Cześć kobietki - założyłam tu konto bo już nie wiem co ze sobą zrobić w tej sytuacji i proszę o Wasze rady.
Tytułem wstępu - z moim partnerem (M) poznaliśmy się dwa lata temu przez internet, mieszkamy od siebie w odległości 500 km, jest to związek na odległość. Spotykamy się co tydzień, maksymalnie co dwa na weekendy, raczej to ja jeżdżę do niego pociągiem (prawo jazdy zaczynam dopiero robić, niestety późno), niż on do mnie autem. Oboje pracujemy, M skończył dwa lata temu studia, ja jestem od niego młodsza i mam 24 lata, pracuję, na studia się nigdy nie wybrałam.
Od początku naszej relacji postawiłam sprawę jasno, bo chciałam żeby wiedział w co się pakuje, byłam z nim szczera: od wielu lat cierpię na depresję, miałam długo problemy z samookaleczaniem się, aktualnie jestem pod stałą opieką psychologa i leczę się farmakologicznie pod okiem psychiatry. Na co dzień funkcjonuję normalnie, jednak mniej więcej dwa razy na tydzień mam moje "zjazdy" - w dalszej części powiem na czym polegają.
Na początku naszego związku M był najczulszym i najbardziej opiekuńczym człowiekiem jakiego znałam. Starał się o mnie, dbał, interesował się, a moja rodzina go od razu pokochała. Z jego rodzicami również mam świetny kontakt, chętnie wpadam w odwiedziny, mamy wiele wspólnych tematów. Jednak od około pół roku między nami zaczęło się bardzo psuć. M stał się wobec mnie bardzo oschły, wybuchowy i dosłownie nie może mnie znieść. Tak jak mówiłam, zdarzają mi się "zjazdy". Mimo antydepresantów mam niekiedy dni, kiedy za dużo myślę i analizuję, jestem wtedy bardzo płaczliwa, mam oczy pełne łez, ale płaczę tak, żeby jak najmniej to dostrzegał (czy słyszał przez telefon że łamie mi się głos). Problem w tym że on wpada wtedy w zniecierpliwienie a nawet szał. Widok moich łez bardzo go irytuje, potrafi pytać "I czego znowu ryczysz", czy rzucać nieprzyjemne komentarze. W dodatku stał się bardzo drażliwy, muszę wiedzieć kiedy jest odpowiedni moment żeby się odezwać, bo kiedy ma zły humor i się do niego odezwę, potrafi się wściec, a ja muszę przepraszać i chodzić na palcach żeby się uspokoił i na mnie nie denerwował.
Przestało mu na mnie zupełnie zależeć. Kiedyś planowaliśmy wspólne wyjazdy, czy wycieczki, realizowaliśmy je, było nam naprawdę fajnie. Teraz kiedy M mówi o przyszłości, to nigdy nie mówi o tym w kategorii "my" - jest tylko "on" albo "ja" osobno. Temat wspólnego mieszkania i przeprowadzki jednego z nas to absolutne tabu, nie chce ze mną o tym rozmawiać. Nigdy też od kiedy jesteśmy razem nie powiedział mi że mnie kocha, pytałam go czy w ogóle coś do mnie czuje i mówił że tak, ale nie wie co. Przestały go też cieszyć moje przyjazdy, mam wrażenie że najchętniej by mi zabronił do siebie przyjeżdżać. Strasznie mi przykro, bo jego rodzice cieszą się na mój widok bardziej niż on, przytulają mnie jak z nim wpadam w odwiedziny do nich, pytają co u mnie i jak się czuję, a M po przyjeździe jedynie co zrobi to poklepie mnie po ramieniu jak kumpla i nawet nie zapyta jak podróż. Nie wiem dlaczego on ze mną jest - jeśli chodziłoby mu o seks to z łatwością znalazłby sobie kogoś na miejscu (jest bardzo przystojny) niż miał jakiś stosunek ze mną raz na tydzień/dwa jak się spotykamy. Nie rozumiem dlaczego w tym tkwi skoro tak bardzo go irytuje. W dodatku mam wrażenie że znudził się tym że jestem głupia i nie potrafi już tego wytrzymać. Jestem po prostu mało inteligentna. Nie mam żadnych studiów, potrafię pomylić jakieś znane fakty, palnąć coś bez przemyślenia, zapomnieć czegoś i jedyne co mi w życiu wyszło to dobra praca ze sporą pensją, którą dostałam tylko dlatego, że miałam niezbyt popularny w Polsce biegły język obcy, którego firma szukała. Jestem nikim z perspektywy wartości człowieka. A M jest bardzo mocno obyty, skończył studia, ciągle się dokształca.
Jest mi przykro, bo czuje się jak jakaś obca dla niego osoba. Na spacerze nie weźmie mnie za rękę, jak ja próbuję to ją wyszarpuje, nasze wyjścia na jakiś obiad/do kina są odbywane w całkowitym milczeniu, muszę sama prowadzić monolog, on się rzadko odzywa. Bardzo go kocham i jestem zrozpaczona, bo nie wiem już co mogę zmienić, żeby mnie inaczej traktował. Wierzę, że jednak mu odrobinę zależy, bo inaczej przecież zerwałby ze mną, nie ma ze mnie żadnego pożytku, więc na pewno nie jest ze mną dla wygody. Proszę pomóżcie...