Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że nie chce się użalać nad sobą, nie czuje się najlepsza i chciałabym aby mnie tylko chwalono, że nie umiem przyjmować konstruktywnej krytyki itp.
Mam problem z jedną z nauczycielek na studiach od języka obcego.
W mojej grupie oprócz mnie jest jeszcze 12 osób. Zawsze lubiłam się uczyć akurat tego języka, radzę sobie nie najgorzej, oczywiście nadal popełniam błędy, ale staram się wyciągać wnioski i doskonalić. Tylko jest kilka problemów.
Jeżeli popełnię na zajęciach jakiś błąd, źle coś przeczytam nauczycielka długo nie czeka aby zwrócić mi uwagę, co robię źle. Na początku pomyślałam ok, nie traktowałam tego jako jakiś zarzut tylko jako pomoc żebym zapamiętała. Ale jeżeli inni czytają tak jak jest napisane, nawet się nie starają przeczytać zgodnie z zasadami wymowy, to się uśmiecha i jeszcze nikogo nie poprawiła. (Dodam, że jesteśmy grupą zaawansowaną)
Robiliśmy ostatnio zadania gramatyczne i zaznaczyłam akurat dobrą odpowiedź, kazała mi wytłumaczyć dlaczego, niestety nie mogłam znaleźć odpowiedniego słowa i troszkę się zaplątałam, to pani zarzuciła mi, że pewnie strzelałam i nawet nie przeczytałam zadania. A inni mieli błędy również, nie potrafili wyjaśnić swoich odpowiedzi, mówili "nie wiem" to mówiła tylko "ok" i sama tłumaczyła wszystko grupie.
Kolejna sytuacja to jak przeczytałam inny przykład niż powinnam, to lodowatym tonem powiedziała "Pomyliłaś się, nie to". A jak pomyłkę zrobiła moja koleżanka, to jest uśmiechnięta i mówi spokojnie "Nie nie, cofnij się o jeden przykład".
Pamiętam jak grupa zgłosiła problem, że nie nadążają jak tłumaczy i się pogubili to się uśmiechnęła i nawet podeszła, na spokojnie indywidualnie tłumaczyła. A jeżeli ja zgłoszę jakiś problem od razu jestem zbijana, że się mylę (jakbym w ogóle nie miała prawa popełniać błędów) i że pewnie nie uważam...
Strasznie doskwiera mi ta sytuacja, odechciewa mi się w ogóle chodzić na uczelnię... Przed zajęciami z tą panią jestem kłębkiem nerwów, a po mam łzy w oczach... Nie mam pojęcia jak mam się zachować. Zaczęłam nawet odliczać dni do końca semestru przez tą sytuację, a nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało...
Z nauczycielami w szkole było inaczej, jakoś bardziej można było coś powiedzieć, był wychowawca lub inny zaufany nauczyciel. Na studiach tego nie ma, jest zupełnie inaczej.
Chyba zostało mi po prostu się uodpornić, zacisnąć zęby i jakoś przeżyć do czerwca, a w kolejnym semestrze nauczyciel może się zmienić. Ale to naprawdę nie jest łatwe... Ale jest to trudne gdy widzę, że nikt nie jest traktowany tak jak ja i każdy może olewać przedmiot a nauczycielka się uśmiecha. A ja za starania dostaje po głowie.....