Witam szanowne panie, przychodzę z typowym i oklepanym problemem. Od początku. Gdy wchodziłem w dorosłość moje życie to był istny dramat. Zero planów, ambicji, ciekawych zainteresowań, byle jakie studia, życie z dnia na dzień. Zero zaradności, ogarnięcia życiowego. Studia, praca, nauka, znajomi, imprezy i tak w kółko. Nawet takie głupoty jak brak prawka i samochodu w wieku 20+ lat, mieszkanie z rodzicami. Jak chodziłem do pracy to często takich najgorszych, gdzie nawet niekiedy pracodawca mnie wyrolował na kasę. Jedyne co w tym okresie mi wychodziło to relacje ze znajomymi - miałem naprawdę sporo fajnych znajomych. Wiele fajnych dziewczyn jakimś cudem na mnie leciało, wiele naprawdę ogarniętych, ślicznych i ciekawych z charakteru dziewczyn chciało ze mną być. Niekiedy nawet same mnie podrywały. Dlaczego? Nie wiem, do dziś to dla mnie jest zagadka. Mimo wszystko ja nie chciałem bo nie czułem się facetem, miałem wiele kompleksów, nie podobało mi się moje życie i nawet nie myślałem za bardzo o związkach. Jednocześnie też nie byłem i nie jestem fanem rozwiązłego życia, więc nie szukałem seksu z przypadkowymi lalami.
Ja mimo wszystko czułem wstręt do siebie i swojego życia. W pewnym momencie życie tak mnie frustrowało, że postanowiłem się zmienić. Rzuciłem się na głęboką wodę. Rzucenie beznadziejnych studiów z dnia na dzień i rozpoczęcie ambitnego kierunku. Zaprzestanie szkodliwych nałogów, zero picia, imprez. Znajomi się na mnie wkurzyli, nie rozumieli tego. Imprezowe znajomości same się uśmiercili, bo nie akceptowali mojej zmiany. Zmieniłem sie ze skrajności w skrajność można powiedzieć. Z imprezowicza, luzaka, nieogarniętego gościa do kujona, karierowicza, faceta prawie w pełni sterującego swoim życiem. Eliminując syf ze swojego życia znalazłem masę czasu na rozwój, więc szybko znalazłem dobrą i perspektywiczną pracę. Niedługo potem wyprowadziłem się od rodziców, potem kawalerka, własne mieszkanie na kredyt. Zrobiłem w końcu prawko (kilka lat po 20), kupiłem samochód. Finansowo niczego mi nie brakowało. Ale najważniejsze jest to, że zacząłem w końcu się spełniać i odnalazłem ciekawe (dla mnie) zajęcia i pasje, które mnie rozwijają zamiast niszczyć.
Mineło kilka i lat i oto jestem kim jestem. Odnowiłem niektóre znajomości, ale w czasie rozwoju pozwałem ludzi bardziej pasujących do mnie, z podobnym podejściem. Od jakiegoś czasu (już ponad rok) zaczęła doskwierać mi samotność więc zacząłem randkować i jednym słowem jest tragedia. Niby mam wszystko to co powinien osiągnąć facet w moim wieku, ale nie jestem w ogóle atrakcyjny dla kobiet. Kobiety, które kiedyś za mną szalały teraz mnie odrzucają, co jest dla mnie frustrujące i nielogiczne patrząc na to kim byłem i kim teraz jestem. Zapytałem więc grzecznie najbliższych znajomych co może być przyczyną. Męska część stwierdziła, że kobiety mają za wysokie wymagania i żebym dalej szukał takiej jaka mi się podoba. Kobieca część znajomych się nie zgodziła i stwierdziła, że to ja celuje nie w swoją ligę patrząc na to z jakimi się umawiam i powinienem obniżyć wymagania i zainteresować się np: pewną naszą wspólną koleżanką, której z nami nie było wtedy. Z tego co wiem to ona się we mnie podkochuje, w sumie jest fajna, spoko mi się z nią rozmawia i bardzo ją lubie - tylko że dla mnie jest aseksualna, jak siostra, nie wzbudza pożądania ani mi się nie podoba (inaczej mówiąc - jest brzydka według mnie). No i jest jeszcze kwestia podejścia do życia bo ja dbam o siebie, dobra dieta, sporty, rower, siłownia, ale nie do przesady, jestem lekko umięśniony. Natomiast ta koleżanka ma dziwne podejście, nie dba o siebie za bardzo, kilka kilogramów nadwagi, słaba dieta, ale nie chce się zmienić i czasami rzuca tekstami typu że na siłowni same puste laski i kult ciała i jej się to nie podoba. Sam jakimś zapaleńcem nie jestem, ćwiczę bardziej dla zdrowia i normalnej, lekko umięśnionej sylwetki i nie rozumiem innego podejścia. Wracając do tematu - wywiązała się dyskusja, która tylko namieszała mi w głowie.
Z jednej strony być może moje koleżanki mają i celuję za wysoko, być może szukam ideału i będę samotny, ale z drugiej strony przecież podobne dziewczyny pare lat temu same chciały ze mną być i mnie podrywały, dzisiaj będąc lepszą wersją siebie są dla mnie nieosiągalne? Coś tu nie gra, wydaje mi się, że po prostu coś robię źle i bardziej jestem za męską wersją szukania takiej która mi się spodoba bez obniżania wymagań. I nie czuje że te dziewczyny są spoza mojej ligi skoro kilka lat temu chciały ze mną być, mimo iż koleżanki tak uważają.
Z drugiej strony czy obniżanie wymagań i wiązanie się z kimś, kto nam się nie podoba jest uczciwe. Jak można być z dziewczyną, która mi się nie podoba i mówić jej komplementy np: jesteś śliczna? Czy taka dziewczyna nie będzie wyczuwać, że jestem z nią tylko dlatego, że te "z wyższej ligi" dały mi kosza? Takie obniżanie wymagań moim zdaniem jest krzywdzące, bo nie traktujesz partnera do końca na poważnie, jeżeli nie jest to ten wymarzony partner. Nie ma tej 100% fascynacji i jest poczucie, że nie do końca ktoś mi odpowiada - jak dla mnie to jest słabe.
Jeżeli nie dam rady związać się z dziewczyną, która mi się podoba to nie wiem. Nie wydaje mi się, abym całe życie dał radę być samotny. A obniżanie wymagań to znowu egoizm i krzywdzenie drugiej osoby, która wyczuje prędzej czy później, że coś jest nie tak.