Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę zamieszczać własny wątek pod tematem dotyczącym aseksualności, ale okazało się, że jak najbardziej dotyczy on mojego obecnego związku. Zaznaczę tylko, że do tej pory nie miałam żadnych problemów z tą sferą życia, z moimi wcześniejszymi partnerami byłam raczej zawsze zgrana pod tym kątem i naprawdę wiem co to znaczy być pożądaną i zaspokojoną. Niestety nie dotyczy to obecnego związku. Ale do rzeczy – z moim chłopakiem jestem prawie 3 lata, od dwóch mieszkamy razem. Mam 34 lata, on 32 – można więc powiedzieć, że jesteśmy w kwiecie wieku
Nie mogę powiedzieć, że na początku między nami były wybuchy namiętności, owszem współżyliśmy o wiele częściej niż teraz, ale nie było to już wtedy żadne „wow”. Kładłam to jednak na karb trudnego dla nas obojga czasu, w którym się poznaliśmy – właśnie zmarł mój tata, a firma, którą prowadził mój chłopak zbankrutowała i został on z potężnymi długami. Wiadomo jak stres działa na pożądanie, nie wymagałam więc bóg wie czego. Dodatkowo nie mieszkaliśmy razem, więc nie mieliśmy nawet warunków do prawdziwej intymności. Liczyłam że z czasem będzie lepiej. I rzeczywiście po pewnym czasie chłopak dostał pracę, zamieszkaliśmy też razem. Byłam przeszczęśliwa, że mamy własny kąt, będziemy teraz spędzać więcej czasu razem robiąc różne fajne rzeczy, razem czytać, gotować, spać etc. Niestety nasze życie intymne zaczęło mocno niedomagać – to ja w 95% byłam stroną inicjującą i namawiającą na seks. Z częstotliwości raz na tydzień, przeszliśmy raz na dwa, raz na trzy, a ostatecznie raz na miesiąc. Zawsze pojawiała się jakaś wymówka: stres w pracy, boląca głowa/ brzuch, zmęczenie czy po prostu „nie mam ochoty, nie jestem w nastroju”. Słyszałam: „nie dotykaj mnie, nie dobieraj się do mnie”. Im rzadziej chodziliśmy do łóżka tym szybciej on też kończył – czasami nawet poniżej 3 minuty. Nie dość, że seks był prawie że wybłagany, to jeszcze nie miałam z niego żadnej przyjemności, bo „po” po prostu mnie zostawiał samą. Usłyszałam kiedyś, że „nie lubi mnie TAM później dotykać bo się brzydzi”. Całować też się nie lubi, zazwyczaj daje mi tylko całusy jak ciotce – w policzek. Całujemy się tylko i wyłącznie przed seksem, ale widzę, że jego to nie kręci. O całowaniu się więc mogę również zapomnieć.
Nie będę opisywać jak się wtedy czułam, po prostu strasznie. Nie pomagały żadne rozmowy, partner najpierw mówił, że nie ma przecież żadnego problemu, że tak po prostu jest, a później gdy bardziej drążyłam temat przyznał się, że on nigdy nie miał dużych potrzeb seksualnych i wystarczy mu raz na jakiś czas. Usłyszałam również od niego, że to ja mam problem bo „sprowadzam wszystko do seksu, a przecież nie jest to najważniejsze”. Pewnie, że nie jest najważniejsze, ale jest bardzo ważne i koniec. WIEM, że moje potrzeby mieszczą się w normie, mam temperament, lubię eksperymentować i na nieszczęście mojego obecnego partnera wiem co to znaczy mieć bardzo udane życie seksualne.
Wracając do mojej historii – około pół roku temu ze względu na stres w pracy i problemy w rodzinie skorzystałam z opcji terapii z psychoterapeutką. Przy którymś z naszych spotkań poruszyłam sprawę problemów w związku i tak jak się tego spodziewałam usłyszałam, że mój chłopak ma problem i powinien iść do seksuologa i terapeuty. Ja natomiast mam wybór- albo pogodzę się z tym co jest albo odchodzę. Postanowiłam zostać i postawić chłopakowi ultimatum – albo idzie do lekarza albo pora zakończyć temat. Obiecał mi że pójdzie, tylko spłaci do końca samochód. Samochód spłacił, a temat lekarza zarzucił, bo „sam sobie pomoże”. Nie wiem co wtedy zrobił (bo nie chciał powiedzieć), ale przez jakiś 1-1,5 miesiąca bardziej się starał – współżyliśmy 1-2 razy w tygodniu i ciut, ciut dłużej. Później wszystko wróciło do stanu poprzedniego. Poddałam się chyba wtedy, moje własne libido chyba samo uległo zamrożeniu, nie wiem. Przestało mi się chcieć go namawiać i nagabywać w tym temacie.
Niedawno sprowadziłam się do nowego miasta, ponieważ dostałam tutaj ofertę pracy. On dołączył do mnie po ponad 3 tygodniach. Gdy przez ten czas dzwoniliśmy do siebie, nie usłyszałam, że za mną tęskni czy pożąda, nic z tych rzeczy. Gdy wreszcie do mnie dołączył kochaliśmy się RAZ w dzień jego przyjazdu. Przez kolejne dni słyszałam tą samą śpiewkę: „nie chce mi się, jestem zmęczony, nie dotykaj mnie, nie teraz może jutro”.
Jestem zrezygnowana. Bardzo smutna. Czuję, że coś we mnie powoli umiera. Mentalnie czuję się jak stara baba w porozciąganym dresie, siedząca przed TV i pijąca piwsko Tak można określić mój stan mentalny. Jestem wiecznie wkurzona a jednocześnie gdy tylko sobie o tym pomyślę zaczynam płakać. Czuję, że nic mnie już w życiu nie czeka. Może to głupie, ale czasami myślę, że wyczerpałam jakiś „limit” dobrego seksu i teraz jestem skazana właśnie na posuchę
Proszę o wszelkie rady…