Moi drodzy piszę to, ponieważ potrzebuję waszej rady, obiektywnej oceny innych osób. Z góry przepraszam za długość tych wypocin. Chodzi o moje ostatnie rozstanie, którego, jak widać po tytule, nie chciałam.
Jesteśmy jeszcze bardzo młodzi i pewnie wielu z was uzna to za przesadę, ale trochę już w życiu przeszliśmy. Myślę, że to zmusiło nas do tego, by szybciej dojrzeć.
Ja - z rozbitej rodziny, introwertyczne dziecko z rozszczepem wargi i problemami ze znajomymi. Zdarzyło mi się wpaść w złe towarzystwo, ale ogarnęłam się bardzo szybko, zmieniłam szkołę, dorosłam. Niestety w międzyczasie zachorowałam na bulimię, nabawiłam się nerwicy i ataków paniki, cięłam się.
On - wykorzystywany przez fałszywych przyjaciół, z rodzicami nie miał najlepszych kontaktów, problemy psychiczne, ataki paniki, myśli o agresji.
Poznałam go w pierwszej klasie liceum, na początku nie zrobił na mnie dużego wrażenia. Miałam za sobą dwa głupie związki, gimnazjalne miłostki i nie chciałam nikogo nowego. Skupiłam się na sobie, wyleczyłam z bulimii. Ale on coraz bardziej mnie przyciągał, chciałam mieć w nim przyjaciela. Był jak ja - opuszczony, samotny, zamknięty w sobie, przy okazji kompletnie w moim typie. Czułam, że możemy się naprawdę zrozumieć. Niestety dopiero w kwietniu odważyłam się cokolwiek zrobić, przysiadłam się do niego, potem rozmawialiśmy coraz częściej. Szukaliśmy pretekstu do napisania do siebie, byle mieć kontakt. Po powrocie do szkoły okazało się, że mamy razem wszystkie lekcje oprócz angielskiego, wtedy zaczęliśmy serio trzymać się razem. Całe dnie pisania, kontakt non stop. Pod koniec października wyznał co czuje, ale nie odpowiedziałam mu. Jakiś czas później zgodziłam się z nim być, byłam już kompletnie zakochana. Było idealnie, po kilku spotkaniach pierwszy pocałunek, potem wspólne święta, Sylwester. W styczniu mieliśmy mały kryzys, ale oboje chcieliśmy i daliśmy radę to naprawić, choć było ciężko, potem nasz pierwszy raz, kiedy już serio było bardzo dobrze.
Pod koniec lutego, że na początku lutego miał próbę samobójczą, na szczęście w porę się odmyślił. Byłam zdruzgotana, nie rozumiałam tego, a on tylko przepraszał, że to zrobił, że ukrył. Wyżalić się poszedł do przyjaciółki, zrobił ze mnie tą, która go zwyzywała, powiedział jej moją tajemnicę o cięciu się. Wszystko sobie wyjaśniliśmy, jakiś czas trwało dojście do siebie, ale się udało. Rozmawialiśmy o powodach, starałam się go wspierać. Wyznał mi też wtedy, że czasem ma ochotę mnie skrzywdzić, kiedy go zdenerwuję. Oboje wiedzieliśmy, że nic mi nie zrobi, nie zrobił do dziś. Pokochałam go po tym naprawdę dużo bardziej. To już nie było zauroczenie ani zakochanie, tylko miłość. Nie kochałam pomimo wad, tylko z wadami - chęcią agresji, niepewnością siebie, trudnym charakterem, wszystkim.
W święta wielkanocne musiałam się przeprowadzić, istniała możliwość, że na stałe, daleko. Chcieliśmy to kontynuować, wspierał mnie, spotykaliśmy się w połowie drogi, ale były konflikty. Na szczęście po 2 tygodniach zamieszkałam w mieście, gdzie chodzimy do szkoły. Udało nam się odbudować wszystko. Był strajk, jego 18-stka, potem walka o oceny, zakończenie roku. Wtedy wszystko stało się codziennością, nie świętowaliśmy już tak bardzo wspólnych chwil. Więcej uwagi poświęcaliśmy obowiązkom, byłam u niego 2 tygodnie, ale mieć blisko pracę, potem on wyjechał z moją rodziną nad morze. Zgubiliśmy siebie w tym natłoku, przestaliśmy rozmawiać, było mnóstwo małych, ale niepotrzebnych sprzeczek często z mojej winy (brałam tabletki niestety powodujące też rozdrażnienie). Oboje to zauważaliśmy, dlatego parę dni po powrocie chciałam z nim o tym pogadać, akurat po jednej z kłótni z mojej winy. Chciałam coś z tym zrobić, pogadać, ale on napisał, że jest zbyt wrażliwy, że go to wykańcza, nie ma już siły. Rzucił mnie.
Następnego dnia nie mogliśmy się spotkać, pisaliśmy, ale omijaliśmy ten temat. Mówił, że jego rodzina bardzo się cieszy, a jego to boli (rodzice i jeden z braci nigdy mnie nie lubili, nienawidzili wręcz, nie wiem dlaczego). Pojechałam do niego w piątek rano, bez zapowiedzi jak kiedyś. Zdarzało nam się mieć kryzysy, ale zawsze chciał wrócić, liczyłam, że porozmawiamy. Jeszcze spał, otworzył mi brat, od razu do niego poszłam. Zakluczyłam drzwi, bo brat lubił przeszkadzać bez pukania. Kiedy mnie zobaczył wciągnął do łóżka i przytulił, niestety nie chciał pogadać, a ja byłam uparta. Potem wyrzucił klucz przez okno, chciał zainicjować coś fizycznego. Kiedy nalegałam na rozmowę był uparty, ale widziałam, że chce coś powiedzieć. Potem popłakał się na chwilę, nie wiem dlaczego. Koniec końców wyszłam bez rozmowy i bez zbliżenia. Wyrzucił mnie, ale miał sprawy w tym samym kierunku, dlatego nie wiem po co, odprowadził mnie na autobus, który mi uciekł. Musiałam czekać na następny, ale źle się czułam. Znalazł mnie po ok. 1,5h, odprowadził na przystanek, bo błądziłam bez celu. Potem zaprosił na pizzę, pogadał, ale omijał temat zerwania. Powiedział, że potrzebuje czasu, ale wróci. Zachowywał się jakby nic się nie stało, całował, przytulał, chodził za rękę, poczekał w parku na autobus. Kiedy wsiadłam do autobusu stał się chłodny - nie pomachał, nie napisał, zadzwonił bo potrzebował, ale był obojętny. Wtedy zrobiłam błąd, jak typowa desperatka, pisałam, prosiłam. W poniedziałek (5) napisał mi, że mam dać mu spokój, że zwariowałam i mam obsesję, że mówił wiele rzeczy, ale nie potrafię słuchać, boi się mnie i mam pozwolić mu być szczęśliwym. Nie chciał mnie posłuchać, ani pogadać, więc napisałam mu przeprosiny za wszystko, co z mojej strony mogło być raniące i za to, co powiedział przyjaciołom (czuł się stłamszony, manipulowany, męczyły go kłótnie, zabierałam mu cały czas, podobno byłam zazdrosna o grę - nie widział żadnych swoich błędów albo o nich nie wspomniał).
Od babci dostałam propozycję by u niej zamieszkać, zmienić szkołę, zgodziłam się. Napisałam mu 7-go w nocy, że wyjadę, jeśli mnie przyjmą. Odpisał wtedy, że się boi, od paru dni męczą go koszmary ze mną, nie chciał porozmawiać, bo "jeśli usłyszę twój głos to pobecze się". Pisał, że nie je, nie sypia, że będzie lepiej jeśli wyjadę i o nim zapomnę, bo jest niczym i to co on poczuje się nie liczy. Później wypomniał mi mój sen (koszmar, na jego miejscu pojawił się inny facet, mówił że mój chłopak zniknął, zachowywał się jak on, po obudzeniu opowiedziałam mu go, potem wieczorem niepotrzebnie z tego zażartowałam i wziął to do siebie) i zniknął. Nie odpisał i nie odebrał, dałam mu spokój. W czwartek napisał, że mam dać mu spokój, bo już mnie nie kocha i mnie zablokował.
Niestety do szkoły się nie dostałam, dlatego napisałam mu list. Od września będziemy się codziennie widywać i chciałam rozstać się w pokoju. List nie wyjaśniał problemów, napisałam, że chcę tylko rozmowy, rozstać się w przyjacielskich relacjach (tak jak kiedyś sobie obiecaliśmy), ale chciałam by zrozumiał, że według mnie jest jeszcze o co walczyć. Od znajomych dowiedziałam się, że zmienia wersje wydarzeń by się wybielić, robi ze mnie włamywacza i wariatkę, ale nadal chciałam, by to przeczytał. Miała dać mu go przyjaciółka, ale dałam osobiście. Przeczytał, podarł, był strasznie sztywny, jak nie on. Poprosiłam by powiedział mi w oczy, że mnie nie kocha albo by pocałował i powiedział, że nic nie poczuł. Dał lekkiego cmoka i pojechał, w oczy nie spojrzał. Nie wiem dlaczego w takim razie przyjechał. To był dla mnie koniec.
Już 2 doby później odblokował mnie i napisał. Pytał czemu wciąż mu się śnię, pisał, że tęskni, już nie daje rady, boi się nocy, coś mu odbiło i już nie jest taki jak kiedyś. Na pytanie dlaczego napisał odpowiedział, że nikt inny by nie odpisał. Pisałam, że nie musi być sam, bo zawsze mu pomogę, wie gdzie mnie znaleźć. Odpisał "ale ty nie wiesz jak znaleźć mnie". Pisaliśmy jeszcze jakiś czas, mówił, że nie chce się ze mną spotkać, bo po co ma psuć mi życie, to tylko zmarnowany czas, on i tak niczego nie osiągnie. Był zły o ten koszmar, poszedł spać, ale wrócił po moim dobranoc. Napisał, że miał zły sen, zwrócił się do mnie "myszko", opisał go. Zapytałam dlaczego mi to mówi, źle mnie zrozumiał, przeprosił za zawracanie głowy, wytłumaczyłam, że to nie tak, chcę mu pomóc. Wyznał, że tęskni, chciałby mnie zobaczyć rano, ale usunął te wiadomości, po mojej odpowiedzi znów mnie zablokował.
Odblokował tego samego dnia wieczorem (12-tego) i napisał, że nawet serial mnie przypomina, pisaliśmy chwilę, pytał co u mnie, mówił, że jest samotny, że jeśli chcę to możemy jechać razem do parku linowego (dostał ode mnie karnet), kiedy napomknęłam o naszym związku uciekł, ale nadal był aktywny. Odpowiedział na moją prośbę o odblokowanie instagrama i wyznał, że dostaje ataku. Nie odebrał, ale chwilę później oddzwonił, uspokoiłam go. Pisaliśmy kolejnego dnia, powiedział, że nadal mi ufa. Zapytałam czy beze mnie mu lepiej, powiedział, że "inaczej i tyle". Potem zniknął, ale napisał ok 22 dlaczego jest takim zerem, że nie ma siły rozmawiać, ma dość jego marnego życia, nikt w niego nie wierzy, nic nie znaczy, jest nikim. Zadzwonił żeby porozmawiać, ale rozłączył się, bo "nie mógł tego słuchać". Napisał, że gadanie jaki to kiedyś był lepszy w niczym nie pomoże, a on tak to odbiera, bo próbuję go zmusić do rozmowy. Że wiele razy mówił co go boli, ale ja to miałam gdzieś i robiłam swoje, mam dać mu spokój, chce pobyć sam. Nie docierało do niego co mówiłam, zareagował dopiero na pytanie czy go serce nie boli. Ja powiedziałam, dlaczego mnie boli, wspomniałam o mojej wizycie u księdza (dziadek miał rocznicę śmierci, siedziałam w kościele i znalazł mnie ksiądz), zainteresowało go to, nalegał bym opowiedziała mu tą rozmowę.
Kiedy skończyłam napisał, że właśnie leci piosenka o moich włosach, wspomniałam, że mam zamiar je zmienić. Poprosił bym tego nie robiła, bo są idealne, piękne jak ja. Powiedział, że jestem cudowna, że mnie kocha, nie wierzyłam własnym oczom. Potem pogadaliśmy, miał do mnie pretensje, ale chciał to naprawić, okazało się, że to przyjaciółka radziła mu mnie blokować. W środę wyjechał z rodziną nad morze (nie zdążyliśmy się spotkać), pisaliśmy chwilę, później w czwartek wieczorem. Mówił, że chce to naprawić, ale boi się reakcji rodziny, bo mnie nienawidzą. Potem dowiedział się, że coś mi się stało, był zły.
Napisał znowu dopiero w niedzielę wieczorem, po powrocie. Zapytałam czy myślał o nas. Napisał, że my nie mamy wspólnej przyszłości, że pobyt nad morzem uświadomił mu, że już nic do mnie nie czuje, ktoś inny teraz sprawia, że jego serce bije szybciej, że jest szczery, nie chce mnie okłamywać, jednak i tak chcieliśmy porozmawiać. Napisał, że jej nie kocha, ale ona jest od paru dni, że nic nie czuje gdy o mnie myśli. Chęć powrotu wytłumaczył jako "chwilowy przebłysk", a czwartek tym, że był zły, bo spotkała mnie krzywda (ale w momencie rozmowy o powrocie jeszcze tego nie wiedział). W poniedziałek musiałam przełożyć spotkanie o 2 godziny, odmyślił się, odmówił, nagle pytał "po co?", mówił, że wie, że tylko go zirytuję rozdrapywaniem przeszłości. Odpuściłam, ale byłam zła. Napisałam, że nie powinien z nią być, bo jego "kocham" nie jest wiele warte i ją skrzywdzi. Obraził się i mnie zablokował. Ale odblokował we wtorek, akurat byłam u mamy w szpitalu, chciał się spotkać. Pisaliśmy chwilę, także o jego uroku, napisał, że ta nowa jeszcze tego uroku nie zobaczyła i pewnie już nie zobaczy. Kiedy wracałam do domu byłam w jego miejscowości, ale on nie mógł wtedy się spotkać.
Czy ktoś mi wyjaśni tok jego rozumowania? Co robić? Czy to ma jeszcze sens? Czy wybijanie klina klinem to może być tylko wymówka, czy mógł odejść i pożałować, ale był niezdecydowany i teraz nie wie jak wrócić? To wszystko wykańcza mnie psychicznie, gubię się, ale go kocham. Życzę mu jak najlepiej, nawet z kimś nowym, ale nadzieja umiera ostatnia. Chcę być z nim w dobrych kontaktach, bo przed nami cały rok codziennych spotkań. Nadal mam nadzieję, że się ogarnie i wróci.