Cześć! piszę tutaj bo jestem w takiej beznadziejnej sytuacji że sama nie wiem co mam zrobić
Poznałam na studiach fajnego chłopaka. Od początku czułam że to będzie "coś". Po 3 latach kumplowania się poszliśmy do łóżka, zaczynało robić się coraz poważniej, pomieszkiwałam u niego, w wakacje jeździliśmy do siebie, aż pewnego razu zaproponował żebyśmy zamieszkali ze sobą. Super!!!
Zamieszkaliśmy razem w listopadzie, czasami się kłóciliśmy, potem godziliśmy... normalnie, bez jakieś telenoweli. W międzyczasie było kilka okazji i w ten sposób poznał całą moja rodzinę - on polubił ich, a jego. Słyszałam same pochwały.
Na początku roku zapytał się czy chciałabym założyć z nim rodzine. Z racji tego ze zawsze mi się podobał i naprawdę czułam że to będzie ten jedyny, jak usłyszałam taką propozycje strasznie się ucieszyłam (zresztą która by dziewczyna się nie ucieszyła). No i w marcu okazało się że jestem w ciąży, powiedzieliśmy naszym rodzicom, w międzyczasie się zaręczyliśmy...
Przez to że jeszcze studiujemy, a on mieszka 250 km od warszawy, a ja niecałe 40 km - moi rodzice zaproponowali żebyśmy przed porodem zamieszkali u nich (moich rodziców) w domu, oni zajmą się dzieckiem a my będziemy na spokojnie mogli skończyć studia, K. zgodził się od razu, bez wahania.
Wszystko się układało, moja rodzina przyjęła go bardzo ciepło, tak żeby nie czuł się u nas obco, żadnych kłótni, dogadywaliśmy się, nikt nie narzekał.
Rodzę w grudniu, K był przy mnie, codziennie odwiedzał mnie w szpitalu, dawał wsparcie i pomagał mi.
brzmi wszystko fajnie, do czasu....
Po porodzie:
byłam bardzo osłabiona, poprosiłam mamę żeby przewinęła dziecko i posmarowała linomagiem (tak polecili) krocze żeby nie było odparzeń, K. był przy nas i od razu naskoczył na moja mamę, żeby tego nie robiła, bo jego matka tak powiedziała (jego matka pracuje w innym szpitalu, jest położną) i on jako ojciec tez ma coś do powiedzenia. Była awantura, bo dziecko miało czerwone pachwiny, jego matka tego nie widziała i się wymądrzała przez telefon, mimo że miałam fachową opiekę i dostałam zalecenia. Posmarowaliśmy, a on przeprosił moja mame.
Powrót do domu (tydzień przed świętami):
K. wszystko podważał, każdą rzecz przy dziecku. Czego bym nie zrobiła był telefon do matki. Normalnie gorąca linia! Nawet ona sama dzwoniła do niego i mówiła mu co ma robić.
Jak były święta, to nawet wnuczka nie wzięła na ręce, tylko zerknęła i tyle!!! Jak mieli dwa długie weekendy to pojechali sobie raz nad morze i raz w góry, nie przyjechali do wnuczki i syna, za którym taaaak sie stęsknili.... oczywiście jak wrócili to musielismy pojechać w odiwedziny do nich, bo oni do nas ani razu nie przyjechali (dziecko ma już 5 miesięcy, a K. nie potrafi im zwrócić uwagi).
Poszłam się wykapać, dziecko płacze, ma zimne nóżki, wracam do pokoju, a on buja je na rękach półnagie (same body i pampers) bo przecież po co mu spodenki skoro w pokoju jest 20 stopni?! nie można przegrzewać dziecka !!! mama tak mu powiedziała, że tak można zrobić....
Po co smarować linomagiem/mąką.. jego matka powiedziała ze tak się nie robi! ze to stare metody i tego się nie stosuje już! a jak się porządziła, to po tygodniu nie wyleczyła zaczerwienionej szyjki dziecka…
Przez dwa miesiące kłóciliśmy się o wszystko, to co ja powiedziałam to co moja mama/ babcie doradzały to było olewane. liczyło sie tylko i wyłącznie zdanie mamusi, która sie rządziła przez telefon!!! Dopiero jak jak sie zapytałam, czy jak będziemy sie kochać, to czy jego matka będzie dawać instrukcje, bo bez jej wskazówek to żyć nie może... oczywiście powtórzył jej to jak zadzwoniła… Podziałało z takim efektem że zaczęła pisać smsy... (teraz już mam spokój)
W międzyczasie nagadał jakiś bzdur jak mu nie dobrze i oni przyjechali i powiedzieli moim rodzicom że nie chcą słuchać żadnych wyjaśnienień bo wiedzą wszystko i żeby sie nie wtrącali do naszego wychowywania dziecka, bo oni sie nie wtrącają! (hahaha dobre sobie)
Chrzciny dziecka:
Razem z K. podejmowaliśmy decyzje o organizacji chrzcin, poinformował swoich rodziców o szczegółach, po czym jak moja mama wszystko zarezerwowała okazało sie że siostra jego matki mieszka za granicą i z racji tego że nie mogła przełożyć wakacji to jego matka zadzwoniła do mojej i powiedziała że termin był ustalany pod tylko moją rodzine i żeby wszystko odwołać i przełożyć chrzciny na inny termin (pasujący jego ciotce !!! btw. ona nie jest matką chrzestną).
Jego zachowanie teraz:
Codziennie rano znoszę mała do swojej babci żeby sie zajmowała dzieckiem, po to żebyśmy mogli sie uczyć do egzaminów. On siedzi w pokoju, prawie w ogóle z niego nie wychodzi, a nawet jak zejdzie to rzadko wstąpi do dziecka. Miedzy nami jest teraz ok, codziennie słysze że bardzo mnie kocha i cieszy się że mamy dziecko, rzadko sie posprzeczamy.
Byliśmy u jego rodziców przed tą epidemią (przed Wielkanocą). Jego matkę trzeba non stop prosić żeby sie zajęła swoim jedynym wnuczkiem, aż mi jest głupio mówić "mamo czy mogłabyś sie zająć wnuczkiem?". U mnie w domu tak nie ma, moi rodzice czy babcie podejmują inicjatywe żebym mogła sie pouczyć, a ta ma kompletnie gdzieś to ze musze sie uczyć do egzaminów, przecież trzeba ja poprosić – bo ona sie nie wtrąca....
Któregoś dnia jak udało mi sie uspać naszego maluszka, to chciałam popisać magisterke, a jego matka stwierdziła że będziemy myć okna w salonie.... ona jedno, K. jedno i ja jedno. Wkurzyłam sie bo nie po to usypiałam dziecko żeby im teraz okna myc, nikt za mnie sie nie nauczy/ pracy nie napisze.
Jak przywożą nas od siebie do mojego domu to zawsze proponuje herbate/ kawe. Ani razu nie wstąpili. Zresztą mój tata jak nas odwoził to jego matka nawet nie wyszła sie przywitać, udała że nikogo nie ma w domu. nawet nie zaproponowała szklanki wody.
chcieli teraz żebyśmy przyjechali na majówke, bo sie bardzo stęsknili za nami i wnuczkiem. uważam ze jest epidemia i skoro jego matka pracuje w szpitalu to jest za duże ryzyko żeby tam jechać. powiedziałam KKK to i rzucałam skoro chcesz jechać to jedz. a on powiedział ze tyle czasu (2 miesiące) sie nie widział z rodzicami i sie z nimi stęsknił, wiec pojechał teraz. na ile? może na dwa tygodnie, nie powiedział konkretnie.
Jego ojciec przyjechał, to nawet nie wszedł zobaczyć wnuczki (a podobno tak sie stęsknił, prawie codziennie to słyszałam jak mówi przez telefon!!)
Plany na dalsze życie:
powiedzieli ze nie będą sie wtrącać do naszych spraw i do naszego dziecka. Tylko strasznie pchają nas do Warszawy. Mieszkanie, przedszkole, zajęcia dla dziecka później i opiekunka, auto w leasing... tylko kto da nam pieniądze? o tym już nie mówia, oni mają markowe ciuchy, zyja na pokaż ale mają okropne długi!!! My dopiero będziemy kończyć studia, nie mamy pracy, moi rodzice powiedzieli ze nie zgadzają sie bo nie maja na to pieniędzy. Mam jeszcze brata, który studiuje.
Ja wole mieszkać w mojej miejscowości, bo jest blisko warszawy, mam rodziców którzy są pomocni. Nie musze ich sie prosić gdyby "cos" sie stało, to są pod ręką i wiem że mi pomogą. Wątpię żeby jego matka, która pracuje jechała pociągiem 200 km do warszawy. Na żadna opiekunkę sie nie zgadzam, bo po prostu im nie ufam.
a K. w tym wszystkim?
słucha sie rodziców, od początku ich zdanie jest ważniejsze od mojego. Teraz zajmuje się dzieckiem, tak jak ja uważam a nie robie pod "widzi mi sie" jego matki (od początku tak robiłam, słuchałam jej rad, ale decyzje podejmowałam według swojego uznania) i on już nie robi mi o nic problemów. Tylko jego rodzice chcą układać nam życie pod swoje widzi mi sie. ("my sie nie wtrącamy", jasne..)
Został nam rok do ślubu i co ja mam zrobić w takiej sytuacji???? Mam już dosyć jego rodziców, bo nie szanują ani mnie, ani moich rodziców. Jak wy to widzicie, co byście zrobili??