Hej Kobietki.
Może tutaj znajdę jakiś głos rozsądku i obiektywne spojrzenie na mój problem.
Żeby było prościej po krótce opiszę swój "profil", bo to właśnie o to jaka jestem się rozchodzi...
Mam 27 lat,
jestem introwertyczką z mnóstwem zainteresowań i pasji,
uwielbiam samorozwój zarówno mentalny jak i rozwój mniejszych lub większych umiejętności,
kocham czytać, lubię ciszę,
nie przepadam za gośćmi w domu,
bardzo cenię sobie bycie niezależną,
próbuję rozwijać swój biznes, do czego potrzebuję warunków - muszę mieć czas aby się skupić, myśleć, kreować - a z koncentracją ostatnio mam problem.
Jestem w związku od 2 lat, wcześniej mieszkałam z koleżanką, od roku mieszkam z moim mężczyzną.
I tutaj zaczyna się problem - mieszkamy na 7 piętrze, natomiast na 1 mieszkają jego rodzice... (ja pochodzę z zupełnie innej miejscowości).
Jego ojciec pracuje i zajmuje się swoim życiem, matka nie pracuje, siostra przesiaduje praktycznie non stop u swojego chłopaka.
Mój facet na całe szczęście maminsynkiem nie jest, ale jego mama chyba do tej pory nie potrafi pogodzić się z tym, że. syn wyszedł z domu.
Mój facet wpada do swoich rodziców codziennie - może nie przesiaduje godzinami ale zawsze wpadnie choćby na 10 min.
I OK, mi to absolutnie nie przeszkadza.
Przeszkadza mi natomiast to, że jego matka od samego początku jak zamieszkaliśmy razem ma do mnie żal, że się mało widujemy, że nie tworzę z nią "wspólnoty"...
Podkreślam, że to mój chłopak, nie mąż.
U nich żyje się na zasadzie "drzwi otwarte": ludzie wchodzą, siadają, o której się chce, jak się chce
(mój facet tego nie znosił bo wiecznie byli w domu jacyś ludzie, nie mógł się nawet w spokoju wyspać, nie mówiąc o wyjściu w przysłowiowych "gaciach" do WC po przebudzeniu).
To samo pani Mama chciała zastosować ze mną - wspólne życie na dwa mieszkania, konsultowanie największych pierdół razem, wspólne sprzątanie, wyjazdy,
wpadanie od samego rana na kawkę żeby się przywitać, odwiedziny bez zapowiedzi, wspólne coniedzielne obiadki itp.
Totalnie nie mój świat, a już na pewno nie na takim etapie związku.
Powiedziałam jej wprost, że nie jestem zbyt towarzyskim typem osoby, że nie lubię niezapowiedzianych wizyt i nie muszę widywać się z ludźmi non stop.
Co nie oznacza, że odetnę syna od niej, żeby się o to nie martwiła, że ciągle mam coś do roboty i jak mam wolną chwilę to chodzę w odwiedziny.
Ale jest to bardzo rzadko (pomijam kwestię, że nie mamy za bardzo wspólnych tematów, mamy bardzo różne spojrzenie na wiele kwestii więc ciężko o jakąś sensowną rozmowę, a nie zamierzam wdawać się w dyskusje na argumenty, z matką mojego faceta... ).
Ogólnie lubię tę kobietę, wychowała wspaniałego, dobrego mężczyznę, wiem że ma dobre serce ale metody komunikacji tragiczne, przynajmniej ze mną.
Dodatkowo, widzę, że stawia się ciągle w roli życiowej ofiary i czasem próbuje grać na emocjach, próbując wzbudzać wspólczucie.
Strasznie mnie to irytuje, bo przez takie zagrywki chciałaby postawić na swoim, ciągle mówi facetowi mojemu, że o mnie myśli, że myśli o chłopaku z którym jest jego siostra (notabene z nim też nie ma zbyt dobrej relacji), że nie rozumie dlaczego nie może się z nami dogadać, bo ona przecież chce dla każdego dobrze i chciałaby, żeby wszyscy byli zjednoczeni, zżyci itp.
Jest pomocna, widzę że ma potrzebę bycia potrzebną i ok, niech będzie ale dla swoich dzieci.
To nie jest typ kobiety, z którą się zaprzyjaźnię.
Było już kilka epizodów, że napisała mi sms, ciągle zapraszała, ja odmawiałam z różnych moich przyczyn,
później przychodziła na wielkie rozmowy i wyjaśnienia jakby nie wiem co się stało, a tak na prawdę nie stało się nic - po prostu nie widziałyśmy się tydzień.
Sama tworzy jakieś dramaty, bez sensu.
Takie zachowanie mnie odrzuca, gdzieś pod skórą czuję, że to jest dla mnie toksyczne, zbyt osaczające, namolne, ciężkie.
Dodatkowo za każdym razem, gdy zbliżałam się bardziej, ona nie potrafiła zachować zdrowej granicy, umiaru i znów zaczynało się wysyłanie mi SMSów non stop,
ciągłe zaproszenia, wizyty bez zapowiedzi.
Dla mnie życie w takiej wiecznej symbiozie to udręka, potrzebuję swojej prywatności, przestrzeni, intymności.
Dla mnie takie wizyty bez zapowiedzi to nietakt, tym bardziej że ta kobieta siedzi wiecznie z telefonem w ręce - dlaczego zatem jest problemem zapytanie czy ktoś ma czas, wiedząc że ta osoba pracuje, zdalnie z domu, ale jednak pracuje ...
Bywało i tak, że siedziałam, pracowałam w prześwitującej piżamie, z tłustymi włosami, maseczką na gębie i okruchami piegusków między zębami, a tu nagle sms od Matki lubego czy mogę wyjść do drzwi bo zaraz wpadnie, nie zdążyłam nic odpisać bo nie jestem typem, któremu telefon przyszyto do dłoni, a tu po 10 min waliła mi do drzwi...no kurka szanujmy się...
Nie wiem co ja mam z tym zrobić ?
To, że wyprowadzka to na pewno, ale jeszcze nie możemy teraz, a ja nie mogę się nerwowo przez to wykończyć w między czasie i zawalać roboty...
A nie ukrywam, że takie obciążenie emocjonalne, presja że za chwilę dostanę SMS znów z tym samym, przeszkadza mi w skupieniu.
Facet jej ciągle tłumaczy, tłumaczył od początku jaka jestem, że jestem inna niż ona, mam inny styl życia i przyzwyczajenia...
Sama pani Mama uznaje się za wrażliwą, empatyczną, inteligentną więc chyba powinna mnie zrozumieć... nie kwestionuję tego, ale jak to mówią ... " po czynach ich poznacie".
Będę wdzięczna za jakiś odzew.
Ściskam.