Witajcie.
Postaram się jakoś nakreślić to co się teraz u mnie dzieje. Potrzebuję jakiejś porady lub znów porządnego kopa gdyż wydaje mi się, że zaczyna się powtórka z rozrywki, którą opisywałem tu kilka lat temu. Wtedy wszelkie rady koniec końców okazały się bardzo pomocne.
Praktycznie od sierpnia zeszłego roku spotykam się z kimś. Nazwijmy ją A.
Ogólnie znaliśmy się już parę lat wcześniej jednak była to znajomość na zasadzie "wspólni znajomi".
I właśnie wspólna koleżanka zgadała nas na spacer gdyż oboje nie mieliśmy co ze sobą zrobić w słoneczne dni.
I tak się zaczęło. Spacery, wyjścia do kina czy inne takie rozrywki. Widywaliśmy się coraz częściej jednak była to znajomość bardzie zmierzająca ku bliskiej przyjaźni z możliwością czegoś więcej w przyszłości. Ona ma jeszcze niezałatwione sprawy, ja jestem bardzo ostrożny i nie szaleję tylko pozwalam spokojnie rozwijać się znajomości.
Było fajnie, spędzaliśmy czas, rozmawialiśmy... I w sumie, pierwsze zgrzyty zaczęły się gdzieś w marcu tego roku.
Ogólnie A ma dosyć ciężki charakter, władczy i uparty. I zaczęło się przeszkadzanie wielu rzeczy, które moim zdaniem są trochę niedorzeczne.
A mianowicie, zaczęło się od mojej pracy. Ona po studiach, dobre stanowisko, dobre zarobki. Ja w oczach pracownik fizyczny, jednak nie na taśmie. Mam liczne kursy, uprawnienia tip.. Nie zarabiam najgorzej, ale to już jest złe. Ja lubię swoją pracę, nie nadaję się do pracy biurowej, ale to nie dociera.
Druga sprawa to ilość pracy. Robię trochę nadgodzin by sobie lepiej odłożyć na przyszłość, co nie znaczy, że spędzam w pracy 24h.
Myślę o przyszłości, zakupie mieszkania i by na nic nie brakowało.
Dzięki temu też mogę żyć lekko, jednak to też jej nie pasuje, bo tak być nie powinno, mimo, że ona sama też "dorabia" udzielając korepetycji, prawie codziennie od 1 do kilku godzin do późnego wieczora.
Kompletnie nie toleruje moich upodobań oraz hobby. Twierdzi, że są bez sensu.
Nie to, ze strzela fochy, ale wzdycha i zawsze skomentuje jakimś nieprzyjemnym tekstem.
Twierdzi, że nie rozumiem jej potrzeb jakimi jest kościół, muzyka i podróże.
Kościół jest dla niej wyznacznikiem życia, wyrocznią, księża to świętość, a film "tylko nie mów nikomu" to ustawka i nieprawda.
Podróże ograniczają się do wyjazdu za granicę gdzie jest ciepło i siedzeniu na plaży.
Muzyka ogranicza się tylko i wyłącznie do jej gusta muzycznego. Nic innego nie jest tolerowane.
Zapraszałem na imprezy na świeżym powietrzu - NIE
Zapraszałem na różne wyjazdy, a to w góry a to nad morze a to na mazury to w odpowiedzi jest "nie bo jest ch**owo, albo "jedź se sam". Bo dla niej nasz kraj to kraina wiecznego mrozu i nędzy.
Do tego dochodzi alkohol, który jest złem wszelkiego świata. Ona, kompletnie go nie toleruje, nawet u innych. Ja nie należę do osób "pijących". Jeśli pójdę na piwo to max raz w miesiącu, a czasem ograniczę to nawet do wypicia jednego piwa dla smaku i jest to zwykle coś z browarów regionalnych.
W jej oczach to już jest "chlanie" i krzywo na to patrzy.
Na początku roku zaczęliśmy się zbliżać do siebie i te wszystkie rzeczy były jakby mniej natarczywe. Z czasem coraz bardziej i bardziej, a mnie zaczyna się odechciewać. Ona niby twierdzi, że wprowadza dystans, jednak po tych wszystkich akcjach dystansu nabieram ja gdzie zwyczajnie mi się już nie chce. Wtedy potulnieje i ogólnie twierdzi, że coś do niej mam, że ją olewam itp...
Podczas jednego wyjazdu kiedy atmosfera była całkiem gorąca, poinformowałem, że mam gumkę. Potraktowała to jakbym powiedział, że mam śmiertelną i zaraźliwą chorobę " odejdź, nie dotykaj mnie" , dodatkowo oceniła mnie że "zaplanowałeś to, albo liczysz na jakąś szybką przygodę z kimś". Było to miesiąc temu a jeszcze czuję zażenowanie. Myślę, że jeśli u faceta, który przez dłuższy czas spotyka się z jedną kobietą, można znaleźć w portfelu prezerwatywę, to świadczy to o jego odpowiedzialności. - nie wiem, może się mylę...
Ale dla niej to jest coś strasznego.
Minął miesiąc i nawet się nie widzieliśmy. Mi się zwyczajnie nie chce. Czuję wewnętrzne zmęczenie po czymś co tak naprawdę na dobre się nie zaczęło.
Jest teraz między nami jakiś dystans. Wszysto co tu opisałem jej powiedziałem, próbowałem rozmawiać jednak ten wewnętrzny "upór" tak jakby to blokował i nie widzi w tym wszystkim niczego złego.
Dosłownie wszystko jest źle, i zawsze musi skomentować jakąś wredną odzywką.
Sugerowałem jej nie tak dawno by zrobiła prawo jazdy bo dziś to zawsze się przydaje. Odpowiedź to "nie potrzebuję, to facet ma mnie wozić". Bo jak to mi kiedyś powiedziała "facet bez prawa jazdy i bez samochodu to nie jest facet".
Ogólnie to nie jest głupia dziewczyna. jest z dobrego domu, wykształcona, zaradna. Jednak pewne przekonania i uparty charakter sprawiają, że w pewnych kwestiach jest jakby.. Ograniczona. Nie przyswaja niczego z czym się nie zgadza. A przy tym właśnie moja wiedza w jej oczach jest bezsensowna.
Jestem naprawdę ugodowym człowiekiem, ale nie jestem kimś kto nie ma swojego zdania. każdy mój sprzeciw z czymś jest uznawany jako wojna. Nie ma porozumienia. Czasem myślę, że to może wiązać się z jej osobistymi (sercowymi) przeżyciami z przeszłości ale nie można tego tak bez końca usprawiedliwiać.
Wydaje mi się, że to ten wiek, gdzie można stwierdzić, że jesteśmy dorosłymi ludźmi, godzie sztuka dogadywania powinna być na porządku dziennym. To niestety.
Na szczęście nie ma miłości. Na pewno nie z mojej strony gdyż potrzebuję na to więcej czasu, ale zauroczenie, które było, przerodziło się w obrzydzenie. Nie takie fizyczne, ale umysłowe.
I już kompletnie zgłupiałem gdyż nie wiem czy to ja przesadzam czy moja reakcja jest uzasadniona.
W tym kierunku zadaję właśnie pytanie do was.
I przepraszam za tak chaotycznie napisany tekst, jednak nie wiem jak to wszystko ogarnąć by miało to ręce i nogi..