Znalazłam się w naprawdę kozim rogu. Jak wiecie, jestem w szczęśliwym związku od wielu lat. No i wszechświat musiał nabałaganić, bo zesłał mi na wycieraczkę byłego redaktora literatury kulinarnej. Jest w wieku Misia, czyli znacznie ode mnie starszy, ma żone i dwóch dorosłych synów. Znamy się od trzech lat, ale w większości było to pobieżne. Dopiero niedawno zaczęliśmy utrzymywać towarzyskie kontakty, głównie przez psy, bo on ma bullteriera a my bulldoga amerykańskiego (psy się uwielbiają).
Rozumiemy się wpół zdania. Mamy identyczne zainteresowania. Facet jest praktycznie szefem kuchni (jego syn pracuje w Michelin zatwierdzonej restauracji) i studiował filozofie polityczną z tym samym profesorem na UCL (profesor jest stary). Byliśmy u nich na kolacji tydzień temu i iskry leciały jak na fajerwerkach.
Pomimo tego, że zimna ze mnie zołza, czuję się z tym źle. Kocham Misia i nie chce żadnych zmian w życiu, ale od lat nie czułam się tak... adorowana, pożądana, zrozumiana? Jezu, to jest bez sensu Każdej innej babce powiedziałabym, żeby się obudziła i zaczęła racjonalnie myśleć. Ja wiem, że to tylko motyle, ale jak z tym cholerstwem walczyć?