Cześć dziewczyny to mój pierwszy post, kiedyś kiedyś bardzo prężnie uczestniczyłam w społeczności, nie pamiętałam ani maila ani hasła itd ale nie o tym
Jest mi bardzo 'ciężko' na sercu, im dłużej tym gorzej, w swoim otoczeniu nie mam nikogo komu mogłabym się wywalić w tej kwestii A nie ocenialby mnie.
Po dwóch związkach, które były problemowe, w których pojawiały się w mniejszej lub większej ilości powiedziałam dość, zwłaszcza że mam dziecko.
W moim życiu pojawił się facet, któremu od początku opowiedzialam moja historię, że narkotyki zniszczyły moje związki, że i na mnie się to odbiło itd itd.
Z resztą szczerość od początku. Czułam się jakbym 'Pana Boga za nogi złapała' niepojęte szczęście, że w końcu i mnie się udało, że w końcu ktoś z kim będę szczęśliwa.
I tak było, dopóki nie otworzyłam oczu. W tej chwili jesteśmy 4 lata razem, wychodzi na to, że związek budowany na kłamstwie od prawie początku.
Kilka pierwszych miesięcy bez zarzutu i faktycznie oprócz mojego szczęścia wszystko inne było w porządku.
Po jakimś czasie sam przyznał mi się, że zażywa narkotyki....podejrzewałam to. I wtedy te 3 lata temu to miał być koniec tego tematu, obiecał że przyznał się po to żeby to zakończyć.
Kiedy połączyłam wszystko całość już wiedziałam kiedy to było jakie momentu które dni.
Ale 3 lata jak wspomnialam i temat powraca jak bumerang. Faktycznie częstotliwość w ostatnich miesiącach się zmniejszyła. Ale to ciągle trwa, tak naprawdę każdy piątek zapowiadał 3-4dniowy maraton. Zdarzyly się 2 przerwy po 2 i 3 miesiące, kiedy to jak idiotka myślałam, że mi się udało wygrać ta wojnę.
Oczywiście w międzyczasie było milon ostatnich szans i jeszcze więcej obietnic- to ostatni raz. Nawet dotarliśmy do terapeuty od uzależnień ale po może 3 spotkaniach zakończył to sam...
Ostatnio po jakichś chorych akcjach, które trwały że dwa tygodnie, rozmowach, tłumaczeniach, nastał czas spokoju standardowo ja uwierzyłam albo chciałam uwierzyć... No i wytrzymał nie całe 1,5 miesiąca.... I znów to samo.
Na codzień fajny facet, pomocny, uczynny, świetnie się dogadujemy jedyny powód kłótni i konfliktów? Narkotyki.
Nie raz odgrażałam się, że to koniec. I ciągle w tym tkwie. Ciągle mam nadzieję, że w końcu on to zakończy. Bo nie dam rady już po prostu, nie ufam mu, mam do tego powody. Kiedy już pojawia się światło w tunelu, że może można mu zaufać to ZAWSZE coś musi spieprzyc. Notoryczne huśtawka i czekanie na to kiedy znów coś się wydarzy totalnie mnie wykańcza.
Nie chce się rozstawać, ale ileż mogę się tak szarpać...
Wiem, że głupio robię, nie jestem konsekwentna..