Opiszę moją sytuację dosyć dokładnie i proszę Was o radę i wsparcie.
Moja historia zaczyna się ponad 2 lata temu. Przypadkiem poznaję jego i zakochuję się od pierwszego wejrzenia. Z wzajemnością. Jest absolutny emocjonalny high, oboje nie możemy w to uwierzyć.
Oboje tkwimy jeszcze formalnie w nieudanych wieloletnich związkach, jest trudno. Rozstajemy się po 1 mc, właściwie to on rozstaje się ze mną. Urywa kontakt bez słowa. Bardzo to przeżyłam wtedy, ale po kilku mc wstałam na nogi. Pierwszy raz odzywa się po 4 mc, niby z ofertą pomocy (wiedział, że mam duży kłopot). Serce mocniej mi zabiło, ale nie pozwoliłam na odnowienie kontaktu. Byłam mocno urażona formą rozstania...
Przez kolejne kilka mc on sporadycznie próbuje do mnie pisać. W końcu po roku zaprasza mnie na spotkanie. Tlumaczy, ze wie jak bardzo nawalil, chce sie ze mną spotkać, wytłumaczyć, bo źle sie z tym czuje.
Do spotkania dochodzi, ale jego tlumaczenia są w sumie żadne. Mówi, że wie iż zachował się jak ostatni dupek i nie jest z tego dumny. Przeprasza, ma łzy w oczach. Nie tłumaczy się. Mówi, że bardzo sie zmienił i rzeczywiście widzę w jego zachowaniu i wyglądzie ogromną przemianę...
Potem kolejna randka i kolejna. Jest idealnie.
On juz nie jest w związku, czuję, że bardzo mu zależy, że mnie kocha. Latamy oboje nad ziemią, motylki, endorfiny wylewają się uszami. Najlepszy w życiu czas. Widujemy się w zasadzie codziennie, piszemy do siebie od rana do nocy zdając relacje co robimy i jak bardzo tęsknimy. Planujemy razem zamieszkać, szukamy właściwej lokalizacji.
Występują jakieś drobne potknięcia, nieporozumienia, ale zawsze się dogadujemy, rozwiązujemy na bieżąco, rozmawiamy ze sobą. Jestem miłością jego życia, jedyną taką, na mnie czekał całe życie. On moją także.
Nagle powtarza się scenariusz nie odzywania się. Bez powodu, tzn. realnego powodu. Każę mu się wynosić do diabła, nie będzie się mną bawił. Przywozi moje rzeczy i oznajmia, że nie możemy być razem, bo ja i tak bym go prędzej czy później zostawiła. WTF? O czym on mówi?
Po tym rozstaniu wychodzą na jaw jego kłamstwa. Cała masa kłamstw. Nieintencjonalnych, bezsensownych, nie dających żadnych wymiernych korzyści. Począwszy od tego jakie szkoły kończył, przez to co posiadał, aż po to gdzie był i co przeżył.
Jestem w szoku, czyli ostatnie pół roku to była fikcja? To nie istnieje?
Zarzuca również mi kłamstwa, bez podstaw i wszystkie zachowania, które sam prezentuje widzi we mnie. Oskarża mnie o nie, a ja nie mogę uwierzyć w to co słyszę.
Zaczynam podejrzewać, że ma problem. Szukam w internecie i znajduję opis osobowości borderline. Pasuje jak ulał.
Wysyłam mu ten opis z zapytaniem czy to wygląda mu znajomo. Nie zaprzecza, mówi, że 100 procent jak on... Jest załamany, słyszę po głosie, że jest w zupelnym dołku. Do wszystkiego się przyznaje. Ma zaniżone poczucie wlasnej wartosci, stany lękowe, a kłamstwami chciał mi zaimponować.
Odkrywam w sobie Matkę Teresę. Mimo wszystkiego nie mogę go tak zostawić, kocham go do szaleństwa. Umawiam go do psychiatry, idziemy razem (prosił, żebym z nim poszła). Dostaje leki na depresję i wskazanie terapii pod kątem zaburzeń osobowości, ale lekarz zupełnie wyklucza borderline (przynajmniej tak mi przekazał on po wizycie, bo w gabinecie z nim nie byłam).
Od teraz ma byc już tylko lepiej. Prosi, żebym była przy nim, bo sam nie da rady. Oczywiście będę, nie wyobrażam sobie życia bez niego. Nie zostawię go tak, bo się nie podniesie. Zależy mi na nim...
Znowu jest cudownie. On na farmakologii nie ma stanów depresyjnych, ale na terapię nie poszedł. Nie naciskam, on sam musi tego chcieć. Kolejne kilka mc jest idealnych... Planujemy wspólne zamieszkanie, chcemy się razem zestarzeć. Poznajemy swoich przyjaciół, rodziny...
Po czym przy najmniejszym problemie ponownie stosuje wobec mnie tzw ciche dni. Coś mu się nie spodobało w moim zachowaniu, coś sobie dopowiedział i nie wyjaśnia tego, tylko przestaje się odzywać... Przeinacza moje słowa, dopisuje mi intencje. Milczy ostentacyjnie. Tydzień kompletnej ciszy, której ja zupełnie nie rozumiem. Nie wiem czy znowu mnie porzucił jak 2 lata temu, czy to chwilowe. Odchodzę od zmysłów!
To ja się odzywam pierwsza, jeśli mamy się rozstać to wyjaśnijmy sobie wszystko jak dorośli. Spotykamy się, on mnie przytula, całuje i cieszy się. Jakby nic nie zaszło... Rozmawiamy, tłumacze, ze nie akceptuję karania mnie cichymi dniami, bo to dziecinada.
Obiecuje, że to zmieni.
Po 2 mc kolejna taka sytuacja. Tym razem obiecuję sobie, że nie odezwę się pierwsza. Dosyć tego upokarzania mnie, tego przyciągania i odpychania mnie na zmianę. Jestem zdruzgotana i załamana. Milczy przez 12 dni. W koncu wysylam mu maila w którym wylewam wszystkie żale i proszę, żeby usunął kontakt do mnie zewsząd : media społecznościowe, nr tel, adres mailowy. Nie mam siły go widywać czy mieć jakikolwiek kontakt w tej sytuacji.
Wtedy dopiero się odzywa na komunikatorze. Rzuca w moją stronę okropne oskarżenia, jest podły, chce mnie zranić. Dowiaduję się np, że to ja jestem chora i mam się udać na terapię. Kiedy wyłączyłam internet dokańcza pisząc smsy. Nie pozostaję mu dłużna, nie pozwolę na takie traktowanie mnie. Finalnie blokuje mnie wszędzie informując mnie o tym.
Rano wstaję załamana, nie rozumiem tego co znowu się stało. Wysyłam wiadomość z prośbą o spotkanie i wyjaśnienie wszystkiego. Nawet jeśli mamy się rozstać, to bez nienawiści i gniewu. Przecież darzymy się wielkim uczuciem, podkreślanym na każdym kroku... Nie dostaję odpowiedzi już nigdy.
Cisza trwa ponad 3 tyg. W między czasie zostałam odblokowana na fb...
Czuję jakby mi się świat na głowę zawalił. Tęsknię, kocham, wszystko bym mu oddała, ale nie dam sobą pomiatać, przyciągać się i odpychać, dziś kocha, jutro nienawidzi.
Zastanawiam się jaki on ma problem? Pasuje mi do borderline, choć lekarz wykluczył... Wiem, że to nie jest normalne. Nie wiem co z tym zrobić... Męczę się.
Jest dla mnie ważny, bardzo mi zależy, ale nie wiem czy to ma jakiekolwiek szanse. Boję się, że on mnie zniszczy psychicznie...