Cześć wszystkim,
Zastanawiałam się gdzie umieścić ten temat, ale ostatecznie uznałam, że bardziej chodzi o mój związek, aniżeli o problemy zdrowotne.
Otóż nie wiem co począć z moim 2letnim związkiem. Związek jest stabilny, bezpieczny, niby pełen miłości. Piszę niby, bo niestety mam od lat problemy ze zdrowiem psychicznym. Zdarzają mi się epizody depresji, czasami ciągnie się to miesiącami, bez wyraźnej przyczyny. W tle akurat nie ma żadnych przykrych wydarzeń, a ja wegetuję bez chęci życia. Aktualnie znowu jestem w dołku, tym razem zobojętniałam na wszystko. Apatia, osowienie, brak ochoty na cokolwiek, rozdrażnienie, nie odczuwam przyjemności ani żadnych pozytywnych uczuć. Nie tylko do partnera, ale do wszystkich - rodziny, przyjaciół, znajomych. Na chwilę obecną nie czuję miłości do kogokolwiek. Jestem pod opieką psychiatry, ale póki co czekam aż nowy lek będzie miał szansę zadziałać.
Jednak do celu - ja już do siebie się przyzwyczaiłam, ale widzę, że mój partner się ze mną męczy, wszystko jest zależne od mojego humoru i samopoczucia. Oczywiście próbowałam rozmawiać, ale mówi, że mnie kocha i przejdziemy przez to razem. Czasami wybuchnie i mówi, że bywa przeze mnie bardzo nieszczęśliwy i nie może patrzeć jak leżę i nic nie robię. Wtedy czuję się tylko gorzej, mam wrażenie, że unieszczęśliwiam siebie, jego i wszystkich wokół, że nigdy nie będzie ze mną szczęśliwy, gdy ja nie jestem sama ze sobą. Zaczyna ciążyć mi ta sytuacja. Czasami udaje dobry humor, zmuszam się do aktywności, mam z tego zero przyjemności, ale robię to dla niego.
Szkoda mi chłopaka. Twierdzi, że bardzo mnie kocha i załamałby się beze mnie. A ja wtedy czuję się jak toksyczna osoba i mam wrażenie, że jest uzależniony ode mnie. Być może to wszystko brzmi sucho, ale akurat jestem w takim punkcie w życiu. Byłam zakochana, kochałam, chyba dalej kocham. Mamy za sobą dobre chwile, miłe wspomnienia i wydaje mi się, że on nimi żyje w nadziei, że wszystko złe mini i znowu będzie cudownie.