a ona nic nie robi. Nie wyjdzie ze swojej strefy komfortu. Czuję, że ona na mnie pasożytuje, więc nei mogę tego dalej ciągnąć. Nie odetnę jej od siebie, ale muszę siebie ratować, bo się źle czuję po spotkaniach z nią, nie dlatego że jej wpsółczuję i się poświęcam, ale dlatego że czuje się jak nauczyciel, który tłucze do tego głupiego łba ciągle to samo, a uczeń ma to wszystko za nic... "
Basia nie jest zła. Pomogła.
Matka pomyślała "Pracowałam jako pielęgniarka, tak samo robiłam, a potem pacjenci czekali na lekarza przed salą operacyjną... Zadbałam o dziecko, fizycznie i duchowo, nie spanikowałam, dziecko choć go boli to czuje się dobrze... Nie będę wzywała pogotowia, bo widzę, że stan jest stabilny... To teraz na spokojnie się zbiorę i pojedziemy razem do szpitala, potem zawiozę dziecko do babci i pojadę do pracy, bo mamy rozliczenia na koniec miesiąca. ".