Cześć wszystkim. Nie wiem co mam robić. Przy każdej wizycie w domu jest pogawędka ze mną abym kogoś poznała. Mam już tego dość. Starałam się wybrnąć z tego tematu żartem, złością, niczym. Nic nie pomogło.
2 2020-03-09 12:54:39 Ostatnio edytowany przez Lucyfer666 (2020-03-09 12:55:08)
Odpowiadaj chamsko.
U mnie podczas większej imprezy też to padło, a że muzyka leciała z laptopa, to po prostu włączyłem pewien znany portal i powiedziałem "Jak zapłacicie, to może za chwilkę przyjść niekoniecznie jedna"
Zwykle po takich akcjach mam dłużej spokój, ale temat i tak wraca.
I czy to przesada? Nie. Oni wścibsko robią presję, więc nie ma co być delikatnym
Ja wiem, że chcą dla mnie dobrze. A nawet wczoraj tato zadzwonił do mnie z życzeniami. Super fajnie miło mi się zrobiło. A na koniec dodał życzę Ci bratniej duszy. Wybuchłam śmiechem. A tato co ci tak wesoło? Nie, jeszcze sobie pomyślał, że ktoś że mną jest. No tragedia.
Ale skoro masz kogoś to w czym problem?
Nie no nie mam. Tak tylko napisałam, co mój tato mógł sobie pomyśleć. Bo wcześniej powiedział mi że jak sobie nie znajdziesz kogoś to ja wkrocze do akcji i znajdę Ci kolegę. Nie dziękuję za taką pomoc.
6 2020-03-09 13:14:06 Ostatnio edytowany przez Lucyfer666 (2020-03-09 13:16:05)
EDIT: Oki zapoznałem się z pierwszym wątkiem.
Słuchaj to powiedz im, że jesteś dorosła i wielkie G im do tego, z kim się spotykasz, uprawiasz seks itd.
24 lata i tak szczerze to nie miałam nigdy chłopaka. Trochę się tego wstydzę no ale nic na siłę.
To na serio się nie przejmuj, ale podczas takich podtekstów warto pokazać pazur i ustawić rozmówców w szeregu.
No właśnie, staram się im to wytłumaczyć. Ciężko z nimi. Musi być po ich myśli.
Ale i tak się cieszę, że chociaż jedna osoba i to jeszcze facet Lucyfer 666 rozumie mój problem i mnie pocieszył. Dziękuję
24 lata i tak szczerze to nie miałam nigdy chłopaka. Trochę się tego wstydzę no ale nic na siłę.
22 lata i też nigdy nikogo nie miałam
Czasem słyszę przytyki, ale wtedy staram się wbić szpilkę w czułe miejsce osoby, która mnie atakuje (bo tak, dla mnie to chamski atak, przecież ludzie nie są tak tępi, że nie wiedzą, że takich rzeczy się nie mówi, robią to specjalnie)
Przykładowo raz mnie ciocia zaczęła wypytywać o kawalera. Wkurzało mnie to, więc zapytałam, jak tam idzie w pracy jej córce (a dowiedziałam się od kuzynki, że córkę tej cioci wyrzucili niedawno z pracy). Może to chamskie, ale trudno. Chamstwa ciężko zwalczyć inaczej niż chamstwem. Myślisz, że jak będziesz kulturalnie tłumaczyć, to nagle dostaną olśnienia? Wątpię
Na szczęście nie mam parcia ze strony rodziny
Chyba faktycznie jestem za miła. Ale nie umiem tak chamsko do rodziców. Mam do nich zbyt duży szacunek. Boję się, że się obraża na mnie.
Cześć wszystkim. Nie wiem co mam robić. Przy każdej wizycie w domu jest pogawędka ze mną abym kogoś poznała. Mam już tego dość. Starałam się wybrnąć z tego tematu żartem, złością, niczym. Nic nie pomogło.
Powiedz rodzinie, że sama zadecydujesz, kiedy zechcesz kogoś poznać; oznajmij również, że nie zamierzasz więcej odpowiadać na pytania tego typu i nie życzysz sobie takiego wścibstwa i braku wyczucia z ich strony.
Dziękuję Cyngli. Tak im powiem. Naprawdę układałam sobie w głowie jak im to powiedzieć, ale coś mi nie szło.
Edyta024 napisał/a:24 lata i tak szczerze to nie miałam nigdy chłopaka. Trochę się tego wstydzę no ale nic na siłę.
22 lata i też nigdy nikogo nie miałam
Czasem słyszę przytyki, ale wtedy staram się wbić szpilkę w czułe miejsce osoby, która mnie atakuje (bo tak, dla mnie to chamski atak, przecież ludzie nie są tak tępi, że nie wiedzą, że takich rzeczy się nie mówi, robią to specjalnie)
Przykładowo raz mnie ciocia zaczęła wypytywać o kawalera. Wkurzało mnie to, więc zapytałam, jak tam idzie w pracy jej córce (a dowiedziałam się od kuzynki, że córkę tej cioci wyrzucili niedawno z pracy). Może to chamskie, ale trudno. Chamstwa ciężko zwalczyć inaczej niż chamstwem. Myślisz, że jak będziesz kulturalnie tłumaczyć, to nagle dostaną olśnienia? Wątpię
Na szczęście nie mam parcia ze strony rodziny
Z ciotką prawidłowo Podoba mi się.
Dziękuję Cyngli. Tak im powiem. Naprawdę układałam sobie w głowie jak im to powiedzieć, ale coś mi nie szło.
Nie ma sprawy.
Miałam podobny problem, ale nie chodziło o relacje towarzyskie. Pytanie, które mi zadawano przy każdej możliwej okazji, to było „kiedy wreszcie schudniesz?”. Po paru latach miałam już dość i zaczęłam odpowiadać, że schudnę, gdy stwierdzę, że mam na to ochotę, a jeśli nie przestaną o to pytać, to ja przestanę się kontaktować. Pomogło.
Widzę, że twarda babka z Ciebie. Nie ma miękkiej gry z Tobą i dobrze. Muszę się nauczyć być bardziej chamska i mam dobrego nauczyciela.
Widzę, że twarda babka z Ciebie. Nie ma miękkiej gry z Tobą i dobrze. Muszę się nauczyć być bardziej chamska i mam dobrego nauczyciela.
Prawdę mówiąc, to nauczyłam się takiego stawiania sprawy u terapeuty.
Wcześniej byłam zbyt wrażliwa i na wszelkie złośliwości / próby manipulacji reagowałam płaczem, lękiem, atakami paniki. Nie dało się tak na dłuższą metę. No, ale to nie o mnie temat. Nie daj się stłamsić. Nikt nie ma prawa mówić Ci, jak masz żyć.
Mam nadzieję, że uda mi się też postawić na swoim, bo też chodzę do psychoterapeuty. Pracujemy, ale to dopiero początki. Kiedyś też miałam uwagi na temat wagi, że jestem za chuda. Potem okres dojrzewania wiadomo troszkę mi przybyło kilogramów tam i tu. To było w drugą stronę, że jestem za gruba. No nie dogodzisz. Przykre, że najbliższa rodzina potrafi tak zranić. Trzeba robić swoje krok po kroku i po sprawie(tylko ja muszę jeszcze nad tym popracować).
Jak nie postawisz granic teraz, to będą Ci się wcinać o wszystko.
Kiedy zaręczyny, kiedy slub, kiedy dziecko? I tak dalej i tak dalej.
Stawiaj granice, ucinaj temat, mów, że sobie nie życzysz.
24 lata to nie koniec świata, a lepiej być samemu niż z kimś na siłę.
Prawda lepiej samemu poukładać sobie życie, a później kogoś poznać. Spoko nie ubolewam nad tym, że nikogo nie mam. Wszystko w swoim czasie.
Ty się Kochana nie przejmuj
Takie zachowanie pokazuje że masz do czynienia z prostakami. Mi to samo pytanie zadawał kiedyś mąż siostry (z tym, że ja byłam w związku, o czym nie wiedział bo nie jestem z tych co od razu się wszystkim chwalą, tylko poznaje wtedy gdy to ja uznam to za słuszne), on jest z tych hm mentalność ludzi ze wsi, zacząłam odzywki typu, że jestem les i nie mam stałej partnerki więc ciężko spośród tych wszystkich wybrać jedną. Dziś sam nie wie jak jest, ale już nie pyta bo albo pocisne albo zacznę mówić coś wbrew jego przekonaniom
Nie warto wszystkim być miłym, możesz zacząć od tego by mówić że to nie ich sprawa, krótko na temat
I przede wszystkim, nie daj im wmówić, że coś z Tobą nie tak, nie bierz do głowy tego co mówią, młoda jesteś i masz czas
Profilaktycznie poczytaj jednak wątek rossanki 'mam 36 lst, pozbawcie mnie złudzen' - lata lecą szybko.
Serio foggy mam się wystraszyć. Wolę być sama niż z jakimś problemowym, chamskim i jeszcze nie wiadomo jakim facetem. Sorry ale nie.
Profilaktycznie poczytaj jednak wątek rossanki 'mam 36 lst, pozbawcie mnie złudzen' - lata lecą szybko.
To, ze rossanka cos czuje to nie znaczy, ze kazdy ma tak samo.
Chyba faktycznie jestem za miła. Ale nie umiem tak chamsko do rodziców. Mam do nich zbyt duży szacunek. Boję się, że się obraża na mnie.
Odpowiedz rodzicom, bez chamstwa, na spokojnie, że raczej chłopaka nie będziesz miała, bo wolisz dziewczyny. Dodaj, że jak poznasz kogoś na stałe to im ją przedstawisz. To ostudzi ich zapał i docenią to, że dotąd nie poznali twojej drugiej połówki.
Tłumaczenie nic nie da, bo rodzice upatrują twojego szczęścia w zawarciu związku małżeńskiego, dzieciach itd. Bo im tak było dobrze. Bardzo trudno wejść w głowę drugiego człowieka i poznać jego myśli, pragnienia, uczucia. Rodzic powinien to umieć, ale ja tej sztuki nigdy nie opanowałem. Starałem się mieć dość rozsądku aby dać córkom wolną rękę w dorosłym życiu, ale wiedz że to jest naprawdę strasznie trudne.b
Profilaktycznie poczytaj jednak wątek rossanki 'mam 36 lst, pozbawcie mnie złudzen' - lata lecą szybko.
A to bycie z mężczyzną to jest jakiś przymus? Kobieta spokojnie da sobie radę bez, a ma tą przewagę że jak zechce, to może mieć dziecko bez faceta. Może nie jest to idealny układ, ale jak być z jakimś patolem, to lepiej już być samej.
foggy napisał/a:Profilaktycznie poczytaj jednak wątek rossanki 'mam 36 lst, pozbawcie mnie złudzen' - lata lecą szybko.
A to bycie z mężczyzną to jest jakiś przymus? Kobieta spokojnie da sobie radę bez, a ma tą przewagę że jak zechce, to może mieć dziecko bez faceta. Może nie jest to idealny układ, ale jak być z jakimś patolem, to lepiej już być samej.
Bycie z drugą osobą nie jest absolutnie żadnym obowiązkiem, ale autorce komentarza chodziło chyba o coś innego, nie mówiła o tym, że ktoś nie chce faceta i go nie ma, a reszta się czepia, tylko o sytuację, gdy kobieta jest sama, a nie chce być sama. Wbrew pozorom długotrwała samotność jest frustrująca, jeśli się jej nie chce. I o tym też mówił wątek rossanki. Rossanka założyła ten wątek kilka lat temu, jak jakiś czas temu go czytałam to nadal nikogo nie spotkała, a to przykre, bo widać, że chciałaby kogoś mieć
Lagrange napisał/a:foggy napisał/a:Profilaktycznie poczytaj jednak wątek rossanki 'mam 36 lst, pozbawcie mnie złudzen' - lata lecą szybko.
A to bycie z mężczyzną to jest jakiś przymus? Kobieta spokojnie da sobie radę bez, a ma tą przewagę że jak zechce, to może mieć dziecko bez faceta. Może nie jest to idealny układ, ale jak być z jakimś patolem, to lepiej już być samej.
Bycie z drugą osobą nie jest absolutnie żadnym obowiązkiem, ale autorce komentarza chodziło chyba o coś innego, nie mówiła o tym, że ktoś nie chce faceta i go nie ma, a reszta się czepia, tylko o sytuację, gdy kobieta jest sama, a nie chce być sama. Wbrew pozorom długotrwała samotność jest frustrująca, jeśli się jej nie chce. I o tym też mówił wątek rossanki. Rossanka założyła ten wątek kilka lat temu, jak jakiś czas temu go czytałam to nadal nikogo nie spotkała, a to przykre, bo widać, że chciałaby kogoś mieć
Niechciana długotrwała samotność jest frustrująca i dla kobiety, i dla faceta. Wiem jak to jest. Pierwszy swojego rodzaju związek z kobietą miałem dopiero ok. 30-tki.
Rin Trine napisał/a:Lagrange napisał/a:A to bycie z mężczyzną to jest jakiś przymus? Kobieta spokojnie da sobie radę bez, a ma tą przewagę że jak zechce, to może mieć dziecko bez faceta. Może nie jest to idealny układ, ale jak być z jakimś patolem, to lepiej już być samej.
Bycie z drugą osobą nie jest absolutnie żadnym obowiązkiem, ale autorce komentarza chodziło chyba o coś innego, nie mówiła o tym, że ktoś nie chce faceta i go nie ma, a reszta się czepia, tylko o sytuację, gdy kobieta jest sama, a nie chce być sama. Wbrew pozorom długotrwała samotność jest frustrująca, jeśli się jej nie chce. I o tym też mówił wątek rossanki. Rossanka założyła ten wątek kilka lat temu, jak jakiś czas temu go czytałam to nadal nikogo nie spotkała, a to przykre, bo widać, że chciałaby kogoś mieć
Niechciana długotrwała samotność jest frustrująca i dla kobiety, i dla faceta. Wiem jak to jest. Pierwszy swojego rodzaju związek z kobietą miałem dopiero ok. 30-tki.
Dokładnie. To wręcz może wpędzać nawet w kompleksy, bo zaczynamy się zastanawiać, czy z nami jest coś nie tak. Mam 23 lata, nie miałam nigdy chłopaka, ani większych doświadczeń w tej sferze. To nie tak, że bardzo wybrzydzałam, po prostu od zawsze obracam się w kręgu, gdzie chłopaki są mniejszością, a jak już są, to mało ciekawi
Teraz, jak jestem trochę starsza to umiem sobie z tym radzić. A tu pójdę na spacer sama, uprawiam sport, pójdę do pracy, pouczę się, ale jak byłam młodsza, miałam te 18-19 lat to byłam o to bardzo zazdrosna. Patrzyłam na wszystkich przez pryzmat jego partnera. Widząc pary na ulicy zastanawiałam się, co w sobie ma dana dziewczyna, że ten chłopak ją zechciał i porównywałam ją do siebie. Zastanawiałam się, co ma ona, czego nie mam ja. Wręcz plułam jadem. Nie wprost, ale no jak czytałam np. na fejsie jakieś wyznania o miłości to aż mnie skręcało i myślałam sobie, że jak laska może narzekać na chłopaka, niech się cieszy, że w ogóle go ma, bo ja tyle szczęścia nie miałam.
Teraz na szczęście mi się odmieniło. Cenię sobie spokój i ciszę. Doszłam do wniosku, że wszystkim tym dziewczynom chodzącym za rączkę z chłopakami po ulicach nie mam czego zazdrościć, bo patrzyłam tylko na to, że one kogoś mają, a tak na prawdę praktycznie żaden z tych ich chłopaków mi się nie podobał. Liczył się fakt, że one kogoś miały, a to błędne myślenie. Ja nie mogę się zadawać z kimś, kto mnie ani trochę nie interesuje. Na I roku studiów stwierdziłam, że dam szansę chłopakom z mojej uczelni, umawiałam się trochę na randki, ale i tak po czasie dziękowałam, bo no nic do takiej osoby nie czułam. Raz mnie chłopak pocałował, to zrobiło mi się wręcz niedobrze, bo no nie pociągał mnie w żaden sposób
Mimo że jest mi ze sobą dobrze, to czasem jednak czuję pustkę. Myślę sobie "nigdy nie byłam we Wrocławiu, ale bym pojechała zobaczyć to miasto" po czym po chwili dociera do mnie, że nie mam z kim jechać i jest mi z tym gorzej, bo samej nie lubię podróżować, bezpieczniej jest nawet z kimś. Czasem mam gorszy dzień i chciałabym z kimś pogadać, przytulić się. To jest chyba najgorsze w byciu samemu, że jak jest smutno i źle to nie można liczyć na wsparcie.
Dlatego niby jest mi ze sobą dobrze, lubię spokój, ale no jednak zauważyłam, że jestem niepewna siebie. Dużo osób mi mówi, że jestem na prawdę ładna, niczego mi nie brakuje, że jestem mądra i niby o tym wiem, bo dbam o siebie, uczę się dużo, ale w głębi duszy czuję się brzydka i głupiutka. Moja mama jest tym zszokowana. Raz mi nawet powiedziała "Kasia, jesteś ładna, mądra, z dobrego domu, a masz kompleksy jakbyś była z bardzo patologicznej rodziny"- nie chcę tu nikogo obrażać z patologicznych rodzin (z resztą to nie moje słowa tylko mamy), ale no kompleksów mam sporo. Codziennie tylko myślę, że to bym mogła poprawić w wyglądzie i tamto w zachowaniu. Tak więc no samotność na dłuższą metę wyniszcza człowieka, nawet sobie z tego nie zdajemy sprawy
Niechciana długotrwała samotność jest frustrująca i dla kobiety, i dla faceta. Wiem jak to jest. Pierwszy swojego rodzaju związek z kobietą miałem dopiero ok. 30-tki.
A ja myślałem, że się ociągam
Niemniej owszem napięcie jest i to stale rosnące.
32 2020-03-10 12:34:04 Ostatnio edytowany przez Misinx (2020-03-10 12:36:34)
Misinx napisał/a:Rin Trine napisał/a:Bycie z drugą osobą nie jest absolutnie żadnym obowiązkiem, ale autorce komentarza chodziło chyba o coś innego, nie mówiła o tym, że ktoś nie chce faceta i go nie ma, a reszta się czepia, tylko o sytuację, gdy kobieta jest sama, a nie chce być sama. Wbrew pozorom długotrwała samotność jest frustrująca, jeśli się jej nie chce. I o tym też mówił wątek rossanki. Rossanka założyła ten wątek kilka lat temu, jak jakiś czas temu go czytałam to nadal nikogo nie spotkała, a to przykre, bo widać, że chciałaby kogoś mieć
Niechciana długotrwała samotność jest frustrująca i dla kobiety, i dla faceta. Wiem jak to jest. Pierwszy swojego rodzaju związek z kobietą miałem dopiero ok. 30-tki.
Dokładnie. To wręcz może wpędzać nawet w kompleksy, bo zaczynamy się zastanawiać, czy z nami jest coś nie tak. Mam 23 lata, nie miałam nigdy chłopaka, ani większych doświadczeń w tej sferze. To nie tak, że bardzo wybrzydzałam, po prostu od zawsze obracam się w kręgu, gdzie chłopaki są mniejszością, a jak już są, to mało ciekawi
Teraz, jak jestem trochę starsza to umiem sobie z tym radzić. A tu pójdę na spacer sama, uprawiam sport, pójdę do pracy, pouczę się, ale jak byłam młodsza, miałam te 18-19 lat to byłam o to bardzo zazdrosna. Patrzyłam na wszystkich przez pryzmat jego partnera. Widząc pary na ulicy zastanawiałam się, co w sobie ma dana dziewczyna, że ten chłopak ją zechciał i porównywałam ją do siebie. Zastanawiałam się, co ma ona, czego nie mam ja. Wręcz plułam jadem. Nie wprost, ale no jak czytałam np. na fejsie jakieś wyznania o miłości to aż mnie skręcało i myślałam sobie, że jak laska może narzekać na chłopaka, niech się cieszy, że w ogóle go ma, bo ja tyle szczęścia nie miałam.
Teraz na szczęście mi się odmieniło. Cenię sobie spokój i ciszę. Doszłam do wniosku, że wszystkim tym dziewczynom chodzącym za rączkę z chłopakami po ulicach nie mam czego zazdrościć, bo patrzyłam tylko na to, że one kogoś mają, a tak na prawdę praktycznie żaden z tych ich chłopaków mi się nie podobał. Liczył się fakt, że one kogoś miały, a to błędne myślenie. Ja nie mogę się zadawać z kimś, kto mnie ani trochę nie interesuje. Na I roku studiów stwierdziłam, że dam szansę chłopakom z mojej uczelni, umawiałam się trochę na randki, ale i tak po czasie dziękowałam, bo no nic do takiej osoby nie czułam. Raz mnie chłopak pocałował, to zrobiło mi się wręcz niedobrze, bo no nie pociągał mnie w żaden sposób
Mimo że jest mi ze sobą dobrze, to czasem jednak czuję pustkę. Myślę sobie "nigdy nie byłam we Wrocławiu, ale bym pojechała zobaczyć to miasto" po czym po chwili dociera do mnie, że nie mam z kim jechać i jest mi z tym gorzej, bo samej nie lubię podróżować, bezpieczniej jest nawet z kimś. Czasem mam gorszy dzień i chciałabym z kimś pogadać, przytulić się. To jest chyba najgorsze w byciu samemu, że jak jest smutno i źle to nie można liczyć na wsparcie.
Dlatego niby jest mi ze sobą dobrze, lubię spokój, ale no jednak zauważyłam, że jestem niepewna siebie. Dużo osób mi mówi, że jestem na prawdę ładna, niczego mi nie brakuje, że jestem mądra i niby o tym wiem, bo dbam o siebie, uczę się dużo, ale w głębi duszy czuję się brzydka i głupiutka. Moja mama jest tym zszokowana. Raz mi nawet powiedziała "Kasia, jesteś ładna, mądra, z dobrego domu, a masz kompleksy jakbyś była z bardzo patologicznej rodziny"- nie chcę tu nikogo obrażać z patologicznych rodzin (z resztą to nie moje słowa tylko mamy), ale no kompleksów mam sporo. Codziennie tylko myślę, że to bym mogła poprawić w wyglądzie i tamto w zachowaniu. Tak więc no samotność na dłuższą metę wyniszcza człowieka, nawet sobie z tego nie zdajemy sprawy
Pamiętam te emocje. Ciągło się to latami i wpychało coraz bardziej w "ciemną dziurę". Zawsze miałem dobre relacje z płcią przeciwną. Lepsze, niż z kolegami. Ale "szklanym sufitem" było dla mnie bycie co najwyżej przyjacielem, kolegą, powiernikiem itd. Gdy chodziło o coś więcej to koleżanki wybierały innych. Ciężko mi to było zrozumieć. Winę szukałem w sobie. Poczucie wartości spadało na łeb i na szyję. W czasach studenckich razem z paczką kumpli jeździliśmy w wakacje pod namioty i zawsze było tak, że to oni mieli jakieś powodzenie, a ja byłem takim outsiderem. W końcu było już tak, że absolutnie wszyscy z mojego otoczenia byli w parach. Zaczęły się śluby. Na wesela chodziłem sam. Na wszelkie imprezy sam. Masakra jak sobie o tym teraz pomyślę. Z czasem to życie towarzyskie zaczęło zamierać. O seksie to w ogóle mogłem sobie wtedy tylko pomarzyć. I tak naprawdę to najgorsze jest w takim tkwieniu w "dziurze", że z czasem człowiek naprawdę zaczyna się tam urządzać. Przynajmniej mentalnie. Czujesz się w tym źle, ale z drugiej strony czujesz strach, żeby z tego wyjść.
Ty naprawdę jesteś dopiero na początku drogi i to tylko kwestia czasu jak ktoś Cię znajdzie. Nie pogłębiaj swoich kompleksów.
A co do rodziny to mnie kompletnie nie naciskała. Ten temat w ogóle jakby nie istniał. Trochę mnie to z czasem dziwiło, ale było też na rękę. Dopiero po wielu latach mama mi mówiła, że się zastanawiali z ojcem czemu jestem sam. Podejrzewali, że jestem z jedną z moich znajomych. Ojciec miał też podejrzenia, że jestem gejem
Smutno być samym. Z kimś wiadomo jest raźniej. Ale nic nikomu nie będę udowadniać na siłę, że tak ma być jak rodzina chce. Bo u mnie też były takie przypuszczenia, że jestem lesbijką. Nie jestem, a jak bym była to wydziedziczenie z rodziny gwarantowane.
Ja do końca nie rozumiem tego toku myślenia: czy skoro jestem sam, to od razu ma się czuć niezręcznie a nie daj Boże moje poczucie wartości ma automatycznie spadać? Inaczej mówiąc, czy mam popadać od razu w kompleksy, skoro jestem sam? Czy obecność kogoś z boku jest konieczna, żeby dodawać mi skrzydeł czy powodować zawsze uśmiech na twarzy? A już zupełnie nie kumam tego, że okazja do zrobienia czegoś lub wyjechania gdzieś, ma być warunkowana obecnością kogoś? Czy już nie da się nigdzie samemu pojechać? Nie wiem po prostu jak wpływ drugiej osoby decyduje o atrakcyjności wyjazdu, kiedy tak naprawdę główny cel tego wyjazdu, to coś zupełnie innego? Skoro nie byłem nigdy we Wrocławiu to jadę! Nieważne czy sam czy z kimś. Tak samo z weselami znajomych: czasami widzę, że plamą na honorze jest pójście na wesele samemu, tak jakby to był jakiś niewybaczalny błąd. Może ja po prostu nie potrzebuje tak bardzo nikomu się zwierzać, przytulać czy oczekiwać od kogoś wsparcia za każdym razem, kiedy mam jakiś problem.
We wszystkich tych wypadkach kiedy mowa o drugiej osobie, jako towarzyszu, chodzi mi oczywiście o partnera a nie przyjaciół czy znajomych.
35 2020-03-10 14:46:02 Ostatnio edytowany przez paslawek (2020-03-10 14:55:11)
Pamiętam te emocje. Ciągło się to latami i wpychało coraz bardziej w "ciemną dziurę". Zawsze miałem dobre relacje z płcią przeciwną. Lepsze, niż z kolegami. Ale "szklanym sufitem" było dla mnie bycie co najwyżej przyjacielem, kolegą, powiernikiem itd. Gdy chodziło o coś więcej to koleżanki wybierały innych. Ciężko mi to było zrozumieć. Winę szukałem w sobie. Poczucie wartości spadało na łeb i na szyję. W czasach studenckich razem z paczką kumpli jeździliśmy w wakacje pod namioty i zawsze było tak, że to oni mieli jakieś powodzenie, a ja byłem takim outsiderem. W końcu było już tak, że absolutnie wszyscy z mojego otoczenia byli w parach. Zaczęły się śluby. Na wesela chodziłem sam. Na wszelkie imprezy sam. Masakra jak sobie o tym teraz pomyślę. Z czasem to życie towarzyskie zaczęło zamierać. O seksie to w ogóle mogłem sobie wtedy tylko pomarzyć. I tak naprawdę to najgorsze jest w takim tkwieniu w "dziurze", że z czasem człowiek naprawdę zaczyna się tam urządzać. Przynajmniej mentalnie. Czujesz się w tym źle, ale z drugiej strony czujesz strach, żeby z tego wyjść.
Ty naprawdę jesteś dopiero na początku drogi i to tylko kwestia czasu jak ktoś Cię znajdzie. Nie pogłębiaj swoich kompleksów.A co do rodziny to mnie kompletnie nie naciskała. Ten temat w ogóle jakby nie istniał. Trochę mnie to z czasem dziwiło, ale było też na rękę. Dopiero po wielu latach mama mi mówiła, że się zastanawiali z ojcem czemu jestem sam. Podejrzewali, że jestem z jedną z moich znajomych. Ojciec miał też podejrzenia, że jestem gejem
Chyba Ciebie rozumiem i do pewnego momentu w życiu miałem bardzo podobnie z dziewczynami zawsze super kumpel ale nie "kochanek".
Co prawda na podwórku jak miałem 5-6 lat byłem takim "babskim królem" ale to dlatego że byłem najmłodszy a przewaga dziewczynek w moim wieku była miażdżąca chłopaki byli dużo starsi w wieku podobnym do mojego brata ,a ja miałem nawet trzy zony pod trzepakiem w piaskownicy podczas zabawy w dom.:)
W podstawówce to się trochę zmieniło tak do 6 klasy raczej nie interesowałem się zbytnio dziewczętami.
Potem to już z jednej strony marzenia o wielkiej pięknej miłości zakochaniu a z drugiej o zaliczeniu,zamoczeniu i "zerwaniu gwintu" (sorry z kolokwializmy)No i jeszcze moja własna presja bo ja nie byłem katolikiem byłem ewangelikiem to presja żeby byś świętszym od innych .
To się zmieniło jak poszedłem do LO wybrałem "grzeszną" drogę i zrobiłem o jeden krok za daleko ale to inna inszość .Biała zbroja poszła do kąta Zostałem myśliwym a potem "padlinożercą "
Desperację i presję pod ciśnieniem sam sobie fabrykowałem to było przyczyną frustracji wchodzenia w dziwne związki i odczuwania,przeżywania samotności w chory sposób.
Chyba Ciebie rozumiem i do pewnego momentu w życiu miałem bardzo podobnie z dziewczynami zawsze super kumpel ale nie "kochanek".
Co prawda na podwórku jak miałem 5-6 lat byłem takim "babskim królem" ale to dlatego że byłem najmłodszy a przewaga dziewczynek w moim wieku była miażdżąca chłopaki byli dużo starsi w wieku podobnym do mojego brata ,a ja miałem nawet trzy zony pod trzepakiem w piaskownicy podczas zabawy w dom.:)
W podstawówce to się trochę zmieniło tak do 6 klasy raczej nie interesowałem się zbytnio dziewczętami.
Potem to już z jednej strony marzenia o wielkiej pięknej miłości zakochaniu a z drugiej o zaliczeniu,zamoczeniu i "zerwaniu gwintu" (sorry z kolokwializmy)No i jeszcze moja własna presja bo ja nie byłem katolikiem byłem ewangelikiem to presja żeby byś świętszym od innych .
To się zmieniło jak poszedłem do LO wybrałem "grzeszną" drogę i zrobiłem o jeden krok za daleko ale to inna inszość .
Desperację i presję pod ciśnieniem sam sobie fabrykowałem to było przyczyną frustracji wchodzenia w dziwne związki i odczuwania,przeżywania samotności w chory sposób.
Moja żona też użyła kiedyś takiego określenia, że ja byłem "babskim królem". To wynikało pewnie z tego, że w towarzystwie dziewczyn czułem się bardziej... hmm...brakuje mi słowa...lepszy (?). Chodzi mi o to, że towarzystwo męskie w nastoletnim wieku kieruje się trochę prawem dżungli. Trzeba czasem komuś "dać w mordę" dosłownie, albo w przenośni. A ja byłem raczej takim jak się to teraz określa - nerdem. Do drużyny na boisku zawsze wybierany na końcu itp. Niestety jak się długi czas jedzie jakimś "torem" to potem jest ciężko z tego wyjść. Wpada się w pułapkę patrzenia na siebie w sposób w jaki się wydaje postrzeganym.
Ja do końca nie rozumiem tego toku myślenia: czy skoro jestem sam, to od razu ma się czuć niezręcznie a nie daj Boże moje poczucie wartości ma automatycznie spadać? Inaczej mówiąc, czy mam popadać od razu w kompleksy, skoro jestem sam? Czy obecność kogoś z boku jest konieczna, żeby dodawać mi skrzydeł czy powodować zawsze uśmiech na twarzy? A już zupełnie nie kumam tego, że okazja do zrobienia czegoś lub wyjechania gdzieś, ma być warunkowana obecnością kogoś? Czy już nie da się nigdzie samemu pojechać? Nie wiem po prostu jak wpływ drugiej osoby decyduje o atrakcyjności wyjazdu, kiedy tak naprawdę główny cel tego wyjazdu, to coś zupełnie innego? Skoro nie byłem nigdy we Wrocławiu to jadę! Nieważne czy sam czy z kimś. Tak samo z weselami znajomych: czasami widzę, że plamą na honorze jest pójście na wesele samemu, tak jakby to był jakiś niewybaczalny błąd. Może ja po prostu nie potrzebuje tak bardzo nikomu się zwierzać, przytulać czy oczekiwać od kogoś wsparcia za każdym razem, kiedy mam jakiś problem.
We wszystkich tych wypadkach kiedy mowa o drugiej osobie, jako towarzyszu, chodzi mi oczywiście o partnera a nie przyjaciół czy znajomych.
Jeśli ktoś jest sam, bo tak lubi, wręcz nie znosi towarzystwa ludzi to jest okej, ale no powiedzmy sobie szczerze- jak ktoś jest towarzyski, a cały czas jest sam to się odbija bardzo na psychice. Zastanawiasz się, co zrobiłeś źle, co mogłeś zrobić lepiej. I to nie jest tak, że non stop o tym myślisz. Po prostu nachodzą Cię od czasu do czasu takie myśli, gdy zamiast gdzieś wyjść wieczorem kolejny raz siedzisz przed komputerem i oglądasz samemu film. Jeśli to lubisz to nie ma problemu. Znam chłopaka, który izoluje się totalnie od wszystkiego. Nie trzyma w żadnej grupce na studiach, nie zagada do nikogo, trzyma się z boku, nie ma nawet fejsa. Jak mu się tak żyje dobrze, to czemu nie?
Jednak jak ktoś jest samotny, a uwielbia towarzystwo innych ludzi to jest to męczące. Bijesz się sam ze swoimi myślami. Zastanawiasz się, co jest z Tobą nie tak.
A co do wyjazdu to wiedziałam, że padnie zdanie, że można jechać samemu. Owszem, można, nic nie stoi na przeszkodzie, ale podróżowanie z przynajmniej jedną osobą jest po prostu bezpieczniejsze. Możesz się zgubić w zupełnie obcym miejscu, może Cię ktoś napaść, możesz się uszkodzić i po prostu bezpieczniej, gdy ktoś jest przy Tobie i pomoże w razie czego. Jeśli ktoś nie był w takiej sytuacji to zdaję sobie sprawę, że może tego nie rozumieć, ale ja przeżyłam kilka krytycznych momentów, gdzie nie miałam w obcym miejscu kogo prosić o pomoc i pamiętam to okropne uczucie. Pamiętam, jak z rodziną zgubiliśmy się w obcym kraju na wycieczce. Każdy trochę włożył wysiłku i odnaleźliśmy się, ale było bardzo nieciekawie (długa historia, nieważne, tylko taki przykład)
Ja sama wiele razy podróżowałam i zwiedzałam moje miasto studenckie, jeździłam na obrzeża albo w ciekawsze miejsca i dużo bardziej wolę podróżować z kimś. Zawsze jakoś raźniej
A z weselami to bywa różnie. Jak każdy ma połówkę, mało kogo znasz to lipa iść samemu, bo będziesz siedział sam przy stole. Ja tak raz miałam, że był 1 kuzyn singiel, trochę się pobawiliśmy, pogadaliśmy, ale on musiał się wcześniej zebrać i od północy przez 2h siedziałam przy stole, trochę na telefonie, trochę się powłóczyłam, sama. Miałam 20 lat, byłam zaproszona na wesele, na którym znałam praktycznie tylko młodą parę i ich rodziców. Wzięłam ze sobą kolegę i wiadomo, to nie to samo co chłopak, ale trochę potańczyliśmy, nie nudziliśmy się. Gdybym poszła sama, nie znając nikogo, a dookoła same pary to zanudziłabym się na śmierć, bo każdy był zajęty tylko drugą połówką. Natomiast koleżanka w tym samym czasie poszła na wesele, ale bez chłopaka, znała i lubiła tam dużo osób, było dużo singli i wszyscy bawili się wspólnie, fajna atmosfera. Tak więc to wszystko zależy.
Rin Trine napisał/a:Misinx napisał/a:Niechciana długotrwała samotność jest frustrująca i dla kobiety, i dla faceta. Wiem jak to jest. Pierwszy swojego rodzaju związek z kobietą miałem dopiero ok. 30-tki.
Dokładnie. To wręcz może wpędzać nawet w kompleksy, bo zaczynamy się zastanawiać, czy z nami jest coś nie tak. Mam 23 lata, nie miałam nigdy chłopaka, ani większych doświadczeń w tej sferze. To nie tak, że bardzo wybrzydzałam, po prostu od zawsze obracam się w kręgu, gdzie chłopaki są mniejszością, a jak już są, to mało ciekawi
Teraz, jak jestem trochę starsza to umiem sobie z tym radzić. A tu pójdę na spacer sama, uprawiam sport, pójdę do pracy, pouczę się, ale jak byłam młodsza, miałam te 18-19 lat to byłam o to bardzo zazdrosna. Patrzyłam na wszystkich przez pryzmat jego partnera. Widząc pary na ulicy zastanawiałam się, co w sobie ma dana dziewczyna, że ten chłopak ją zechciał i porównywałam ją do siebie. Zastanawiałam się, co ma ona, czego nie mam ja. Wręcz plułam jadem. Nie wprost, ale no jak czytałam np. na fejsie jakieś wyznania o miłości to aż mnie skręcało i myślałam sobie, że jak laska może narzekać na chłopaka, niech się cieszy, że w ogóle go ma, bo ja tyle szczęścia nie miałam.
Teraz na szczęście mi się odmieniło. Cenię sobie spokój i ciszę. Doszłam do wniosku, że wszystkim tym dziewczynom chodzącym za rączkę z chłopakami po ulicach nie mam czego zazdrościć, bo patrzyłam tylko na to, że one kogoś mają, a tak na prawdę praktycznie żaden z tych ich chłopaków mi się nie podobał. Liczył się fakt, że one kogoś miały, a to błędne myślenie. Ja nie mogę się zadawać z kimś, kto mnie ani trochę nie interesuje. Na I roku studiów stwierdziłam, że dam szansę chłopakom z mojej uczelni, umawiałam się trochę na randki, ale i tak po czasie dziękowałam, bo no nic do takiej osoby nie czułam. Raz mnie chłopak pocałował, to zrobiło mi się wręcz niedobrze, bo no nie pociągał mnie w żaden sposób
Mimo że jest mi ze sobą dobrze, to czasem jednak czuję pustkę. Myślę sobie "nigdy nie byłam we Wrocławiu, ale bym pojechała zobaczyć to miasto" po czym po chwili dociera do mnie, że nie mam z kim jechać i jest mi z tym gorzej, bo samej nie lubię podróżować, bezpieczniej jest nawet z kimś. Czasem mam gorszy dzień i chciałabym z kimś pogadać, przytulić się. To jest chyba najgorsze w byciu samemu, że jak jest smutno i źle to nie można liczyć na wsparcie.
Dlatego niby jest mi ze sobą dobrze, lubię spokój, ale no jednak zauważyłam, że jestem niepewna siebie. Dużo osób mi mówi, że jestem na prawdę ładna, niczego mi nie brakuje, że jestem mądra i niby o tym wiem, bo dbam o siebie, uczę się dużo, ale w głębi duszy czuję się brzydka i głupiutka. Moja mama jest tym zszokowana. Raz mi nawet powiedziała "Kasia, jesteś ładna, mądra, z dobrego domu, a masz kompleksy jakbyś była z bardzo patologicznej rodziny"- nie chcę tu nikogo obrażać z patologicznych rodzin (z resztą to nie moje słowa tylko mamy), ale no kompleksów mam sporo. Codziennie tylko myślę, że to bym mogła poprawić w wyglądzie i tamto w zachowaniu. Tak więc no samotność na dłuższą metę wyniszcza człowieka, nawet sobie z tego nie zdajemy sprawyPamiętam te emocje. Ciągło się to latami i wpychało coraz bardziej w "ciemną dziurę". Zawsze miałem dobre relacje z płcią przeciwną. Lepsze, niż z kolegami. Ale "szklanym sufitem" było dla mnie bycie co najwyżej przyjacielem, kolegą, powiernikiem itd. Gdy chodziło o coś więcej to koleżanki wybierały innych. Ciężko mi to było zrozumieć. Winę szukałem w sobie. Poczucie wartości spadało na łeb i na szyję. W czasach studenckich razem z paczką kumpli jeździliśmy w wakacje pod namioty i zawsze było tak, że to oni mieli jakieś powodzenie, a ja byłem takim outsiderem. W końcu było już tak, że absolutnie wszyscy z mojego otoczenia byli w parach. Zaczęły się śluby. Na wesela chodziłem sam. Na wszelkie imprezy sam. Masakra jak sobie o tym teraz pomyślę. Z czasem to życie towarzyskie zaczęło zamierać. O seksie to w ogóle mogłem sobie wtedy tylko pomarzyć. I tak naprawdę to najgorsze jest w takim tkwieniu w "dziurze", że z czasem człowiek naprawdę zaczyna się tam urządzać. Przynajmniej mentalnie. Czujesz się w tym źle, ale z drugiej strony czujesz strach, żeby z tego wyjść.
Ty naprawdę jesteś dopiero na początku drogi i to tylko kwestia czasu jak ktoś Cię znajdzie. Nie pogłębiaj swoich kompleksów.A co do rodziny to mnie kompletnie nie naciskała. Ten temat w ogóle jakby nie istniał. Trochę mnie to z czasem dziwiło, ale było też na rękę. Dopiero po wielu latach mama mi mówiła, że się zastanawiali z ojcem czemu jestem sam. Podejrzewali, że jestem z jedną z moich znajomych. Ojciec miał też podejrzenia, że jestem gejem
Znam doskonale to uczucie.
No ja na powodzenie nie mogę też tak do końca narzekać. Jak chodziłam do klubów, to zawsze się jakiś adorator znalazł, ale no sam wiesz jacy bywają ludzie poznani w klubach, nie podobało mi się czasem ich zachowanie itp, ale no często ktoś się do mnie doczepił, mimo że nie do końca chciałam. Teraz już do klubów nie chodzę, znudziło mi się, a wtedy nie szukałam chłopaków na jedną noc, z resztą dzisiaj też nie szukam. Sypianie z nieznajomym jest jednak dosyć ryzykowne
"Czujesz się w tym źle, ale z drugiej strony czujesz strach, żeby z tego wyjść. "- dokładnie. Tak się w pewnym momencie przyzwyczajasz do tej samotności, że niby jej nienawidzisz, ale nawet nie widzisz dla siebie innego życia
Ja w szkole miałam tak toksycznych znajomych, że jak poszłam na studia, dałam komuś moje notatki z wykładów, koleżanka w ramach podziękowań przyniosła mi czekoladę. Zrobiłam to bezinteresownie, miło jednak, że coś przyniosła. Potem mi powiedziała, że nie może tego zrozumieć, dlaczego jestem tak zdziwiona, że ktoś jest dla mnie miłym- to najlepiej chyba pokazuje, że coś jest nie tak. Jak zakochałam się w takim jednym chłopaku rok temu to stwierdziłam, że nie będę czekać bezczynnie, muszę coś zrobić, ale subtelnie. Przez chwilę zaś nie wierzyłam, że mogę wreszcie kogoś znaleźć, że to przecież zbyt piękne, żeby było prawdziwe, że to niemożliwe, że wreszcie będę miała chłopaka....oczywiście z tym chłopakiem nie wyszło, ale chodzi o fakt, że nie mogłam uwierzyć w to, że ktoś porządny i fajny może odwzajemnić moje uczucia
Także ta czarna dziura to jest jakaś masakra jednym słowem
Rin trine Oczywiście, że kwestia bezpieczeństwa to jest osobna sprawa. Tylko też nie dajmy się zwariować, co innego wyjazd do takiego Wrocławia, co innego podróż po Europie a co innego spływ Amazonką czy treking po Azji Środkowej. Nikt chyba nie będzie kwestionował tego, że łatwiej podróżować w kilka osób, bo łatwiej sobie można poradzić z trudnościami logistycznymi. Tylko czy to musi być koniecznie partner? Nie można wojażować w grupie znajomych czy wspólnie z Kolegą/Koleżanką? Pewnie tak, tylko czasami mam wrażenie, że chęć podróżowania staje się pretekstem do starania o związek. Ja sam lubię ludzi, towarzystwo przyjaciół czy znajomych. Miło jest się spotykać razem, coś wspólnie robić, ale to wszystko. Nie muszę i nie chcę dzielić swojego życia z kimś...Nigdy z powodu samotności nie nachodziły mnie żadne ponure myśli czy wątpliwości na temat mojej "normalności". Doszedłem do wniosku, ze żyję przede wszystkim dla siebie, więc to co robię ja, jest najistotniejsze.
Jeśli chodzi o wesela, to raczej nie idę na takie, na których nikogo nie znam poza młodą parą. Zawsze jest tak, że znam spoor osób, których często nie widuje i zwyczajnie idę na takie wesele, żeby z nimi się spotkać. A to, czy jestem sam, czy z kimś nie ma już żadnego znaczenia, mogę nawet siedzieć przy stole cały wieczór, chociaż z reguły tak nie bywało..
Rin trine Oczywiście, że kwestia bezpieczeństwa to jest osobna sprawa. Tylko też nie dajmy się zwariować, co innego wyjazd do takiego Wrocławia, co innego podróż po Europie a co innego spływ Amazonką czy treking po Azji Środkowej. Nikt chyba nie będzie kwestionował tego, że łatwiej podróżować w kilka osób, bo łatwiej sobie można poradzić z trudnościami logistycznymi. Tylko czy to musi być koniecznie partner? Nie można wojażować w grupie znajomych czy wspólnie z Kolegą/Koleżanką? Pewnie tak, tylko czasami mam wrażenie, że chęć podróżowania staje się pretekstem do starania o związek. Ja sam lubię ludzi, towarzystwo przyjaciół czy znajomych. Miło jest się spotykać razem, coś wspólnie robić, ale to wszystko. Nie muszę i nie chcę dzielić swojego życia z kimś...Nigdy z powodu samotności nie nachodziły mnie żadne ponure myśli czy wątpliwości na temat mojej "normalności". Doszedłem do wniosku, ze żyję przede wszystkim dla siebie, więc to co robię ja, jest najistotniejsze.
Jeśli chodzi o wesela, to raczej nie idę na takie, na których nikogo nie znam poza młodą parą. Zawsze jest tak, że znam spoor osób, których często nie widuje i zwyczajnie idę na takie wesele, żeby z nimi się spotkać. A to, czy jestem sam, czy z kimś nie ma już żadnego znaczenia, mogę nawet siedzieć przy stole cały wieczór, chociaż z reguły tak nie bywało..
Oczywiście, że można jechać z przyjaciółmi zamiast z partnerem, ale powiedzmy sobie szczerze- jest to ciężkie do zrealizowania. Jak ja na studiach mam tak, że jak chciałam się umówić z 2 kolegami i koleżanką to umawialiśmy się 3-4 tygodnia, bo co chwila coś komuś wypadało, albo ktoś chory, albo wracał akurat do domu i na zwykłe kino umawialiśmy się przez 4 tygodnie. Tyle w temacie
Z resztą nawet jedna użytkowniczka pod jakimś wątkiem kiedyś napisała, że ona podróżuje z facetem, bo ze znajomymi ciężko się umówić. I ja mam to samo. Wiecznie coś komuś wypada. O spontanach można zapomnieć. Nawet jak umawiałam się z jedną koleżanką na herbatę to najpierw mi coś wypadło, potem jej i też chyba 2-3 tygodnie później się zobaczyłyśmy.
Co do wesel to ja przeważnie nie znam większości. Jak byłam na weselach u rodziny to większość moich kuzynów jest po 10 lat starsza ode mnie, mają partnerów, więc ja jestem z boku (ten 1 kuzyn wtedy to był wyjątek), albo bardzo mali członkowie rodziny, tacy kilkuletni, więc nie ma z kim trzymać. Można pogadać, ale samemu tańczyć na parkiecie...no nawet nie mam pomysłu jak
Jak raz poszłam nie znając nikogo prócz młodych zabrałam kolegę ze sobą i wspominam to w miarę. "W miarę", bo to jednak nie chłopak i jak widziałam, że brat pana młodego zakłada marynarkę dziewczynie, gdy się zrobiło chłodno to jednak widać to uczucie między nimi, a między nami było no zwyczajnie i czasami trochę dziwnie, gdy się nas pytali, czy jesteśmy razem, bo trzeba było tłumaczyć
A co do tej wypowiedzi wyżej to dopiszę jeszcze coś
Jeśli Ty jesteś sam, bo tak zadecydowałeś, bo byłeś w kilku związkach, miałeś porównanie, nie spodobało Ci się- rozumiem, ale jeśli użytkownik wyżej był sam przez 30 lat, ja przez dwadzieściaparę i nie mamy porównania, jak to jest być z kimś w związku, widzimy to tylko w TV, czytamy o tym książki, możemy sobie to tylko wyobrazić, bo nigdy tego nie doświadczyliśmy. Nie możemy więc powiedzieć, że jesteśmy super szczęśliwi samemu, bo nie mamy porównania do innego życia. Porównam to do sportu. Znam osobę, która twierdzi, że nienawidzi pływać, że to nic nie daje, że jest bez sensu i najlepiej czuje się na kanapie przed TV. Niby jej wybór prawda? Tylko że ta osoba nigdy nie była w wodzie, nie próbowała się nauczyć pływać, więc skąd może wiedzieć, że nie lubi tego?
I to samo jest tutaj. Ja mogę pisać, że lubię spędzać czas sama ze sobą, że jest mi dobrze tak jak jest, ale skąd mam wiedzieć, czy jeśli bym nie miała kogoś z boku, kto by się o mnie troszczył, pocieszał, wspierał, z kim mogłabym dosłownie konie kraść to nie byłabym szczęśliwsza niż teraz? Nie wiem tego. Wiem tylko od ludzi w szczęśliwych związkach, że zdrowy związek oparty na miłości, szacunku, wsparciu jest o wiele lepszy niż bycie singlem. Ja tego jednak nie wiem, bo nigdy w takim związku nie byłam
Czasem widzę, że moje koleżanki mają chłopaków i trochę im zazdroszczę, ale nie tego, że mają chłopaków, tylko tego, że mają większe doświadczenie w tej sferze niż ja
41 2020-03-10 19:10:27 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-03-10 19:10:53)
Hm, nie wiem, może w takim razie dziewczynom trudniej się gdzieś wybrać samym. Natomiast jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to sama przyznaj, że jeżdżenie po Polsce to nie jest jakaś wyprawa w nieznane. Z czasem, to fakt, bywa różnie, chyba że akurat ma się kontakt z osobami o podobnym trybie życia Jeden przypadek znam, który akurat wprawił mnie w zdumienie: moja znajoma sama pojechała na ponad 2 tygodnie do Amazonii
Płynęła statkiem parowym z Belem do Manaos
Jak to zobaczyłem to stwierdziłem tylko jedno :szacun
Popatrz, to jesteś rozchwytywana jednak, skoro zapraszają Cię na imprezy, na których prawie nikogo nie znasz Zwyczajnie nikt obcy mnie nie zaprasza na wesela a na samej imprezie znam z reguły przynajmniej połowę ludzi
Akurat przeszedłem przez parę luźnych znajomości, które można nazwać "przedzwiązkowymi". Widzę też i obserwuję znajomych. Zawsze jakoś czuję się dziwnie, mając wrażenie, że związek to zawsze jakaś forma ograniczenia. Zatem mój wybór, co do bycia singlem to raczej decyzja podyktowana obserwacją, że coś mi tutaj nie pasuje i nie chcę się w to angażować. Dlaczego? Na podstawie tego, co widzę i co z reguły wiąże się z wspólnym życiem i wspólnymi decyzjami. Czuję, że jest we mnie zbyt dużo niezależności czy indywidualności Niby nie mam porównania, ale wtedy, kiedy prawie w te związki wchodziłem, czułem właśnie jakby coś się wokół mnie zaciskało. Nie muszę mieć pocieszenia, wsparcia czy troski od kogoś innego. Zamiast poczucia szczęścia widzę w związkach raczej same ograniczenia. Poza tym dzieci to chyba ostatnia rzecz na tym świecie, której chce się dorobić...Może to zbyt powierzchowne, ale takie jest moje odczucie.
Czuję, że jest we mnie zbyt dużo niezależności czy indywidualności
Niby nie mam porównania, ale wtedy, kiedy prawie w te związki wchodziłem, czułem właśnie jakby coś się wokół mnie zaciskało. Nie muszę mieć pocieszenia, wsparcia czy troski od kogoś innego. Zamiast poczucia szczęścia widzę w związkach raczej same ograniczenia. Poza tym dzieci to chyba ostatnia rzecz na tym świecie, której chce się dorobić...Może to zbyt powierzchowne, ale takie jest moje odczucie.
Oooo to co napisałeś to już jest podejrzane
pasławek Możesz rozwinąć myśl? Chętnie odpowiem
44 2020-03-10 20:07:11 Ostatnio edytowany przez paslawek (2020-03-10 20:13:26)
pasławek Możesz rozwinąć myśl? Chętnie odpowiem
Ja bym na ZUS uważał bo takie "niebezpieczne" "wolnomyślicielskie "poglądy dotyczące prokreacji wpływają na wysokość składek i emerytur Oczywiście na przyszłość bio-władza i te rzeczy.U nas dalej jest że to dzieci maja płacić za nas i na nas niewiele się zmieniło a raczej tylko pozory nowe .
Żartowałem przecież .
Hm, nie wiem, może w takim razie dziewczynom trudniej się gdzieś wybrać samym. Natomiast jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to sama przyznaj, że jeżdżenie po Polsce to nie jest jakaś wyprawa w nieznane. Z czasem, to fakt, bywa różnie, chyba że akurat ma się kontakt z osobami o podobnym trybie życia
Jeden przypadek znam, który akurat wprawił mnie w zdumienie: moja znajoma sama pojechała na ponad 2 tygodnie do Amazonii
Płynęła statkiem parowym z Belem do Manaos
Jak to zobaczyłem to stwierdziłem tylko jedno :szacun
Popatrz, to jesteś rozchwytywana jednak, skoro zapraszają Cię na imprezy, na których prawie nikogo nie znaszZwyczajnie nikt obcy mnie nie zaprasza na wesela a na samej imprezie znam z reguły przynajmniej połowę ludzi
Akurat przeszedłem przez parę luźnych znajomości, które można nazwać "przedzwiązkowymi". Widzę też i obserwuję znajomych. Zawsze jakoś czuję się dziwnie, mając wrażenie, że związek to zawsze jakaś forma ograniczenia. Zatem mój wybór, co do bycia singlem to raczej decyzja podyktowana obserwacją, że coś mi tutaj nie pasuje i nie chcę się w to angażować. Dlaczego? Na podstawie tego, co widzę i co z reguły wiąże się z wspólnym życiem i wspólnymi decyzjami. Czuję, że jest we mnie zbyt dużo niezależności czy indywidualnościNiby nie mam porównania, ale wtedy, kiedy prawie w te związki wchodziłem, czułem właśnie jakby coś się wokół mnie zaciskało. Nie muszę mieć pocieszenia, wsparcia czy troski od kogoś innego. Zamiast poczucia szczęścia widzę w związkach raczej same ograniczenia. Poza tym dzieci to chyba ostatnia rzecz na tym świecie, której chce się dorobić...Może to zbyt powierzchowne, ale takie jest moje odczucie.
Nie mówię tylko o wycieczkach w Pl, mówię ogólnie, że jakbym chciała jechać za granicę to tylko z biurem podróży, bo bezpieczniej po prostu
Dziewczynom? Akurat mam problem, żeby się z chłopakami umówić, bo większość moich kolegów z uczelni wraca co tydzień do domu i nie da się umówić np. w piątek wieczorem na pizzę, bo zaraz po piątkowych wykładach pędzą na pociąg i do domów (nie, nie mają dziewczyn, pędzą do rodziców w wieku dwidziestuparu lat)
A wyprawa do Amazonii super Zazdroszczę
Tzn nie jestem rozchwytywana. Wychodził za mąż syn koleżanki z klasy mojej mamy. Nasze rodziny się znały, więc traktowali nas jak krewnych, ale nie byliśmy rodziną, więc nie znałam nikogo, kto tam był, bo nie mieszkaliśmy w tym samym mieście
Doskonale Cię rozumiem w sprawie zaangażowania
Mam to samo tylko z dziećmi. Samo bycie z kimś nie jest zobowiązujące, ale dzieci już tak. Nie mam pojęcia, dlaczego ludzie chcą mieć dzieci. Nigdy nie czułam chęci posiadania dzieci a im jestem starsza tym mam nawet większy wstręt do nich. Denerwują mnie. Nie widzę żadnych pozytywów posiadania dzieci: masz mniej czasu dla siebie, musisz dziecko uczyć się zachowywać, jak się nie umie zachować albo palnie coś głupiego to się wstydzisz, koszty utrzymania są duże, nie masz pewności, czy np. w wieku nastoletnim nie będzie miało okresu buntu a później czy się nie obrazi na ciebie- czytałam na fejsie kiedyś wyznanie kobiety, że razem z mężem mieli syna. Podkreśliła MIELI, bo zaraz po studiach w wieku 26 lat po prostu ich olał, przestał się odzywać i przyznała, że straciła tylko nerwy i pieniądze i drugi raz by się na dziecko nie zdecydowała. A ja jestem introwertykiem tzn lubię towarzystwo, ale lubię się czasem zamknąć w pokoju i mieć święty spokój, a przy dziecku jest to niemożliwe. A trzeba zaznaczyć, że większość obowiązków z dzieckiem spada przeważnie na kobiety, bo to one są w ciąży, rodzą, karmią, one przechodzą te wszystkie nieprzyjemności. Wiele kobiet na necie pisało, że poszły przedterminowo do pracy, bo nie mogły wytrzymać zamknięte w domu. Ja dodatkowo prócz wstrętu do dzieci mam ogromną tokofobię- strach przed ciążą i porodem i to taki paniczny. Przykładowo nigdy bym się nie zgodziła na poród naturalny. Jakby facet chciał mieć dziecko to tylko prywatna klinika i cięcie cesarskie, innej opcji nie ma. Tylko potem jeszcze karmienie piersią- też bym tego nie chciała. Pominę też fakt, że no szkoda mi mojej sportowej figury, na którą wiele lat ciężko pracowałam. Niby jak się zdrowo odżywia i ćwiczy w ciąży to można wrócić do formy, ale rozstępy są genetyczne i nie zniwelują ich ćwiczenia, tylko medycyna estetyczna, koszt kilka tyś zł. Jedna dziewczyna napisała, że przed dzieckiem miała kaloryfer, po porodzie brzuch jest flakiem, a wątpię, że skoro wcześniej ćwiczyła to nagle zapomniała, jak to się robi. Wiem, że to brzmi egoistycznie, dlatego uważam, że nie powinnam mieć nigdy dzieci choćby dla ich własnego dobra, no bo co to za matka, która nie chce rodzić naturalnie, nie chce karmić cyckiem, boi się o swoją figurę, woli iść biegać niż na spacer z dzieckiem. Po prostu to nie dla mnie.
Obawiam się, że jeśli będę chciała mieć w przyszłości fajnego faceta to on na pewno będzie chciał mieć dzieci, bo wydaje mi się, że większość facetów jednak dzieci mieć chce. Natomiast ja? Najlepiej podam przykład jak to wygląda z mojej perspektywy: mam w rodzinie dwóch kuzynów, braci. Jeden- Marcin ma fajną wyluzowaną żonę; drugi- Maciek ma taką paniusię ą ę. Maciek z żoną mają dziecko. Marcin i jego żona nie, mimo że są małżeństwem jakieś 8 lat. Moja mama nawet powiedziała, że biedny Marcin, nie ma dzieci, a głupi Maciek ma szczęście. A ja to widzę odwrotnie. Zazdroszczę Marcinowi, że razem z żoną się tak dobrali, że nie mają dzieci. Przecież rodzina to nie tylko dzieci obowiązkowo. Można iść przez życie w dwójkę
A ja z roku na rok dzieci coraz bardziej nie lubię. Moja korepetytorka z angielskiego ze mnie żartowała w liceum, że mi się odwidzi. I co? Mam rocznikowo 23 lata i dzieci nie lubię jeszcze bardziej niż wtedy. Mało tego. Ta moja tokofobia nasila się z roku na rok. Na samą myśl, że mogę być kiedyś w ciąży oblewa mnie pot. Ostatnio coraz częściej myślę o tym, żeby w przyszłości podwiązać sobie jajowody (w Pl jest to zakazane, ale za granicą nie robią problemów), bo aż mi słabo, jak pomyślę o rodzeniu dzieci, zmianie pieluch.
Tylko no boję się, że jak znajdę fajnego faceta to ten koniecznie będzie chciał mieć dziecko
bagienni_k napisał/a:Hm, nie wiem, może w takim razie dziewczynom trudniej się gdzieś wybrać samym. Natomiast jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to sama przyznaj, że jeżdżenie po Polsce to nie jest jakaś wyprawa w nieznane. Z czasem, to fakt, bywa różnie, chyba że akurat ma się kontakt z osobami o podobnym trybie życia
Jeden przypadek znam, który akurat wprawił mnie w zdumienie: moja znajoma sama pojechała na ponad 2 tygodnie do Amazonii
Płynęła statkiem parowym z Belem do Manaos
Jak to zobaczyłem to stwierdziłem tylko jedno :szacun
Popatrz, to jesteś rozchwytywana jednak, skoro zapraszają Cię na imprezy, na których prawie nikogo nie znaszZwyczajnie nikt obcy mnie nie zaprasza na wesela a na samej imprezie znam z reguły przynajmniej połowę ludzi
Akurat przeszedłem przez parę luźnych znajomości, które można nazwać "przedzwiązkowymi". Widzę też i obserwuję znajomych. Zawsze jakoś czuję się dziwnie, mając wrażenie, że związek to zawsze jakaś forma ograniczenia. Zatem mój wybór, co do bycia singlem to raczej decyzja podyktowana obserwacją, że coś mi tutaj nie pasuje i nie chcę się w to angażować. Dlaczego? Na podstawie tego, co widzę i co z reguły wiąże się z wspólnym życiem i wspólnymi decyzjami. Czuję, że jest we mnie zbyt dużo niezależności czy indywidualnościNiby nie mam porównania, ale wtedy, kiedy prawie w te związki wchodziłem, czułem właśnie jakby coś się wokół mnie zaciskało. Nie muszę mieć pocieszenia, wsparcia czy troski od kogoś innego. Zamiast poczucia szczęścia widzę w związkach raczej same ograniczenia. Poza tym dzieci to chyba ostatnia rzecz na tym świecie, której chce się dorobić...Może to zbyt powierzchowne, ale takie jest moje odczucie.
Nie mówię tylko o wycieczkach w Pl, mówię ogólnie, że jakbym chciała jechać za granicę to tylko z biurem podróży, bo bezpieczniej po prostu
Dziewczynom? Akurat mam problem, żeby się z chłopakami umówić, bo większość moich kolegów z uczelni wraca co tydzień do domu i nie da się umówić np. w piątek wieczorem na pizzę, bo zaraz po piątkowych wykładach pędzą na pociąg i do domów (nie, nie mają dziewczyn, pędzą do rodziców w wieku dwidziestuparu lat)
A wyprawa do Amazonii superZazdroszczę
Tzn nie jestem rozchwytywana. Wychodził za mąż syn koleżanki z klasy mojej mamy. Nasze rodziny się znały, więc traktowali nas jak krewnych, ale nie byliśmy rodziną, więc nie znałam nikogo, kto tam był, bo nie mieszkaliśmy w tym samym mieście
Doskonale Cię rozumiem w sprawie zaangażowania
Mam to samo tylko z dziećmi. Samo bycie z kimś nie jest zobowiązujące, ale dzieci już tak. Nie mam pojęcia, dlaczego ludzie chcą mieć dzieci. Nigdy nie czułam chęci posiadania dzieci a im jestem starsza tym mam nawet większy wstręt do nich. Denerwują mnie. Nie widzę żadnych pozytywów posiadania dzieci: masz mniej czasu dla siebie, musisz dziecko uczyć się zachowywać, jak się nie umie zachować albo palnie coś głupiego to się wstydzisz, koszty utrzymania są duże, nie masz pewności, czy np. w wieku nastoletnim nie będzie miało okresu buntu a później czy się nie obrazi na ciebie- czytałam na fejsie kiedyś wyznanie kobiety, że razem z mężem mieli syna. Podkreśliła MIELI, bo zaraz po studiach w wieku 26 lat po prostu ich olał, przestał się odzywać i przyznała, że straciła tylko nerwy i pieniądze i drugi raz by się na dziecko nie zdecydowała. A ja jestem introwertykiem tzn lubię towarzystwo, ale lubię się czasem zamknąć w pokoju i mieć święty spokój, a przy dziecku jest to niemożliwe. A trzeba zaznaczyć, że większość obowiązków z dzieckiem spada przeważnie na kobiety, bo to one są w ciąży, rodzą, karmią, one przechodzą te wszystkie nieprzyjemności. Wiele kobiet na necie pisało, że poszły przedterminowo do pracy, bo nie mogły wytrzymać zamknięte w domu. Ja dodatkowo prócz wstrętu do dzieci mam ogromną tokofobię- strach przed ciążą i porodem i to taki paniczny. Przykładowo nigdy bym się nie zgodziła na poród naturalny. Jakby facet chciał mieć dziecko to tylko prywatna klinika i cięcie cesarskie, innej opcji nie ma. Tylko potem jeszcze karmienie piersią- też bym tego nie chciała. Pominę też fakt, że no szkoda mi mojej sportowej figury, na którą wiele lat ciężko pracowałam. Niby jak się zdrowo odżywia i ćwiczy w ciąży to można wrócić do formy, ale rozstępy są genetyczne i nie zniwelują ich ćwiczenia, tylko medycyna estetyczna, koszt kilka tyś zł. Jedna dziewczyna napisała, że przed dzieckiem miała kaloryfer, po porodzie brzuch jest flakiem, a wątpię, że skoro wcześniej ćwiczyła to nagle zapomniała, jak to się robi. Wiem, że to brzmi egoistycznie, dlatego uważam, że nie powinnam mieć nigdy dzieci choćby dla ich własnego dobra, no bo co to za matka, która nie chce rodzić naturalnie, nie chce karmić cyckiem, boi się o swoją figurę, woli iść biegać niż na spacer z dzieckiem. Po prostu to nie dla mnie.
Obawiam się, że jeśli będę chciała mieć w przyszłości fajnego faceta to on na pewno będzie chciał mieć dzieci, bo wydaje mi się, że większość facetów jednak dzieci mieć chce. Natomiast ja? Najlepiej podam przykład jak to wygląda z mojej perspektywy: mam w rodzinie dwóch kuzynów, braci. Jeden- Marcin ma fajną wyluzowaną żonę; drugi- Maciek ma taką paniusię ą ę. Maciek z żoną mają dziecko. Marcin i jego żona nie, mimo że są małżeństwem jakieś 8 lat. Moja mama nawet powiedziała, że biedny Marcin, nie ma dzieci, a głupi Maciek ma szczęście. A ja to widzę odwrotnie. Zazdroszczę Marcinowi, że razem z żoną się tak dobrali, że nie mają dzieci. Przecież rodzina to nie tylko dzieci obowiązkowo. Można iść przez życie w dwójkę
A ja z roku na rok dzieci coraz bardziej nie lubię. Moja korepetytorka z angielskiego ze mnie żartowała w liceum, że mi się odwidzi. I co? Mam rocznikowo 23 lata i dzieci nie lubię jeszcze bardziej niż wtedy. Mało tego. Ta moja tokofobia nasila się z roku na rok. Na samą myśl, że mogę być kiedyś w ciąży oblewa mnie pot. Ostatnio coraz częściej myślę o tym, żeby w przyszłości podwiązać sobie jajowody (w Pl jest to zakazane, ale za granicą nie robią problemów), bo aż mi słabo, jak pomyślę o rodzeniu dzieci, zmianie pieluch.
Tylko no boję się, że jak znajdę fajnego faceta to ten koniecznie będzie chciał mieć dziecko
Za dużo się zastanawiasz nad tym co może być kiedyś. Teraz nie lubisz dzieci, nie chcesz ich mieć i ok. Masz do tego całkowite prawo. Faceci w Twoim wieku też nie są wcale tacy skorzy do posiadania dzieci. Sami mentalnie są jeszcze w większości dzieciakami A co będzie za ileś lat to tego nie wiesz. Nie wiesz w ilu sprawach zmienisz zdanie. Nie wiesz czy polubisz robić coś, co Cię teraz odrzuca, czy polubisz np. jeść coś, co Ci teraz nie smakuje, czy polubisz dzieci, których teraz nie znosisz. Tego po prostu nie wiesz. A pewne rzeczy się na pewno zmienią. Na swoim przykładzie mogę Ci powiedzieć, że kiedyś chodziłem do kościoła, a teraz jestem antyklerykałem. Kiedyś nie lubiłem psów, a teraz ostatnio zacząłem nawet myśleć czy by sobie nie sprawić psa. Kiedyś słuchałem głównie muzyki elektronicznej, a teraz słucham rocka. Ludzie się zmieniają i Ty też się zmienisz, ale nie przewidzisz jak i kiedy
Nie zawracaj sobie tym głowy. Skup się na tym co jest teraz i czego teraz chcesz.
Rin Trine napisał/a:bagienni_k napisał/a:Hm, nie wiem, może w takim razie dziewczynom trudniej się gdzieś wybrać samym. Natomiast jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to sama przyznaj, że jeżdżenie po Polsce to nie jest jakaś wyprawa w nieznane. Z czasem, to fakt, bywa różnie, chyba że akurat ma się kontakt z osobami o podobnym trybie życia
Jeden przypadek znam, który akurat wprawił mnie w zdumienie: moja znajoma sama pojechała na ponad 2 tygodnie do Amazonii
Płynęła statkiem parowym z Belem do Manaos
Jak to zobaczyłem to stwierdziłem tylko jedno :szacun
Popatrz, to jesteś rozchwytywana jednak, skoro zapraszają Cię na imprezy, na których prawie nikogo nie znaszZwyczajnie nikt obcy mnie nie zaprasza na wesela a na samej imprezie znam z reguły przynajmniej połowę ludzi
Akurat przeszedłem przez parę luźnych znajomości, które można nazwać "przedzwiązkowymi". Widzę też i obserwuję znajomych. Zawsze jakoś czuję się dziwnie, mając wrażenie, że związek to zawsze jakaś forma ograniczenia. Zatem mój wybór, co do bycia singlem to raczej decyzja podyktowana obserwacją, że coś mi tutaj nie pasuje i nie chcę się w to angażować. Dlaczego? Na podstawie tego, co widzę i co z reguły wiąże się z wspólnym życiem i wspólnymi decyzjami. Czuję, że jest we mnie zbyt dużo niezależności czy indywidualnościNiby nie mam porównania, ale wtedy, kiedy prawie w te związki wchodziłem, czułem właśnie jakby coś się wokół mnie zaciskało. Nie muszę mieć pocieszenia, wsparcia czy troski od kogoś innego. Zamiast poczucia szczęścia widzę w związkach raczej same ograniczenia. Poza tym dzieci to chyba ostatnia rzecz na tym świecie, której chce się dorobić...Może to zbyt powierzchowne, ale takie jest moje odczucie.
Nie mówię tylko o wycieczkach w Pl, mówię ogólnie, że jakbym chciała jechać za granicę to tylko z biurem podróży, bo bezpieczniej po prostu
Dziewczynom? Akurat mam problem, żeby się z chłopakami umówić, bo większość moich kolegów z uczelni wraca co tydzień do domu i nie da się umówić np. w piątek wieczorem na pizzę, bo zaraz po piątkowych wykładach pędzą na pociąg i do domów (nie, nie mają dziewczyn, pędzą do rodziców w wieku dwidziestuparu lat)
A wyprawa do Amazonii superZazdroszczę
Tzn nie jestem rozchwytywana. Wychodził za mąż syn koleżanki z klasy mojej mamy. Nasze rodziny się znały, więc traktowali nas jak krewnych, ale nie byliśmy rodziną, więc nie znałam nikogo, kto tam był, bo nie mieszkaliśmy w tym samym mieście
Doskonale Cię rozumiem w sprawie zaangażowania
Mam to samo tylko z dziećmi. Samo bycie z kimś nie jest zobowiązujące, ale dzieci już tak. Nie mam pojęcia, dlaczego ludzie chcą mieć dzieci. Nigdy nie czułam chęci posiadania dzieci a im jestem starsza tym mam nawet większy wstręt do nich. Denerwują mnie. Nie widzę żadnych pozytywów posiadania dzieci: masz mniej czasu dla siebie, musisz dziecko uczyć się zachowywać, jak się nie umie zachować albo palnie coś głupiego to się wstydzisz, koszty utrzymania są duże, nie masz pewności, czy np. w wieku nastoletnim nie będzie miało okresu buntu a później czy się nie obrazi na ciebie- czytałam na fejsie kiedyś wyznanie kobiety, że razem z mężem mieli syna. Podkreśliła MIELI, bo zaraz po studiach w wieku 26 lat po prostu ich olał, przestał się odzywać i przyznała, że straciła tylko nerwy i pieniądze i drugi raz by się na dziecko nie zdecydowała. A ja jestem introwertykiem tzn lubię towarzystwo, ale lubię się czasem zamknąć w pokoju i mieć święty spokój, a przy dziecku jest to niemożliwe. A trzeba zaznaczyć, że większość obowiązków z dzieckiem spada przeważnie na kobiety, bo to one są w ciąży, rodzą, karmią, one przechodzą te wszystkie nieprzyjemności. Wiele kobiet na necie pisało, że poszły przedterminowo do pracy, bo nie mogły wytrzymać zamknięte w domu. Ja dodatkowo prócz wstrętu do dzieci mam ogromną tokofobię- strach przed ciążą i porodem i to taki paniczny. Przykładowo nigdy bym się nie zgodziła na poród naturalny. Jakby facet chciał mieć dziecko to tylko prywatna klinika i cięcie cesarskie, innej opcji nie ma. Tylko potem jeszcze karmienie piersią- też bym tego nie chciała. Pominę też fakt, że no szkoda mi mojej sportowej figury, na którą wiele lat ciężko pracowałam. Niby jak się zdrowo odżywia i ćwiczy w ciąży to można wrócić do formy, ale rozstępy są genetyczne i nie zniwelują ich ćwiczenia, tylko medycyna estetyczna, koszt kilka tyś zł. Jedna dziewczyna napisała, że przed dzieckiem miała kaloryfer, po porodzie brzuch jest flakiem, a wątpię, że skoro wcześniej ćwiczyła to nagle zapomniała, jak to się robi. Wiem, że to brzmi egoistycznie, dlatego uważam, że nie powinnam mieć nigdy dzieci choćby dla ich własnego dobra, no bo co to za matka, która nie chce rodzić naturalnie, nie chce karmić cyckiem, boi się o swoją figurę, woli iść biegać niż na spacer z dzieckiem. Po prostu to nie dla mnie.
Obawiam się, że jeśli będę chciała mieć w przyszłości fajnego faceta to on na pewno będzie chciał mieć dzieci, bo wydaje mi się, że większość facetów jednak dzieci mieć chce. Natomiast ja? Najlepiej podam przykład jak to wygląda z mojej perspektywy: mam w rodzinie dwóch kuzynów, braci. Jeden- Marcin ma fajną wyluzowaną żonę; drugi- Maciek ma taką paniusię ą ę. Maciek z żoną mają dziecko. Marcin i jego żona nie, mimo że są małżeństwem jakieś 8 lat. Moja mama nawet powiedziała, że biedny Marcin, nie ma dzieci, a głupi Maciek ma szczęście. A ja to widzę odwrotnie. Zazdroszczę Marcinowi, że razem z żoną się tak dobrali, że nie mają dzieci. Przecież rodzina to nie tylko dzieci obowiązkowo. Można iść przez życie w dwójkę
A ja z roku na rok dzieci coraz bardziej nie lubię. Moja korepetytorka z angielskiego ze mnie żartowała w liceum, że mi się odwidzi. I co? Mam rocznikowo 23 lata i dzieci nie lubię jeszcze bardziej niż wtedy. Mało tego. Ta moja tokofobia nasila się z roku na rok. Na samą myśl, że mogę być kiedyś w ciąży oblewa mnie pot. Ostatnio coraz częściej myślę o tym, żeby w przyszłości podwiązać sobie jajowody (w Pl jest to zakazane, ale za granicą nie robią problemów), bo aż mi słabo, jak pomyślę o rodzeniu dzieci, zmianie pieluch.
Tylko no boję się, że jak znajdę fajnego faceta to ten koniecznie będzie chciał mieć dzieckoZa dużo się zastanawiasz nad tym co może być kiedyś. Teraz nie lubisz dzieci, nie chcesz ich mieć i ok. Masz do tego całkowite prawo. Faceci w Twoim wieku też nie są wcale tacy skorzy do posiadania dzieci. Sami mentalnie są jeszcze w większości dzieciakami
A co będzie za ileś lat to tego nie wiesz. Nie wiesz w ilu sprawach zmienisz zdanie. Nie wiesz czy polubisz robić coś, co Cię teraz odrzuca, czy polubisz np. jeść coś, co Ci teraz nie smakuje, czy polubisz dzieci, których teraz nie znosisz. Tego po prostu nie wiesz. A pewne rzeczy się na pewno zmienią. Na swoim przykładzie mogę Ci powiedzieć, że kiedyś chodziłem do kościoła, a teraz jestem antyklerykałem. Kiedyś nie lubiłem psów, a teraz ostatnio zacząłem nawet myśleć czy by sobie nie sprawić psa. Kiedyś słuchałem głównie muzyki elektronicznej, a teraz słucham rocka. Ludzie się zmieniają i Ty też się zmienisz, ale nie przewidzisz jak i kiedy
Nie zawracaj sobie tym głowy. Skup się na tym co jest teraz i czego teraz chcesz.
Prawda, choć przyznam, że nie potrafię. Od wielu wielu lat wybiegam przynajmniej kilka lat do przodu. No ale nieważne, nie o tym wątek
W końcu porozmawiałam z rodzicami. Dotarło.Dziękuję za pomoc wszystkim
W końcu porozmawiałam z rodzicami. Dotarło.Dziękuję za pomoc wszystkim
Fajne forum co nie ?
No fajnie nie powiem
W końcu porozmawiałam z rodzicami. Dotarło.Dziękuję za pomoc wszystkim
A mogę zapytać, co powiedziałaś, że do nich dotarło?
Ja ostatnio miałam nieprzyjemną sytuację, o ile wcześniej myślałam, że rodzice nie mają ciśnienia na zięcia to chyba jednak się pomyliłam. Moja mama zmieniła miejsce pracy. Tam ma teraz koleżankę, która ma syna trochę starszego ode mnie, która też mu usilnie i wręcz desperacko szuka żony.
Rodzice stwierdzili, że to super partia, już chcieli aranżować jakieś wspólne spotkanie. Na początku myślałam, że żartują, ale poruszali temat każdego dnia, aż nie wytrzymałam, wybuchnęłam płaczem i wykrzyczałam, że nie chcę nikogo mieć
Chyba zrozumieli, przeprosili tłumacząc to tym, że nie chcieli powiedzieć czegoś, co by mnie uraziło. Niby teraz odpuścili, ale boję się, że znowu za niedługo znajdą jakąś okazję. Wystarczy, że powiem, że mam jakiegoś kumpla, który np. pożyczył notatki, a tu od razu jest "A ładny?" Z takim wymownym spojrzeniem, po czym jest dodawane "A może by tak zapolować na niego?"
No aż się we mnie gotuje, jak to słyszę
Zapytałam się rodziców,czy możemy porozmawiać. Zgodzili się. Powiedziałam im że jest mi smutno i przykro. Jak ciągle pytają się:Czemu nikogo nie mam.( wręcz naciskają na to).Mówiłam im, że sama muszę siebie poznać, polubić, pokochać. Jak będę chciała to sama kogoś sobie znajdę, bez niczyjej pomocy. Dodałam też co Cyngli napisała. W końcu dotarło, no. Pokazałam pazur
Zapytałam się rodziców,czy możemy porozmawiać. Zgodzili się. Powiedziałam im że jest mi smutno i przykro. Jak ciągle pytają się:Czemu nikogo nie mam.( wręcz naciskają na to).Mówiłam im, że sama muszę siebie poznać, polubić, pokochać. Jak będę chciała to sama kogoś sobie znajdę, bez niczyjej pomocy. Dodałam też co Cyngli napisała. W końcu dotarło, no. Pokazałam pazur
O super
Cieszę się, że do Twoich to chociaż dotarło
Ze mną gorzej, bo do moich prędko to nie dotrze, a pewnie będzie coraz gorzej