Mój narzeczony chce kupić mieszkanie. Jego rodzice mają spory kapitał, on całkiem też. No ja niestety nie mam takich pieniędzy. Wiadomo mieszkanie byłoby jego, ja będę się dorzucać do opłat i ogólnie utrzymania i życia. Tylko ze powiedzmy za parę lat weźmiemy ślub, mieszkanie wciąż będzie jego. Będziemy po ślubie, wszystko fajnie ale życie bywa różne i będzie mógł zażądać w każdej chwili żebym się wyprowadziła. Chodzi mi o to, że wiecie, będziemy już dorosłymi ludźmi, chce się mieć coś swojego, swój własny kąt, a tak naprawdę to nic się nie ma. Czy jest na to jakieś wyjście?
Mój narzeczony chce kupić mieszkanie. Jego rodzice mają spory kapitał, on całkiem też. No ja niestety nie mam takich pieniędzy. Wiadomo mieszkanie byłoby jego, ja będę się dorzucać do opłat i ogólnie utrzymania i życia. Tylko ze powiedzmy za parę lat weźmiemy ślub, mieszkanie wciąż będzie jego. Będziemy po ślubie, wszystko fajnie ale życie bywa różne i będzie mógł zażądać w każdej chwili żebym się wyprowadziła. Chodzi mi o to, że wiecie, będziemy już dorosłymi ludźmi, chce się mieć coś swojego, swój własny kąt, a tak naprawdę to nic się nie ma. Czy jest na to jakieś wyjście?
No albo uzbieraj kasę na połowę wkładu i miejcie mieszkanie na pół, albo uzbieraj sobie na swoje i miej swoje.
Skoro on płaci, jego rodzice płacą, to z jakiej paki to mieszkanie ma być Twoje?
A dorzucać się będziesz, no bo skoro będziesz tam mieszkać to czemu on ma płacić za Twoje zużycie mediów?
Jesteś niby dorosłym człowiekiem, ale oczekujesz, ze on przepisze na Ciebie to mieszkanie bo Ty chcesz?
O ile kojarzę stan prawny PL, to w momencie ślubu, gdy on nie wystąpi o intercyzę (rozdzielność majątkową), to jego część własności w 50% przypadłaby Tobie. Ale mogę się mylić.
Natomiast dobrze, że kierujesz się w życiu umiarkowanym optymizmem, ale z drugiej strony już teraz zakładać, że coś nie wyjdzie, że się rozstaniecie, to też kłopotliwe myślenie na przyszłość. Na Twoim miejscu gromadziłbym swój kapitał (w miarę możliwości).
No chyba, że partner maślanymi oczami postawi sprawę jasno, że co jego, to i Twoje.
O ile kojarzę stan prawny PL, to w momencie ślubu, gdy on nie wystąpi o intercyzę (rozdzielność majątkową), to jego część własności w 50% przypadłaby Tobie. Ale mogę się mylić.
Oczywiście, że się mylisz. To, co kupione przed ślubem jest odrębnym majątkiem i nie wlicza się do wspólnoty majątkowej małżonków.
m4jkel napisał/a:O ile kojarzę stan prawny PL, to w momencie ślubu, gdy on nie wystąpi o intercyzę (rozdzielność majątkową), to jego część własności w 50% przypadłaby Tobie. Ale mogę się mylić.
Oczywiście, że się mylisz. To, co kupione przed ślubem jest odrębnym majątkiem i nie wlicza się do wspólnoty majątkowej małżonków.
Nie do końca. W dalszej rodzinie był przypadek, że babcia miała mieszkanie na siebie i przepisane na 2 swoich dzieci. Po śmierci dziadka poznała pewnego Pana. Wzięła z nim ślub cywilny. Była chryja po jej śmierci przy sprzedaży mieszkania, że Pan wkupił się w jej łaski i zgarnął część kasy, bo jemu należała się 1/3 jej części (reszta dzieci).
Rację ma Lady Loka. Mieszkanie narzeczonego będzie jego majątkiem odrębnym i na wypadek rozwodu żonie nic z tego mieszkania się nie należy. Natomiast mieszkanie będzie wchodziło do masy spadkowej po ewentualnej śmierci małżonka i tylko w tym wypadku żona otrzyma udział w mieszkaniu w zależności od tego jaka będzie sytuacja (dzieci , rodzeńswo etc).
Jedyna rada dla Ciebie to dołożyć się do zakupu mieszkania (- może kredyt?) wtedy możecie być współwłascicielami.
Lady Loka napisał/a:m4jkel napisał/a:O ile kojarzę stan prawny PL, to w momencie ślubu, gdy on nie wystąpi o intercyzę (rozdzielność majątkową), to jego część własności w 50% przypadłaby Tobie. Ale mogę się mylić.
Oczywiście, że się mylisz. To, co kupione przed ślubem jest odrębnym majątkiem i nie wlicza się do wspólnoty majątkowej małżonków.
Nie do końca. W dalszej rodzinie był przypadek, że babcia miała mieszkanie na siebie i przepisane na 2 swoich dzieci. Po śmierci dziadka poznała pewnego Pana. Wzięła z nim ślub cywilny. Była chryja po jej śmierci przy sprzedaży mieszkania, że Pan wkupił się w jej łaski i zgarnął część kasy, bo jemu należała się 1/3 jej części (reszta dzieci).
Rację ma Lady Loka. Mieszkanie narzeczonego będzie jego majątkiem odrębnym i na wypadek rozwodu żonie nic z tego mieszkania się nie należy. Natomiast mieszkanie będzie wchodziło do masy spadkowej po ewentualnej śmierci małżonka i tylko w tym wypadku żona otrzyma udział w mieszkaniu w zależności od tego jaka będzie sytuacja (dzieci , rodzeńswo etc).
Jedyna rada dla Ciebie to dołożyć się do zakupu mieszkania (- może kredyt?) wtedy możecie być współwłascicielami.
A no tak, zapomniałem o masie spadkowej.
Chodzi o to, że jego rodzice generalnie już mają kwotę uzbieraną. Wystarczy że on się po prostu zdecyduje na któreś i będzie kupione. Nie sądzę żebym uzbierała sensowną kwotę. Lady Loka nie oczekuję, że je przepisze i tak jak napisałam będę się dorzucać, napisałam o tym wprost. Nie jestem utrzymanką i nie pozwolę na to. Kwestia jest taka, że po prostu oni nie chcą, żeby pieniądze leżały i traciły na wartości i chcą kupić mieszkanie, ja to rozumiem, ale też nie chcę z dnia na dzień skończyć na ulicy, tu chodzi również o moje bezpieczeństwo. Po prostu wiecie bezpieczniej się czuje jak oboje płacimy za wynajmowanie mieszkania i jesteśmy jak równy z równym.
Myślałaś o kredycie, który pokryje Twoją część?
Z jednej strony macie być małżeństwem i wszystko powinno być wspólne, lecz z drugiej, z jakiej paki on ma ci "dawać" to mieszkanie?
Zakładając, że zapisałby was oboje jako właścicieli, to równie dobrze możesz odejść i mieć prawa do mieszkania/oczekiwać spłaty.
Najchętniej bym chciała żeby to wyglądało tak, że weźmiemy ślub a potem wspólnie kredyt na mieszkanie, którego oboje będziemy właścicielami. A jak teraz kupią to mieszkanie, to dopóki nie podejmiemy decyzji o zmianie mieszkania np. na dom, to ja będę mieć przeświadczenie, że żyję w nieswoim mieszkaniu.
Najchętniej bym chciała żeby to wyglądało tak, że weźmiemy ślub a potem wspólnie kredyt na mieszkanie, którego oboje będziemy właścicielami. A jak teraz kupią to mieszkanie, to dopóki nie podejmiemy decyzji o zmianie mieszkania np. na dom, to ja będę mieć przeświadczenie, że żyję w nieswoim mieszkaniu.
I mówiłaś o tym facetowi?
W sumie po co on ma brać kredyt, skoro ma pieniądze na mieszkanie?
Myślałaś o kredycie, który pokryje Twoją część?
Z jednej strony macie być małżeństwem i wszystko powinno być wspólne, lecz z drugiej, z jakiej paki on ma ci "dawać" to mieszkanie?
Zakładając, że zapisałby was oboje jako właścicieli, to równie dobrze możesz odejść i mieć prawa do mieszkania/oczekiwać spłaty.
Może to taki lęk przed przyszłością. Autorka nie chce być wpisana w kontekst. To nie jest fajne, ale wątpię, że on się zgodzi na kredyt, jeśli ma mieszkanie od rodziców.
13 2020-06-18 18:02:25 Ostatnio edytowany przez agde (2020-06-18 18:11:38)
Tak mówiłam mu o tym. On weźmie kredyt na wykończenie, a pieniądze na mieszkanie ma od rodziców.
odkładaj kase żeby kupić własne mieszkanie skoro tak ci zalezy zeby w razie rozstania mieć własny kąt.
odkładaj kase żeby kupić własne mieszkanie skoro tak ci zalezy zeby w razie rozstania mieć własny kąt.
Nie uzbiera sama, no chyba, że ma jakieś super zarobki.
Najchętniej bym chciała żeby to wyglądało tak, że weźmiemy ślub a potem wspólnie kredyt na mieszkanie, którego oboje będziemy właścicielami. A jak teraz kupią to mieszkanie, to dopóki nie podejmiemy decyzji o zmianie mieszkania np. na dom, to ja będę mieć przeświadczenie, że żyję w nieswoim mieszkaniu.
No ale to jest bez sensu, żeby brać kredyt, skoro jego stać na to, żeby mieć mieszkanie już teraz.
Powinnaś z nim porozmawiać o swoich wątpliwościach w kwestii Waszego związku, a nie o tym, że on chce kupić mieszkanie.
Jesteście zaręczeni, macie jakieś konkretne plany co do ślubu, czy to tak w przyszłości, ale jeszcze nie zaczęliście planować?
Wiesz, za czasów naszych rodziców też to tak wyglądało najczęściej, że jedna strona przeprowadzała się do drugiej i mieszkała w nie swoim. Życie. Swoją drogą to nawet jeżeli wzięlibyście teraz ślub i kupilibyście to mieszkanie, to on dalej mógłby Cię spokojnie z niego wykopać udowadniając, ze mieszkanie kupił za swoje pieniądze, które miał przed ślubem.
Tylko tutaj sednem nie jest to, kto i jak kupi mieszkanie tylko to, że Ty się nie czujesz pewnie w związku i potrzebujesz zabezpieczenia. Po co? Gdybyś się czuła pewnie, to nie byłoby Ci to potrzebne, zwłaszcza, skoro planujesz wziąć z nim ślub. Więc gdzie leży problem?
agde napisał/a:Najchętniej bym chciała żeby to wyglądało tak, że weźmiemy ślub a potem wspólnie kredyt na mieszkanie, którego oboje będziemy właścicielami. A jak teraz kupią to mieszkanie, to dopóki nie podejmiemy decyzji o zmianie mieszkania np. na dom, to ja będę mieć przeświadczenie, że żyję w nieswoim mieszkaniu.
No ale to jest bez sensu, żeby brać kredyt, skoro jego stać na to, żeby mieć mieszkanie już teraz.
Powinnaś z nim porozmawiać o swoich wątpliwościach w kwestii Waszego związku, a nie o tym, że on chce kupić mieszkanie.
Jesteście zaręczeni, macie jakieś konkretne plany co do ślubu, czy to tak w przyszłości, ale jeszcze nie zaczęliście planować?Wiesz, za czasów naszych rodziców też to tak wyglądało najczęściej, że jedna strona przeprowadzała się do drugiej i mieszkała w nie swoim. Życie. Swoją drogą to nawet jeżeli wzięlibyście teraz ślub i kupilibyście to mieszkanie, to on dalej mógłby Cię spokojnie z niego wykopać udowadniając, ze mieszkanie kupił za swoje pieniądze, które miał przed ślubem.
Tylko tutaj sednem nie jest to, kto i jak kupi mieszkanie tylko to, że Ty się nie czujesz pewnie w związku i potrzebujesz zabezpieczenia. Po co? Gdybyś się czuła pewnie, to nie byłoby Ci to potrzebne, zwłaszcza, skoro planujesz wziąć z nim ślub. Więc gdzie leży problem?
Tyle, że nie jesteśmy pokoleniem naszych rodziców i wszyscy wiem jak czasem takie związki wyglądały. A przepraszam - "związki". No, ale zgadzam się z Tobą Lady Loka, że czegoś autorka obawia się mocno.
Nie sądzę, że jest to kwestia wątpliwości w kwestii związku. Raczej po prostu lubię być przygotowana na różne scenariusze. Dopiero zaczynamy planować ślub.
Mimo wszystko uważam, że podchodzisz do tego zbyt ostrożnie i z góry zakładasz klapę pod przykrywką przygotowania się. Jak się wchodzi w ślub z wątpliwościami, to mogą się ciągnąć latami. Życie pisze różne scenariusze, a martwić się na zapas nie ma po co. Jak to mówiła moja babcia: będzie potrzeba, będzie rada.
Z przyszłym mężem musicie jedynie ustalić jasny plan finansowy, aby nie było wzajemnych pretensji o coś. Rozumiem też Twoje obawy, że możesz czuć się nieswojo, bo nie włożysz dużej części w to mieszkanie, ale wierz mi, że kredyt to jest bardzo duże obciążanie dla wspólnego gospodarstwa domowego. Jakby mi ktoś kupił mieszkanie, to bym na rękach nosił, bo ten tysiak mógłby pójść na życie i rozrywkę, a nie lichwę z banku.
Czyli w gruncie rzeczy rozchodzi się o to, że bez niego nie masz zdolności kredytowej na mieszkanie, tym samym wizja czegoś swojego totalnie się rozmywa? Ale nawet na małą kawalerkę jakaś nie masz zdolności? To gdyby cię teraz zostawił to gdzie ty byś się podziała i jaki masz plan "B"? Jesteś przygotowana na taki scenariusz?
Dzięki za Wasze przemyślenia. m4jkel z chęcią wezmę sobie rade Twojej babci do serca
sosenek napisał/a:odkładaj kase żeby kupić własne mieszkanie skoro tak ci zalezy zeby w razie rozstania mieć własny kąt.
Nie uzbiera sama, no chyba, że ma jakieś super zarobki.
można odkładać część, a na drugą część wziąc kredyt jakby on ją zostawił.
można też zrobić tak, że za jakiś czas (po ślubie) kupią drugie mieszkanie już na pół a tamto wynajmą (albo to które kupią wspólnie).
dla mnie to niedorzeczne mieć problem z taką sytuacją, że gość dostanie swoje mieszkanie (dostanie -bo to za kase rodziców), rodziców stać to chcą zabezpieczyć syna lokalowo.
już kiedyś był tu na forum wątek dziewczyny, która miała pretensje, że rodzice chłopakowi kupują mieszkanie, a ona nic z tego nie ma.
23 2020-06-18 19:04:49 Ostatnio edytowany przez Lady Loka (2020-06-18 19:05:53)
Tyle, że nie jesteśmy pokoleniem naszych rodziców i wszyscy wiem jak czasem takie związki wyglądały. A przepraszam - "związki". No, ale zgadzam się z Tobą Lady Loka, że czegoś autorka obawia się mocno.
Oczywiście, że nie jesteśmy. Dlatego ja osobiście wychodzę z założenia, żeby mieć jak nawiększe zabezpieczenie finansowe dla siebie, jak tylko jest możliwe do zgromadzenia przed ślubem. I dlatego ja też szłabym w stronę kupowania mieszkania przed ślubem po to, żeby w razie jakiegoś wypadku to mieszkanie było tylko moje. Moi rodzice zresztą też mają takie podejście i sami mówią, że jakby mieli mi kupować mieszkanie to tylko mnie. Zresztą nawet po ślubie można to tak prawnie załatwić, żeby mieszkanie było tylko jednej strony.
Natomiast nie rozumiem po co brać kredyt, skoro on na to mieszkanie ma. Po co ma bulić za odsetki tylko dlatego, że jego dziewczyna nie ma kasy na połowę mieszkania, a koniecznie chce połowę mieć. Nie widzę też żadnej opcji zrobienia współwłaścicielem kogoś, kto do tego mieszkania się nie dokłada poza codziennym użytkowaniem, bo płacenie rachunków na pół to co innego niż zapłacenie za połowę mieszkania.
To, co bym w takiej sytuacji doradziła Autorce to po prostu przemyśleć to i zaufać. Tak czy inaczej jak wezmą ślub, będzie miała wspólnotę majątkową, więc w przypadku rozwodu podzielą majątek i po problemie. Nie wiem tylko czy jest sens planować ślub i od razu myśleć o tym, że będzie rozstanie.
Chodzi o to, że jego rodzice generalnie już mają kwotę uzbieraną. Wystarczy że on się po prostu zdecyduje na któreś i będzie kupione. Nie sądzę żebym uzbierała sensowną kwotę. Lady Loka nie oczekuję, że je przepisze i tak jak napisałam będę się dorzucać, napisałam o tym wprost. Nie jestem utrzymanką i nie pozwolę na to. Kwestia jest taka, że po prostu oni nie chcą, żeby pieniądze leżały i traciły na wartości i chcą kupić mieszkanie, ja to rozumiem, ale też nie chcę z dnia na dzień skończyć na ulicy, tu chodzi również o moje bezpieczeństwo. Po prostu wiecie bezpieczniej się czuje jak oboje płacimy za wynajmowanie mieszkania i jesteśmy jak równy z równym.
Co byłoby gdyby wasz związek się rozpadł... np. wczoraj, a nie dopiero po kupnie tego mieszkania? Czy wówczas byłabyś w stanie utrzymać się sama w jakiś sposób?
Chodzi o to, że jego rodzice generalnie już mają kwotę uzbieraną. Wystarczy że on się po prostu zdecyduje na któreś i będzie kupione. Nie sądzę żebym uzbierała sensowną kwotę. Lady Loka nie oczekuję, że je przepisze i tak jak napisałam będę się dorzucać, napisałam o tym wprost. Nie jestem utrzymanką i nie pozwolę na to. Kwestia jest taka, że po prostu oni nie chcą, żeby pieniądze leżały i traciły na wartości i chcą kupić mieszkanie, ja to rozumiem, ale też nie chcę z dnia na dzień skończyć na ulicy, tu chodzi również o moje bezpieczeństwo. Po prostu wiecie bezpieczniej się czuje jak oboje płacimy za wynajmowanie mieszkania i jesteśmy jak równy z równym.
Nie bardzo wiem jakiej rady oczekujesz. Nie chcesz się dokładać/Nie masz z czego a oczekujesz że będziesz mogła mieć w mieszkaniu swój udział. Uczucia, uczuciami, ale jak sama słusznie zauważasz może być różnie. Takie już konsekwencje wiązania się z kimś o zasadniczo różnym stanie majątkowym. Niech kupuje mieszkanie a Ty musisz się pogodzić że będzie jego. Niczego nie zyskujesz ale też niczego nie tracisz bo bez niego i tak byś nie kupiła mieszkania. Jak przeżyjecie razem ileś lat i on uzna że chce - może przepisać na Ciebie połowę tego mieszkania. Ale to już jego decyzja.
Wcale się nie dziwię, że masz wątpliwości i czujesz się nieswojo.
Miłość to jedno ale poczucie bezpieczeństwa to drugie. Praktycznie to nigdy "nie będziesz u siebie". Cokolwiek zechcesz kupić do tego mieszkania, jakkolwiek urządzić się - to nie będzie Twoje a męża i jego rodziców.
Zawsze mąż będzie miał w jakiś sposób przewagę - on będzie u siebie a Ty nie , nie wspomnę już o teściach.
Jest jeszcze prawna możliwość, która nazywa się " rozszerzenie własności mieszkania" - gdzie mąż może przenieść na żonę połowę ( czy ile tam chce) własności mieszkania. Robi sie to u Notariusza i kosztuje ok. 400 -500 zł. Ale nawet jak zechce to zrobić to przecież świadomość pozostanie ta sama.
Za bardzo nie masz wyboru, bo pchanie się w kredyt to glupota.
Przyjmij mądrość babci m4jkel i nie mysl o tym, po prostu.
Ona nie chce jego mieszkania z tego co czytam, ona chce mieć równy start.
Tak jak Marakujka pisze, niech zrobi to ćwiczenie mentalne i niech oceni, czy teraz dałaby radę sama.
No może rzeczywiście niech zbiera kasę lub niech już w czasie małżeństwa kupią kolejne mieszkanie.
Ja się nie dziwie w Polsce jest ciężko, a ludzie dla słabszych zrozumienia nie mają (ogólnie), trzeba się zabezpieczać.
Powiem trochę z własnego doświadczenia. Rozumiem autorkę, jest rozważna i wiadomo w życiu różnie bywa, nie można być niczego pewnym.
Rady, że ma wziąc kredyt aby kupić własne mieszkanie są dla mnie bez sensu. Po pierwsze po jakiego autorka ma być tym obciążona i się co miesiąc stresować na coś co będzie jedynie stało, nic więcej. Autorko powiem ci jak ja to widzę i jakie ja sama miałam wątpliwości.
Po pierwsze nie podoba mi się, że on już teraz mówi ci, że mieszkanie będzie jego. Nie zawsze , nie w każdym małżeństwie jest tak , że zawsze wszysytkie koszty związane z zakupem mieszkania/domu są po równo. Czasem jedno z nich jest bardziej majętne i więcej dokłada. W naszym przypadku było tak, że to z mojej strony był większy wkład, i to znacznie. I kiedy już planowaliśmy ślub oraz zakup mieszkania jakoś mi do głowy nie przyszło aby mieć mieszkanie tylko na siebie, jest ono na nas dwoje. Tak się złożyło, że ja miałam "lepszy start" niż mój mąż. Co nie świadczy że on jest gorszy i że mam go gorzej traktować. W naszym przypadku pieniądze nie były istotne w ocenianiu naszego związku. W przypadku autokrki może jej narzeczony myśli inaczej, albo jego rodzina.
Teraz np mój mąż znacznie więcej ode mnie zarabia więc możemy lepiej wyremontować mieszkanie niż zakładaliśmy podczas jego zakupu. Jak widać życie przynosi różne niespodzianki.
Też rozumiem autorkę i uważam że jeśli nie stać cię, by uzbierać na swój wkład własny ale i też nie masz przepisanego czegoś po rodzinie (i nic się nie szykuje), to - o ile traktujecie się i waszą przyszłość z mężem poważnie, to mógłby przepisać tobie część mieszkania, i nie musi być to połowa, może być nawet 1/10. Istnieje jeszcze coś takiego jak służebość osobista - może w takim kierunku możnaby pójść.
Nie wiem jak to jest z meldunkiem. On cię zamelduje a potem ot tak, nawet chyba po rozwodzie, nie może cię wymeldować póki nie zapewni ci lokum?
A ja go rozumiem. To są właściwie pieniądze jego rodziców, to dlaczego mieliby je inwestować w obcą kobietę? Ja bym na Twoim miejscu odkładała pieniądze aby mieć na przyszłość na wkład własny na swoje mieszkanie - możesz kupić i wynajmować, albo po prostu odkładać kasę, a może za kilka lat kupicie razem dom, lub większe mieszkanie i wtedy będziesz miała swój wkład finansowy.
Kurczę, myślałam nad tym, co napisała Izzie i rzeczywiście to po prostu może być tak że ona miała po prostu słabszy start w życiu i co ma być wyrolowana ? On i tak będzie zabezpieczony. A jak w przyszłości pojawią się dzieci ? To co ona nadal ma sobie odkładać i myśleć o sobie i on o sobie ?
Nie wiem jak to jest z meldunkiem. On cię zamelduje a potem ot tak, nawet chyba po rozwodzie, nie może cię wymeldować póki nie zapewni ci lokum?
No właśnie chyba nie do końca tak to działa. O, poczytam sobie później.
Izzie_Stevens napisał/a:Nie wiem jak to jest z meldunkiem. On cię zamelduje a potem ot tak, nawet chyba po rozwodzie, nie może cię wymeldować póki nie zapewni ci lokum?
No właśnie chyba nie do końca tak to działa. O, poczytam sobie później.
"Kwestie własnościowe mogą się jednak okazać istotne już po rozwodzie. Małżonek, który zajmuje lokal bez tytułu prawnego – w szczególności, jeśli lokal ten należy do drugiego małżonka bądź jego rodziców – posiada zbliżony status prawny do lokatora w świetle przepisów ustawy o ochronie praw lokatorów. Jednakże możliwa jest jego eksmisja. Wymaga to jednak wszczęcia odrębnego postępowania sądowego."
Izzie_Stevens napisał/a:Nie wiem jak to jest z meldunkiem. On cię zamelduje a potem ot tak, nawet chyba po rozwodzie, nie może cię wymeldować póki nie zapewni ci lokum?
No właśnie chyba nie do końca tak to działa. O, poczytam sobie później.
Po rozwodzie może wymeldować, jeśli by nie mieszkała 3 miesiące pod adresem, pod którym jest zameldowana. Jeśli dana osoba mieszka, to pozostaje pozew o eksmisję. I nie musi żadnego lokum zapewniać.
Meldunek nie daje ŻADNEGO prawa do lokalu.
Ciekawa jestem, jakie podejście do tego ma ten facet. Bo może uważa, że nie ma znaczenia, kto płaci, jeśli jesteśmy w związku, to co moje to twoje. A może ma tak jak autorka wątku, wąpliwości, realizm (czy pesymizm) i chęć zadbania o swoje. Co jest zrozumiałe.
Tak sobie myślę, że możesz zadać sobie pytanie i wyobrazić sobie, jak sobie radzisz w tej najgorszej zakładanej wizji. Masz czwórkę dzieci, jesteście 10 lat po ślubie, jesteś na macierzyńskim. Co robisz? Ile masz pieniędzy? Do kogo zwracasz się o pomoc?
Możesz przez ten czas odkładać pieniądze. Jak się wszystko sypnie, możesz coś wynająć. Będziesz miała alimenty.
Możesz się z nim umówić na jakąś formę spłaty części tego mieszkania, nawet jeśli nie połowy. Może to on Ci udzieli "pożyczki" na 50% tego mieszkania i będziesz ją spłacać wkładając pieniądze na wspólne konto.
Ale jeśli masz teraz takie wątpliwości, to może zastanów się, czego możesz się po nim spodziewać. Czy możesz mu aż tak zaufać, czy jednak potrzebujesz jeszcze czasu na poznanie przyszłego męża i upewnienie się w relacji lub sprawdzenie, skąd Twój lęk. Może to jakiś sygnał, że za wcześnie, za szybko, nie ten.
A może Twój pesymizm.
Ale w sumie to fajnie, że ludzie też wchodzą w związki jakoś tak trzeźwo myśląc, a nie tylko jakby wkraczali do bajki Disney'a.
37 2020-06-18 21:59:23 Ostatnio edytowany przez foggy (2020-06-18 22:07:25)
odkładaj kase żeby kupić własne mieszkanie skoro tak ci zalezy zeby w razie rozstania mieć własny kąt.
Ale to wtedy nie bedzie jej mieszkanie tylko wspolne i po spłacie on moze domagac sie 50% wartosci.
Obecne związki to z grubsza jakieś nieporozumienie i słusznie dziewczyna ma wątpliwości.
Też rozumiem autorkę i uważam że jeśli nie stać cię, by uzbierać na swój wkład własny ale i też nie masz przepisanego czegoś po rodzinie (i nic się nie szykuje), to - o ile traktujecie się i waszą przyszłość z mężem poważnie, to mógłby przepisać tobie część mieszkania, i nie musi być to połowa, może być nawet 1/10. Istnieje jeszcze coś takiego jak służebość osobista - może w takim kierunku możnaby pójść.
Im więcej myślę o tym temacie tym bardziej dochodzę do wniosku że to tematu w ogóle nie ma. Dlaczego? Ano dlatego, że jeśli oboje myślą o wspólnej przyszłości poważnie, to fakt kto jest właścicielem mieszkania nie bezie miał żadnego znaczenia. A jeśli z jakością powodu ma się nie udać, to dziewczyna nic nie traci. Gdyby nie narzeczony, pewnie mieszkałaby na wynajętym skoro jej nie stać na własne "em". Taka jest brutalna prawda.
Kurczę, myślałam nad tym, co napisała Izzie i rzeczywiście to po prostu może być tak że ona miała po prostu słabszy start w życiu i co ma być wyrolowana ? On i tak będzie zabezpieczony. A jak w przyszłości pojawią się dzieci ? To co ona nadal ma sobie odkładać i myśleć o sobie i on o sobie ?
Co to znaczy wyrolowana? Wyrolowana by była gdyby kupiła mieszkanie, a po rozwodzie została bez mieszkania. Zastanów się chwilę - gdybyś kupiła swojemu synowi mieszkanie do którego wprowadziłby się ze swoją dziewczyną, mimo iż ona nie dołożyła się do zakupu, nie chciałabyś go zabezpieczyć?
Poza tym powtarzam po raz kolejny. Jak ludzie się wiążą i zakładają rodziny to rozmawiają. Również o przyszłości i bezpieczeństwie. Również finansowym. Swoim i własnych dzieci. Wówczas robi się zapisy, przekazuje się różnymi aktami prawnymi prawa do współwłasności.
lisseo napisał/a:Kurczę, myślałam nad tym, co napisała Izzie i rzeczywiście to po prostu może być tak że ona miała po prostu słabszy start w życiu i co ma być wyrolowana ? On i tak będzie zabezpieczony. A jak w przyszłości pojawią się dzieci ? To co ona nadal ma sobie odkładać i myśleć o sobie i on o sobie ?
Co to znaczy wyrolowana? Wyrolowana by była gdyby kupiła mieszkanie, a po rozwodzie została bez mieszkania. Zastanów się chwilę - gdybyś kupiła swojemu synowi mieszkanie do którego wprowadziłby się ze swoją dziewczyną, mimo iż ona nie dołożyła się do zakupu, nie chciałabyś go zabezpieczyć?
Poza tym powtarzam po raz kolejny. Jak ludzie się wiążą i zakładają rodziny to rozmawiają. Również o przyszłości i bezpieczeństwie. Również finansowym. Swoim i własnych dzieci. Wówczas robi się zapisy, przekazuje się różnymi aktami prawnymi prawa do współwłasności.
Tak wyobrażam sobie, że np. za ileś lat np. z dwójką dzieci zostanie bez niczego, więc poniesie nakład biologiczny, ale no tak tego nie da się przeliczyć.
lisseo napisał/a:Kurczę, myślałam nad tym, co napisała Izzie i rzeczywiście to po prostu może być tak że ona miała po prostu słabszy start w życiu i co ma być wyrolowana ? On i tak będzie zabezpieczony. A jak w przyszłości pojawią się dzieci ? To co ona nadal ma sobie odkładać i myśleć o sobie i on o sobie ?
Co to znaczy wyrolowana? Wyrolowana by była gdyby kupiła mieszkanie, a po rozwodzie została bez mieszkania. Zastanów się chwilę - gdybyś kupiła swojemu synowi mieszkanie do którego wprowadziłby się ze swoją dziewczyną, mimo iż ona nie dołożyła się do zakupu, nie chciałabyś go zabezpieczyć?
Poza tym powtarzam po raz kolejny. Jak ludzie się wiążą i zakładają prodziny to rozmawiają. Również o przyszłości i bezpieczeństwie. Również finansowym. Swoim i własnych dzieci. Wówczas robi się zapisy, przekazuje się różnymi aktami prawnymi prawa do współwłasności.
też nie rozumiem problemu, to już każdy kandydat na męża co ma własne mieszkanie jest skreślony?
Ślub jest w planach dopiero, dzieci nie macie ... Nie ma potrzeby w tej chwili na siłę tworzenia wspólnego majątku bo zgodnie z twoimi obawami to może się sypnąć kiedyś.
1. Ustalić możesz że na etapie narzeczeństwa / małżeństwa prowadzicie swoje finanse osobno, ty sie dokładasz sprawiedliwie do opłat ale sprzęty i remonty są na jego głowie, ty nie inwestujesz
2. W między czasie możesz sobie pieniądze inwestować zgodnie ze swoimi możliwościami, jeśli cię nie stać na własną chatę to rozejrzyj się za innymi opcjami (np złoto). Takie mamy czasy teraz że nie każdy będzie miał własny kąt i jest to trochę towar luksusowy.
3. Jak się pojawi opcja dzieci to łączycie majątki i nie ma już twoje i moje tylko nasze. Trochę papierologii i będzie po sprawie.
Naprawdę duuuużo rzeczy( w sensie jakościowym i ilościowym) można się spodziewać po kobiecych wymaganiach, ale żeby własne mieszkanie stawiało faceta w złym świetle to bym nie pomyślał
44 2020-06-19 10:25:08 Ostatnio edytowany przez Mr_Str4nger (2020-06-19 11:35:08)
Tak wyobrażam sobie, że np. za ileś lat np. z dwójką dzieci zostanie bez niczego, więc poniesie nakład biologiczny, ale no tak tego nie da się przeliczyć.
A teraz zagadka.
Ile znasz małżeństw, które powstawały bez takich różnic materialnych, wspólnie się dorabiały a w przypadku rozwodu okazywało się, że jedno zostało "wyrolowane" i wychodzi z małżeństwa tylko w skarpetkach?
Ja parę znam. I w tym kontekście deliberowanie nad wspólnotą mieszkania jeszcze przed ślubem wydaje mi się wręcz kuriozalne.
Tak wyobrażam sobie, że np. za ileś lat np. z dwójką dzieci zostanie bez niczego, więc poniesie nakład biologiczny, ale no tak tego nie da się przeliczyć.
nakład biologiczny, masz na myśli amortyzację możliwości reprodukcyjnych czy jak?
lisseo napisał/a:Tak wyobrażam sobie, że np. za ileś lat np. z dwójką dzieci zostanie bez niczego, więc poniesie nakład biologiczny, ale no tak tego nie da się przeliczyć.
nakład biologiczny, masz na myśli amortyzację możliwości reprodukcyjnych czy jak?
O wow męskie stadko już mnie atakuje Dobra niech nie pilnuje tyłów i robi tylko, co on chce
xerxes napisał/a:lisseo napisał/a:Tak wyobrażam sobie, że np. za ileś lat np. z dwójką dzieci zostanie bez niczego, więc poniesie nakład biologiczny, ale no tak tego nie da się przeliczyć.
nakład biologiczny, masz na myśli amortyzację możliwości reprodukcyjnych czy jak?
O wow męskie stadko już mnie atakuje
Dobra niech nie pilnuje tyłów i robi tylko, co on chce
No tak może się okazać że nie mogą mieć dzieci i kto mu zamortyzuje pół domu wtedy? To zawsze jest ryzyko się z kimś związać ale albo się podejmujesz albo nie zawracasz gitary ślubem.
Jasne ze trzeba mieć jakieś zaplecze finansowe na wypadek gdyby wybranek nas wkurzył ale żeby wybierać kandydata na męża według kryteriów czy ma własne mieszkanie czy będzie dopiero w przyszłości brał kredyt to chyba lekka przesada.
Ja bym po prostu postawiła sprawę jasno - twoja chata, twoje zabawki, chcesz mieć wypasiony salon xxx metrów kwadratowych to sobie go zrób sam bo ja do nieswojej chaty nie będę inwestować.
A jak jednak te dzieci będą to się zasady zmieni i tyle.
nakład biologiczny, masz na myśli amortyzację możliwości reprodukcyjnych czy jak?
Ale w końcu, gdyby autorka Agde wiedziała lub choćby miała podstawy przypuszczać, że jej facet prędzej czy później wykopie ją na pysk, to myślisz, że w ogóle brałaby pod uwagę rozmnożenie się z nim? To jest nakład biologiczny, ekonomiczny, czasowy, emocjonalny.
Im więcej myślę o tym temacie tym bardziej dochodzę do wniosku że to tematu w ogóle nie ma. Dlaczego? Ano dlatego, że jeśli oboje myślą o wspólnej przyszłości poważnie, to fakt kto jest właścicielem mieszkania nie bezie miał żadnego znaczenia. A jeśli z jakością powodu ma się nie udać, to dziewczyna nic nie traci. Gdyby nie narzeczony, pewnie mieszkałaby na wynajętym skoro jej nie stać na własne "em". Taka jest brutalna prawda.
No tak, ale trochę szerzej patrząc: chęć uczynienia swojej wybranki współwłaścicielką dodałaby jej do poczucia pewności, stabilności, a poniekąd i do przekonania o tym, że on "poważnie myśli o niej i ich związku"; dodaje to też do poczucia bycia szanowaną.
Choć wg mnie - wspólnotowość jest ok gdy jedno nie ma żadnych zabezpieczeń albo gdy obydwoje spłacają kredyt.
To są jakieś chore pomysły, żeby chłopak miał przepisywać jej część mieszkania. Niby z jakiej racji? On też może wychodzić z założenia, że kiedyś się rozstaną i co, ma zostać wyrolowany?
Autorko, powinnaś się cieszyć, że będziesz miała gdzie mieszkać bez płacenia horrendalnych sum za wynajem. Zaoszczędzone pieniądze zainwestuj w siebie. Rozstaniecie się? To wynajmiesz sobie mieszkanie/pokój. Życie.
może dobrym wyjściem byłoby rzeczywiście zorganizowanie pieniędzy na ten połowiczny wkład własny (choćby pożyczyć od narzeczonego skoro jest taki majętny) i wziąc kredyt na połowę mieszkania. Ty byś się czuła bezpiecznie, finanse nie byłyby chyba tak bardzo obciążone a inwestycje remontowe przynosiłyby korzyść również dla Ciebie
Mój narzeczony chce kupić mieszkanie. Jego rodzice mają spory kapitał, on całkiem też. No ja niestety nie mam takich pieniędzy. Wiadomo mieszkanie byłoby jego, ja będę się dorzucać do opłat i ogólnie utrzymania i życia. Tylko ze powiedzmy za parę lat weźmiemy ślub, mieszkanie wciąż będzie jego. Będziemy po ślubie, wszystko fajnie ale życie bywa różne i będzie mógł zażądać w każdej chwili żebym się wyprowadziła. Chodzi mi o to, że wiecie, będziemy już dorosłymi ludźmi, chce się mieć coś swojego, swój własny kąt, a tak naprawdę to nic się nie ma. Czy jest na to jakieś wyjście?
Jeśli przyszły mąż nie zmierza cię ujawnić w księdze wieczystej tego mieszkania, jako wspólwłaścicielki, to dokładnie tak jak napisałaś; Ma prawo cię z niego wyprosić w każdej chwili, która mu się zamarzy.
Tylko zanim to nastąpi, to pewnie ileś tam lat ty wspólnie będziesz to mieszkanie utrzymywać, może urodzisz dzieci, które tez nie będą miały prawa do tego mieszkania, przynajmniej dopóki będzie żył prawny własciciel.
Na twoim miejscu po prostu bym nie łożyła nawet centa na to mieszkanie, skoro jest nie moje. No, może połowę kosztow za prąd, gaz i wywóz śmieci, gdy w nim zamieszkasz. A wszystko co masz kieruj na zabezpieczenie siebie i dzieci które będziesz miała, czyli kupno czegoś tylko na siebie. Tylko bądź ostrożna, bo o ile on kupi coś przed ślubem, to będzie tylko jego,ale jeśli ty kupisz cokolwiek w czasie trwania związku małżeńskiego, a nie będzie to twoj majątek odrębny np. w postaci darowizny od rodziców lub spadku, to zawsze twój mąż będzie miał do tego prawo. Bądź ostrożna i zawsze przed jakąkolwiek decyzją finansową skonsultuj to z prawnikiem.
Agde, Jeśli nie uczyni cię współwłaścicielką, to też nie dokładaj się do żadnych remontów/kupna wyposażenia. Tylko podstawowe rachunki za media - jak na wynajmie.
Tylko zanim to nastąpi, to pewnie ileś tam lat ty wspólnie będziesz to mieszkanie utrzymywać, może urodzisz dzieci, które tez nie będą miały prawa do tego mieszkania, przynajmniej dopóki będzie żył prawny własciciel.
Ale dla dzieci, które są wspólne, nie ma znaczenia kto jest właścicielem mieszkania - czy tylko ojciec, czy również matka. Ich prawa w żaden sposób się nie zmieniają, a potem, czyli w chwili ewentualnego dziedziczenia, tylko w zakresie wielkości udziałów, bo zmienia się ich wielkość w zależności od tego jak duża część (połowa czy całość) będzie dzielona.
Agde, Jeśli nie uczyni cię współwłaścicielką, to też nie dokładaj się do żadnych remontów/kupna wyposażenia. Tylko podstawowe rachunki za media - jak na wynajmie.
Można ewentualnie brać na siebie faktury i w razie "W" wykazać się swoim wkładem oraz własnością części mebli i sprzętów.
Choć naprawdę rozumiem Twoje, Agde, obawy, to nie bardzo umiem sobie wyobrazić życie w lęku, że trzeba być przygotowanym na to, co może się wydarzyć. Jeśli pojawia się to już na starcie, to wydaje mi się niezdrowe i może mieć wpływ na Waszą relację. W związku powinniśmy móc sobie ufać, czuć się bezpiecznie i z optymizmem patrzeć w przyszłość, w przeciwnym razie to może zadziałać jak samospełniające się proroctwo. Dążę do tego, że coś musi być nie tak, jeśli w ten sposób o tym myślisz.
Bez sensu sa te zmartwienia, chyba, ze jestes tak wybitnie nieudacznym czlowiekiem, ze nie umiesz sobie sama zapewnic podstaw?
Inaczej to nie wiem czym sie martwisz? Wyrzuci Cie to sobie poradzisz.
Swoja droga nie ma nawet jeszcze wesela, a juz martwisz sie o rozwod.
marakujka napisał/a:Agde, Jeśli nie uczyni cię współwłaścicielką, to też nie dokładaj się do żadnych remontów/kupna wyposażenia. Tylko podstawowe rachunki za media - jak na wynajmie.
Można ewentualnie brać na siebie faktury i w razie "W" wykazać się swoim wkładem oraz własnością części mebli i sprzętów.
Można, tylko byłoby to zbędną fatygą. To już lepiej jest wziąć rozdzielność majątkową.
Nie no, nie ma co od razu przypisywać czy sugerować komuś nieudacznictwa czy kłopotów związkowych tylko dlatego, że myśli nad scenariuszami.
Zresztą, póki byłabyś jego żoną, to on nie może wywalić cię na bruk, autorko. Choć jak to w praktyce działa to nie wiem.
Ta rozdzielnosc majatkowa to dobry pomysl. Sam fakt zgloszenia jej checi wymusi dyskusje.
Tak, też uważam, że rozdzielność majątkowa, a przynajmniej jej propozycja, w takiej sytuacji wydaje się mocno klarować sytuację.
Nie no, nie ma co od razu przypisywać czy sugerować komuś nieudacznictwa czy kłopotów związkowych tylko dlatego, że myśli nad scenariuszami.
Znam małżeństwo, które stanęło przed podobnym wyzwaniem, przy czym on miał jak najbardziej dobre intencje, ale ewentualna współwłasność dla przyszłej żony zależna była od matki (ojciec już nie żył) i brata, który w domu nie mieszkał i choć nie rościł sobie żadnych pretensji w typie spłaty udziału, to nie chciał zrzec się swojej części spadku. Choć może właśnie dlatego. Facet się ożenił, ale żona, pomimo że nie było ku temu żadnych racjonalnych przesłanek poza jej asekuracją, już na starcie oznajmiła, że nie będzie partycypować w żadnych kosztach poza udziałem w mediach, co dla niego z kolei było niezrozumiałe, bo wskazywało, że mu nie ufa i jednak było kością niezgody, z czasem coraz większej. Ona nie chcąc dokonywać żadnych inwestycji swoje pieniądze odkładała, a w zasadzie w ogromnej części przepuszczała na bieżąco, od niego oczekując pokrywania pełnych kosztów remontów i zakupu ważniejszych sprzętów, pomimo że był to ich wspólny dom. Kobieta miała przy tym spore oczekiwania co do standardu, a on miał swoją pasję, której w tej sytuacji nie mógł realizować, co z kolei wywoływało u niego frustrację. Małżeństwo szybko się posypało.
To tylko przykład, ale wskazuje, że tego typu sytuacje, jeśli nie zostaną rozwiązane z satysfakcją dla obydwu stron, jak najbardziej mogą ściągnąć późniejsze nieporozumienia i problemy w relacji. Mogą, choć oczywiście nie muszą.
Salomonka napisał/a:Tylko zanim to nastąpi, to pewnie ileś tam lat ty wspólnie będziesz to mieszkanie utrzymywać, może urodzisz dzieci, które tez nie będą miały prawa do tego mieszkania, przynajmniej dopóki będzie żył prawny własciciel.
Ale dla dzieci, które są wspólne, nie ma znaczenia kto jest właścicielem mieszkania - czy tylko ojciec, czy również matka. Ich prawa w żaden sposób się nie zmieniają, a potem, czyli w chwili ewentualnego dziedziczenia, tylko w zakresie wielkości udziałów, bo zmienia się ich wielkość w zależności od tego jak duża część (połowa czy całość) będzie dzielona.
Owszem, ale przewidujemy najczarniejszy scenariusz, który oczywiście oby się nie spełnił. Może być też tak, że właściciel po rozwodzie ożeni się powtórnie i bedzie miał następne dzieci, a do tego np. wpisze kolejną żonę do księgi wieczystej jako wspólwłaścicielkę.
Niestety, ale takie scenariusze też życie pisze.
Najlepiej po prostu zostawiać na boku sentymenty, nie pomagać komuś w kupnie czegoś co nigdy nie będzie nasze i zdroworozsądkowo dbać o własny interes. To się najlepiej w życiu sprawdza, zwłaszcza na dłuższą metę.
Na tą chwilę polecam Autorce zadbać o swoją sytuację zawodową. Nic nie daje takiego poczucia bezpieczeństwa finansowego ile dobra i stabilna praca. W razie "W" można wtedy po prostu coś wynająć, czy kupić na szybko w kredycie. Nie wiem jak duże narzeczony kupuje to mieszkanie, ale zakładam, że w przyszłości, kiedy pojawią się dzieciaki, będziecie też chcieli zamienić na coś większego, więc wtedy kwestie własnościowe się naprostują.
Najprostsze rozwiązanie : niech facet nie kupuje mieszkania.
Twój problem zniknie.
Oczywiście pojawi się problem gdzie macie mieszkać ... ale to już nie będzie wyłącznie Twój problem
Może np. kupić mieszkanie na wynajem, a z przychodów opłacać wynajem mieszkania dla Was....
Będziesz wtedy zadowolona ?
A gdyby tak odwrócić sytuację. To autorka jest w lepszej sytuacji finansowej i stać ją na zakup mieszkania, powiedzmy te 400 tys. Natomiast partner oczekuje że zostanie wpisany jako współwłaściciel mieszkania nie dokładając się do niego w ogóle. Mając na uwadze swoje obawy o rozpad przyszłego małżeństwa autorko jakbyś w tej sytuacji postąpiła?
Rację ma Lady Loka. Mieszkanie narzeczonego będzie jego majątkiem odrębnym i na wypadek rozwodu żonie nic z tego mieszkania się nie należy. Natomiast mieszkanie będzie wchodziło do masy spadkowej po ewentualnej śmierci małżonka i tylko w tym wypadku żona otrzyma udział w mieszkaniu w zależności od tego jaka będzie sytuacja (dzieci , rodzeńswo etc).
Jedyna rada dla Ciebie to dołożyć się do zakupu mieszkania (- może kredyt?) wtedy możecie być współwłascicielami.m4jkel napisał/a:Lady Loka napisał/a:Oczywiście, że się mylisz. To, co kupione przed ślubem jest odrębnym majątkiem i nie wlicza się do wspólnoty majątkowej małżonków.
Nie do końca. W dalszej rodzinie był przypadek, że babcia miała mieszkanie na siebie i przepisane na 2 swoich dzieci. Po śmierci dziadka poznała pewnego Pana. Wzięła z nim ślub cywilny. Była chryja po jej śmierci przy sprzedaży mieszkania, że Pan wkupił się w jej łaski i zgarnął część kasy, bo jemu należała się 1/3 jej części (reszta dzieci).
Dokładnie. Jeśli np. ja dostanę mieszkanie od rodziców przed ślubem, to nawet bez intercyzy będzie ono potem moje. Z tego co opowiadał mi znajomy prawnik, to nawet w małżeństwie bez intercyzy, jeśli rodzice którejś ze stron przepiszą np. na córkę dom/mieskzanie/samochód z zaznaczeniem, że to tylko dla tej osoby to małżonkowi też nic do tego
I jeśli chcesz Autorko mieć jakiś udział w tym wszystkim, to polecam zasugerować, że odłożona część kasy to jedno, ale Ty się dołożysz i będziecie mogli wtedy kupić większe mieszkanie na pół i będziesz czuła, że ta połowa (lub minimalny wkład) jest Twój
Z tego co opowiadał mi znajomy prawnik, to nawet w małżeństwie bez intercyzy, jeśli rodzice którejś ze stron przepiszą np. na córkę dom/mieskzanie/samochód z zaznaczeniem, że to tylko dla tej osoby to małżonkowi też nic do tego.
Tak, ponieważ darowizny i spadki przekazane jednemu z małżonków zawsze wchodzą do majątku odrębnego. Wynika to z przepisów kodeksu rodzinnego i opiekuńczego (art. 33 ust. 1 pkt 2 k), który stanowi, że do majątku osobistego każdego z małżonków należą m. in. przedmioty majątkowe nabyte przez dziedziczenie, zapis lub darowiznę, chyba że spadkodawca lub darczyńca postanowił inaczej.
Rin Trine napisał/a:Z tego co opowiadał mi znajomy prawnik, to nawet w małżeństwie bez intercyzy, jeśli rodzice którejś ze stron przepiszą np. na córkę dom/mieskzanie/samochód z zaznaczeniem, że to tylko dla tej osoby to małżonkowi też nic do tego.
Tak, ponieważ darowizny i spadki przekazane jednemu z małżonków zawsze wchodzą do majątku odrębnego. Wynika to z przepisów kodeksu rodzinnego i opiekuńczego (art. 33 ust. 1 pkt 2 k), który stanowi, że do majątku osobistego każdego z małżonków należą m. in. przedmioty majątkowe nabyte przez dziedziczenie, zapis lub darowiznę, chyba że spadkodawca lub darczyńca postanowił inaczej.
O super, dziękuję za informację