Witajcie, Drodzy. Mam na tyle duży mętlik w głowie, że ciężko mi poradzić sobie z tym, co czuję i myślę, stąd moja prośba o Waszą opinię, być może propozycję, co powinnam teraz zrobić.
Związek ponad 2 lata. Trudny. Początek bajeczny, partner się starał, nosił na rękach. Bardzo zaangażowany. Dalej, splot wielu przykrych wydarzeń, problemów materialnych, jego zachłyśnięcia się pieniędzmi, jakie przynosiła niekoniecznie dobra praca, to wszystko spowodowało stopniowe oddalanie się od siebie, on mnie zaniedbywał, ja się wściekałam, później znowu był miesiąc miodowy. I tak w kółko.
Równo rok temu złapałam go na seks czatach, twierdzi, że spotkań nie było. Zostawiłam go, walczył, przegadał, powoli zaufanie się odbudowywało. Powoli następował powrót do siebie.
Następny rok był potwornie ciężki. Szereg kłopotów w jego rodzinie (zakończonych tragedią), gdzie wyładowywał się na mnie, a później zarzucał, że go nie wspieram. Ja się znowu wściekałam, bo miałam dość tego braku szacunku, ale chciałam z nim być. Ciągłe napięcie. Pokazywałam wsparcie jak tylko się dało. Znowu oddalenie.
Pandemia. Coraz rzadsze spotkania, praktycznie brak życia intymnego, rzadkie wspólne weekendy. Dodam, że widywaliśmy się wyłącznie w weekendy. Skończyły nam się tematy do rozmów... ale trwaliśmy, dzwoniliśmy do siebie, jakoś to stało.
Teraz: od czerwca potężny kryzys. Taki z milczeniem z jego strony, trwającym tygodnie. Wyciągnęłam rękę, żeby je przerwać, było dobrze, były spotkania (rzadkie, raz na ok. 2 tyg.), było dobrze. Sam wyrażał wolę powrotu, proponował wyjazdy, mówił o naszym kryzysie. Byłam dobrej myśli.
W ciągu ostatnich dni padło wiele przykrych słów. Faktem jest, że oboje ciężko pracowaliśmy na ten kryzys, on zawiódł moje zaufanie, ale i ja oddaliłam się od niego, byłam wiecznie wkurzoną babą z dumą. I to mi m.in. zarzucił w ostatniej rozmowie - że mam wieczne pretensje, nie umiem się nim zainteresować. Przestał reagować na moje smsy, telefony. Cisza.
Mimo tej ciszy, w chwili, gdy dowiedział się o moich kłopotach, od razu zadzwonił, interesował się.
I teraz pytanie: czy mając świadomość błędów obu stron, w tym moich, zawalczyć o niego? Czy dać facetowi spokój, bo choć swoje za uszami ma, to po prostu ma tak dość mnie i tego co się ze mną wiąże, że to nic nie da?
Żal mi tracić tego związku, ale widzę jego rozgoryczenie. Chciałabym zawalczyć, ale obawiam się tylko rozdrapywania ran i odrzucenia.
Rzućcie proszę obiektywne spojrzenie na moją sytuację. Dziękuję.