Cześć, postanowiłem napisać bo pewien problem coraz bardziej mnie nurtuje. Naświetlając sytuację: jesteśmy razem prawie 2 lata, od ponad roku mieszkamy razem, a od początku lata na własnym mieszkaniu które kupiłem (pierwsze miesiące były na próbę aby zobaczyć, czy będzie ok). Dogadujemy się bardzo dobrze mimo róznicy wieku: ja niemal 30 lat, ona 10 lat młodsza. Ja pracuję sporo, ale zdalnie, z domu, ona studiuje i nie mam zamiaru podcinać jej skrzydeł w niczym, nie podoba mi się "matka Polka" itd. W zasadzie w ogóle się nie kłócimy, jesteśmy dopasowani na wielu płaszczyznach, od jakiegoś czasu myślę o oświadczynach. W zasadzie wszystko super... ale ostatnio coś mnie wkurza. Trzeci tydzień mamy małą kotkę - ja lubię koty, moja Luba też i myśleliśmy o nim jakiś czas.
Niestety teoria teorią, a praktyka praktyką - większość czasu to ja spędzam z kotem, to ja jestem w domu gdy Luba jest na uczelni (studiuje dziennie). Co chwila patrzę czy czegoś nie uszkodzi, bo to mały kot i jeszcze bardziej wpada na szalone pomysły. Do tego niesamowicie wkurza mnie bałagan jaki robi. Tj. sam kot jest czysty, ale żwirek w kuwecie ma taki, że potem ślady są na podłodze... Ok, jestem upierdliwy bo lubię porządek, zorganizowanie itd. - tym bardziej, że sam sporo w domu sprzątam. Ktoś mi kiedyś powiedział, że mam 30 lat, wyglądam na 20 lat, a mentalnie jestem jak 60 latek... Może, ale syfu nie lubię i tyle
Ten kot coraz bardziej chodzi mi po głowie i choć przywiązałem się do niego już nieco, o jednak zaczynam mieć dosyć pewnych spraw z nim związanych. Obecnie myślę o tym, aby oświadczyć Lubej, że ja do jego utrzymania nie dołożę już ani złotówki. Zanim ktoś mnie zlinczuje za takie "poważne" postawienie sprawy dajcie nakreślić dalszy obraz: nie mamy na głowie kredytów, nie mamy żadnych problemów, ale jeśli chodzi o byt i finanse, to jest moja zasługa. Wyciągnąłem Lubą z szamba, bo żyła z rodziną z ojczymem, który nie był dla niej specjalnie miły, a matka zajmowała raczej neutralne podejście. Ma alimenty od biologicznego ojca, ale to wszystko - studiuje dziennie i nie ma niczego na głowie, bo to ja kupiłem mieszkanie, opłacam wszystkie rzeczy, płacę za 95% zakupów itd. Pozwalamy sobie na sporo, w tym roku byliśmy też na wczasach i nie musiała grosza do tego dokładać. Dostała ode mnie telefon, rower.. Sporo tego moim zdaniem jak na taki etap związku - no ale rozumiem sytuację i niczego nie wymagam.
Dobra, jak znacie już obraz to co o tym sądzicie: czy takie postawienie sprawy jest ok?
Stwierdzenie: lubię koty, ale to za dużo jeśli ma tak wyglądać. Jeśli chcesz go mieć, ok, ale Ty go utrzymujesz - i zobaczymy jak będzie.
Nie chcę, aby kot stał się jakąś kością niezgody między nami, niemniej podskórnie czuję, że tak może się stać.