Jak przekonać faceta, że mój płacz nie jest manipulacją?
W skrocie: mam faceta z silnym rysem sadystycznym. Lubi BDSM, zawsze chce dominować, często fantazjuje o tym, że jestem jego niewolnicą i bawi się szczypiąc mnie, podduszając, wyzywając itp. Często mu na to pozwalam, bo wiem, że on to bardzo lubi i go to kręci (mnie niestety nie i on to wie), ale czasem zdarza mu się tak nakręcić, że przesadzi i wtedy... zaczynam płakać. Nie obrażam się, nie krzyczę i nie robię wyrzutow, po prostu cicho szlocham, bo nie mogę się powstrzymać, odruch i tyle. On wtedy wścieka się, uważa, że nim manipuluję, odgrywam wielce poszkodowaną itp., a ja serio nie chcę od niego nic, po prostu... to jak płacz przy krojeniu cebuli. Staram się opanować, ale niewiele to daje. Staram się odejść gdzieś na chwile, żeby się uspokoić i ogarnąć - on uważa, że się obrażam i coś próbuję zademonstrować. Wtedy, widząc jego rozczarowanie mną, płaczę jeszcze dłużej, często pół dnia, a on wtedy myśli, że próbuję wziąć go na litość i zmusić do przeprosin itp., a ja po prostu jestem kompletnie załamana, jak zbite i odrzucone dziecko. On twierdzi, że gdybym chciała nie płakać, to po prostu bym tego nie robila. Nie działają żadne porównania i zapewnienia - dla niego jestem manipulatorką która koniecznie chce postawić na swoim i wymusić na nim brak tych bdsmowych gierek. Z tym, że ja serio chcę go uszczęśliwić - tylko czasem nie umiem przewidzieć momentu, gdy ściśnie za mocno lub powie coś zbyt bolesnego, i płacz gotowy...
Pomocy.