Witam, post będzie przydługi ale chciałbym dokładnie opisać swój problem.
Mam 30 lat, moja narzeczona 27 lat. Jesteśmy razem 6 lat. Zaręczeni jesteśmy od 2 lat. Przez 5 lat była między nami sielanka. Może nie idealnie, ale bardzo dobrze. Mnóstwo spędzanego razem czasu. Wzajemne zapewnienia o miłości, o stworzeniu rodziny, o wspólnym życiu na zawsze. Wspólne plany na przyszłość tak jak np. zakup mieszkania, gdzie co i jak. (pieniądze mamy odłożone). Owszem zdarzały się kłótnie, ale było wszystko zaraz wyjaśniane. I spowrotem było super między nami. No jak w każdym związku. Nigdy nie mieliśmy cichych dni, nic z tych rzeczy. Dużo dzwoniliśmy do siebie, miliard smsów dziennie. Spotkania 2-3 razy w tygodniu. Mieszkamy od siebie około 10 km. Każde dla każdego było na zawołanie. Wspólne imprezy, wyjazdy, wakacje. Rodzice się poznali. Od niej rodzice mnie lubią, moi ją też. Można by rzec związek idealny. Gdy się oświadczyłem to była najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Nigdy w życiu nie widziałem jej takiej szczęśliwej. Od około pół roku czasu jednak coś zaczęło się psuć. Narzeczona zaczęła się ode mnie oddalać. Mimo to jednak były dalsze zapewnienia o miłości i wspólnym życiu. Gdy już faktycznie było między nami źle zapytałem co się dzieje. Co się stało, dlaczego tak się zachowuje. Powiedziała, że ma problem z nami ale sama musi sobie z tym poradzić. Dopytywałem o szczegóły, to powiedziała ze potrzebuje czasu i wtedy szczerze na ten temat porozmawiamy. Powiedziałem dobrze, poukładaj sobie wszystko na spokojnie a wtedy znajdziemy rozwiązanie. Po 3 tygodniach przestała mi pisać mi „słodkie” smsy, przestała mi mówić że mnie kocha. Stała się taka jakaś chłodniejsza. Cierpiałem okropnie i wiem, że ona też cierpiała. Serce rozrywało mi się na pół. Ale czekałem cierpliwie. Po miesiącu jednak nie wytrzymałem, powiedziałem że nie mogę tak żyć, że dlaczego tak mnie rani i siebie pewnie też. Po kilku dniach odbyła się ta poważna rozmowa. Stwierdziła, że się bardzo pogubiła w naszym związku, że nie kocha mnie tak jak kiedyś. I nie jest pewna czy chce ze mną być i czy chce za mnie wyjść. Po tych słowach moje serce złamało się na pół. Zapytałem dlaczego dopiero teraz mi o tym mówi, dlaczego przez ten czas była z tym sama. Powiedziała ze myślała że da sobie z tym radę sama i że to tylko chwilowy kryzys (nigdy wcześniej się to nie zdarzyło). Zapytałem czy pojawił się ktoś inny. Od razu zaprzeczyła. Powiedziała, że nikt nie może się ze mną równać. Powiedziała ze powodem tego jej stanu jest to że poświęcałem jej mniej uwagi niż zwykle. Że już nie czuję się tak adorowana przeze mnie jak kiedyś. Wygarnęła mi że coraz rzadziej okazywałem jej miłość, czułość, pieszczotliwie ją nazywałem oraz że kiedyś powiedziałem jej że nie czuję się przy niej szczęśliwy. Owszem była taka sytuacja, miałem wtedy fatalny dzień, powiedziałem coś takiego. Przeprosiłem ją za to. I naprawdę były to szczere przeprosiny. Wiem, było to słabe. Okropnie się z tym czuje do dzisiaj. Powiedziałem że nie wiem co we mnie wtedy wstąpiło i wcale tak nie myślę. Powiedziałem że jest całym moim światem. Ona na to że jakoś tak w niej to usiadło, że nie umie się z tym pogodzić. Kolejna sprawa że w naszą rocznicę nie wręczyłem jej prezentu tylko powiedziałem tutaj mam dla Ciebie prezent. Weź go sobie. Że to ją też uderzyło ponieważ miałem jej go wręczyć. I że od tego czasu zastanawiała się nad tym czy mnie kocha czy nie. I od tego czasu się ode mnie odsuwała. Powiedziałem że nie miałem pojęcia że ją to tak dogłębnie dotknie. Wielokrotnie przepraszałem. Powiedziała że chce mnie bardzo pokochać tak jak kiedyś tylko potrzebuje czasu bo nie wyobraża sobie życia beze mnie. Powiedziała ze zrobiła mi okropną rzecz i nienawidzi samej siebie i zrozumie jeżeli wyjdę i trzasnę drzwiami. Nie zrobiłem tego. Gdy emocje już troszkę opadły podziękowałem jej za szczerość i zapytałem czy jest dla nas szansa. Powiedziałem że kocham ja nad życie i tez nie wyobrażam go sobie bez niej. Przepłakaliśmy całą noc. Od tej szczerej rozmowy minęły 4 miesiące. Bardzo się zmieniłem, zacząłem ją bardziej adorować. Wróciły rozmowy, smsy, spotykaliśmy się częściej. Wydawało mi się że wszystko idzie w dobrą stronę. Przy spotkaniach zawsze była uśmiechnięta. Emanowała szczęściem, promieniała. Były czułości, seks, wspólne wyjazdy no powiedzmy związek idealny (z pozoru). Cierpiałem niemiłosiernie. Ona widziała to cierpienie. Była ze mną. Po tym czasie zapytałem co dalej z nami będzie czy cos się zmieniło. Powiedziała ze tak. Że zauważyła że się zmieniłem, że się bardzo staram. Że przestała się ode mnie odsuwać. Że uwielbia moje towarzystwo. Ale że dalej to nie jest to co kiedyś. Zapytałem wprost, jeżeli mnie nie kochasz to mi to powiedz. Nie potrafiła. Powiedziała że mnie kocha ale nie tak jak kiedyś. I żeby dać jej jeszcze trochę czasu. Po miesiącu „horroru” jaki przeżywałem już nie wytrzymałem i powiedziałem że kolejnego dnia chciałbym z nią szczerze porozmawiać bo tak dalej żyć nie mogę. Nadmienię że jak wtedy u niej byłem to drukowała suknie ślubne które jej się podobają. Był płacz z jej strony. Powiedziała, nie zostawiaj mnie. Ja tego nie zniosę. Byłem twardy chodź reszta mojego serca krwawiła niemiłosiernie. Kolejnego dnia wyznałem jej miłość, wyznałem jakie mam oczekiwania, że tak dalej być nie może, że musimy ten problem rozwiązać. Ponowny płacz. Zaproponowałem jej kilka rozwiązań. Że może potrzebuje przerwy (choć bardzo ciężko przechodziło mi to przez usta), że możemy zamieszkać ze sobą przez jakiś czas i wtedy czas zweryfikuje (mieszkam aktualnie sam od miesiąca), pomocy u specjalisty. Powiedziała że sama chciała mi zaproponować wspólne mieszkanie. Dałem jej tydzień czasu na przemyślenia. Nie chciałem aby zdecydowała pochopnie. Pojechaliśmy w między czas na wspólny weekend nad morze. Było super. Wydaje mi się ża bardzo się do siebie zbliżliśmy. Ona powiedziała ze ten weekend bardzo wiele dla niej znaczył, i bardzo jej pomógł. I powiedziała ze od razu chciała mi powiedzieć o wspólnym zamieszkaniu. Bardzo się ucieszyłem. No i zamieszkaliśmy razem. Powróciła sielanka. Cały czas praktycznie razem. Poza pracą oczywiście. Rozmowy na wszystkie tematy bez końca. Wspólne zakupy, sprzątanie, gotowanie itp. Itd. Kasa dzielona na pół. Ona dalej jest rozpromieniona na mój widok, cieszy się gdy przychodzę z pracy, mówi że tęskniła. Że jestem dla niej najważniejszą osoba na świecie. Seks stał się jeszcze lepszy. Tylko że ona dalej mnie nie potrafi pokochać tak jak kiedyś jak to mówi. Nie wierze, że ona mnie nie kocha skoro zachowuje się tak jak się zachowuje. Naprawdę jest szczęśliwa, samo głupie przygotowanie dla mnie obiadu sprawia jej przyjemność. Bardzo to doceniam. JA też jej gotuje. Nie jest tak że przychodzę z pracy otwieram piwo i siadam na kanapie. Robimy wszystko razem. Za kilka dni ona wraca do siebie bo umówiony czas mija. A mi serce rozrywa bo dalej nie wiem czego się spodziewać. Sama jej wyprowadzka mnie przeraża a co dopiero jej zniknięcie z mojego życia. Aha i jeżeli chodzi o seks pieszczoty to ona też jej inicjuje. Nie tylko ja. Gdy gdzies tam w pokoju przechodzimy koło siebie to sama daje mi buzi i przytula. Mówi że dziękuje że jestem. Naprawdę nie wiem sam co mam o tym wszystkim myśleć. Jestem dla niej dobry, nigdy niczego jej nie zakazałem, co chciała to praktycznie miała. Często robię jej jakieś niespodzianki typu karteczki z miłymi wyznaniami, Bardzo mi za nie dziękuje i mówi ze bardzo poprawiam jej humor. Cały czas ona się przy mnie śmieje, lubię ją rozśmieszać. Ona wie że jestem dla niej zrobić wszystko. Ta nie pewność jutra mnie przeraża. Proszę doradźcie mi co mam zrobić. Powoli tracę zmysły. Cały czas myślę tylko o niej. Jest dla mnie wszystkim.
Aha i jeszcze jedno jej rodzice żyją ze sobą bo żyją. Ja pochodzę ze szczęśliwej rodziny. I też na ten temat rozmawialiśmy. Ze chce je dać szczęście. Chcę żebyśmy byli szczęśliwi jak moi rodzice. Ze to co możemy robić razem to będziemy. A nie każdy sam sobie tak jak u niej.
Już nawet myślałem że ja przytłaczam. Ale gdy cos wymyśle np. randka kino wyjazd, spotkanie ze znajomymi to ona się zgadza. Nigdy nie było odmowy. Z mojej strony również jak ona coś zaproponuje.
Dlaczego tak niszczy i sobie życie i mi. Wiem że jest dobrą dziewczyna i się mną nie bawi. To się czuje.
Co robiś pomóżcie.