smutnaanka napisał/a:Mówiłam, rozmawiałam - że taka cisza mnie boli to stwierdził, że on potrzebuje czasu by ochłonąć (kilka dni) i że muszę to uszanować.
Czyli Ty musisz uszanować jego potrzebę, ale on nie widzi konieczności uszanowania Twojej? Nie widzi potrzeby spotkania się "gdzieś pośrodku" tych Waszych potrzeb?
Nie potrafię się wczuć sytuację tego faceta, bo ja też, jak Ty, nie jestem z tych od "cichych dni", wg mnie generalnie jest to nieprawidłowe zachowanie, nie zrozumiem. Czekoladka77 mądrze napisała, że to powinno zależeć od kalibru kłótni - jak chodzi o jakieś głupoty "a bo Ty powiedziałaś/powiedziałeś", to chyba te pół godziny/godzina izolacji i samotnego spaceru wystarczy, żeby ochłonąć i spokojniej wrócić do tematu - wyjaśnić, przeprosić się, etc.?
To trudne, ale może olej człowieka na jakiś czas - nie kontaktuj się, nie biegaj za nim. Niech siedzi i myśli, może co wymyśli i sam przyjdzie. Jak nie wymyśli, albo wymyśli coś niewartego uwagi, to może i warto zakończyć temat na zawsze. Nie podkładaj się pod takie manipulacje.
Jesteście razem ze sobą dopiero rok - dasz radę się z tego wygrzebać sama obronną ręką. Mam znajomą w takim związku z 10-letnim stażem. To skrajna sytuacja, ale uświadomię Ci jak to się może skończyć w praktyce. Do tej pory nie mieszkają razem, związek nieformalny, bo on "potrzebuje swojej przestrzeni" i "może to niecodzienne, ale to przecież dla wszystkich wygoda/pożądana swoboda, a oni są nowoczesnymi ludźmi". Ona jednak by chciała, widać jak na dłoni chociaż się nie przyzna, bo przecież silną nowoczesną kobietą jest. No i jak już tak się przywiązała do człowieka (no i kocha, więc nielogiczna), to często stwierdza "w sumie, ja to tam się już przyzwyczaiłam, może on ma rację" na zmianę chwilowymi z przebłyskami żalu i smutku. Szkoda jej bo fajna babka, wykształcona, we wszystkich innych sprawach dynamiczna i zaradna, samowystarczalna, tylko w tej ma tą słabość. Ostatnio za coś się poprztykali (nie przytaczam za co, ale to była bzdura, serio) i się obraził, zafundował ciche dni po raz n-ty - jak u Ciebie. Miała jakiś trudniejszy moment zawodowo i zdrowotnie i uderzyło ją to dużo mocniej niż normalnie - podłamała się na chwilę, zamknęła w domu, i jednocześnie zepsuł się jej telefon, nie miała siły ciągać się po serwisach, zrobiła sobie przerwę od maili, etc.
Jakoś tak się nieszczęśliwie złożyło, że prawie tydzień się nikt z bliskich nie mógł do niej dodzwonić, kontakt z rodziną (która na drugim końcu Polski, więc nie może wpaść i sprawdzić na szybko) urwany, bliscy początkowo tylko zaniepokojeni, po paru dniach już prawie w histerii zadzwonili do faceta "co się dzieje, czy wszystko ok, nie możemy się z nią skontaktować, wiesz coś?" a on ciągle w fazie obrażenia i fochów (oczywiście sam nawet nie próbował dzwonić bo przecież właśnie fundował ciche dni), powiedział: "w takich sprawach, proszę kontaktować się bezpośrednio z Olą". No tragedia, jak grochem o ścianę, jakby była obcą osobą, wywalone zupełnie nawet na jej ewentualne bezpieczeństwo. Najważniejsze dla niego było postawienie na swoim, bo on miał potrzebę właśnie na ciche dni i wszyscy musieli to uszanować.
Dalej są chyba razem, on w końcu się pofatygował do niej (bez kwiatów, bez "przepraszam", za to z jakimiś kiepskimi wymówkami, że go zraniła tamtą kłótnią, że się nie spodziewał, że się z tego wywiąże taka awantura z jej rodziną) i dziewczyna w tym tkwi i nie potrafi/nie chce się wyplątać. Chłop ani nie bije, nie pije, bywają w ich związku wspaniałe chwile, ale jak znowu coś wypadnie to zamienia się w lodową górę bez sumienia, serca i mózgu, a ona cierpi. W imię czego. Nie szykuj sobie takiego losu jeśli już teraz zgrzyta, im dłużej trwa taki związek tym trudniej z niego wyjść, to jak uzależnienie.