Nie ma co tutaj wdawać się w szczegóły, na studiach poznałam chłopaka, zaczęło się od przyjaźni, zakochaliśmy się.
Wcześniej byłam w toksycznym związku więc wydawał się być taki dobry, kochany, szczery, czuły.
Niestety bardzo dziecinny, egocentryczny i skupiony na sobie, jak pokazał czas.
Zaczął się czasem do mnie bardzo agresywnie odzywać bez powodu, nie dawałam się tak traktować i mocno buntowałam. Mówiłam, że się rozstaniemy, jeśli tak nadal będzie.
Podczas jednej ostrej kłótni, wpadł w jakiś szał, rozerwał na mnie koszulkę, wyzywał, złapał a gardło i rzucił na łóżko 2 razy. Zabrał telefon, nie chciał wypuścić. Traumatyczne przeżycie, rozstaliśmy się, ale biegał za mną i błagał. Mówił standardowe rzeczy, czyli, że to się nigdy nie wydarzyło, jak bardzo mnie kocha, jak nie może w to sam uwierzyć. Poszedł do psychologa, stwierdziłam, że ma problem ale zostanę z nim i zobaczymy czy uda się go pokonać.
Dalej było dobrze, opanował się.
Zamieszkaliśmy razem trochę z powodu zbiegu okoliczności, było idealnie.
Dbałam o niego jak się dało, wracał z pracy to wszystko było wysprzątane, kolacyjka ciepła i gotowa.
W międzyczasie podczas kilku kłótni szarpał mnie, ale nie uderzył. Kilka takich sytuacji było, później trzymałam go na dystans mocno. Szczerze nie wiem co sobie wtedy już myślałam.
I stało się; kłótnia bez powodu, ostra, znowu zamknął mi laptopa na dłoniach, popychał, wyrwał telefon, nie dał nawet wziąć koca jak mi było zimno ani iść do toalety. Zareagowałam nie wiem czemu jakby to była moja wina, on to podjął. Następnego dnia miałam jechać do domu rodzinnego, prosiłam by pojechał ze mną, mówiłam jak źle się czuje, olał mnie.
Wtedy w domu przejrzałam na oczy. To był koniec. Ale on bez pytania przyjechał rano, nie chciałam przed rodzicami afery robić więc zerwanie przesunęłam na następny dzień. W nocy kłótnia o nic, próbowałam do niego dotrzeć, ale on gadał takie bzdury że mi się to w głowie nie mieściło. Klapki opadły. Nagrałam to. Jak próbuję się z nim dogadać a on mówi agresywnie "WIEM ŻE MAM PROBLEM, ALE NIE MOGĘ GO ROZWIĄZAĆ BO CIĄGLE TRUJESZ MI DUPE JAKIEGO TO NIE MAM PROBLEMU", same takie teksty, nic więcej. Wszystko miało na celu albo 1. manipulacje 2. Zrzucenie winy na mnie 3. zranienie mnie 4. Umniejszenie mi, spadek mojej samooceny. Niesamowite było to dostrzec w końcu. Gadał chore bzdury.
W końcu nie wytrzymałam i powiedziałam, że to koniec. 20 minut monologu jego, jaka jestem zła i be. Uderzał we wszystko, kiwałam tylko głową, mówił, że już mnie nie kocha, sprowadził nasz związek do parteru i mnie też. Wtedy wybuchłam i powiedziałam, że zniszczył mój obraz jego osoby i nie chcę go więcej widzieć, ma natychmiast wyjść. Powiedział "nie". Zabrał telefon. Próbowałam go odzyskać, ale rzucił się na mnie z łapami, kopnął. Nabił paskudnego siniaka na udzie, wyszedł od razu. Nie chciał go oddać. Poszłam po rodziców. Mama powiedziała, że nie wyrzuci go w takim stanie z domu, zamknęła go w pokoju a ze mną poszła spać do innego.
Rano już na spokojniej wszyscy porozmawialiśmy, mój były luby zaczął opowiadać jakieś kłamstwa, że mnie z narkotykowego ciągu wyciągnął itd. Byłam w szoku słuchając, oczywiście nie miało to nic wspólnego z rzeczywistością. Przedstawił siebie jako mojego wybawiciela, a mnie jakąś zniszczoną dziewczynkę z beznadziejnym charakterem z którą łaskawie jest. Oczywiście to nie miało znaczenia bo nie obchodziło ani mnie ani tym bardziej moich rodziców. Czułam, że go nie kocham. Wpadł w histerię, płakał, błagał o szansę.
Zgodziłam się pomóc mu "wylądować". Tzn, spędzić czas jak para ostatnie kilka dni. Durna byłam, ale mieliśmy pracę razem i chciałam jakoś to wytrzymać oraz po ludzku pomóc człowiekowi.
Dzień później jechaliśmy autem po mokrej powierzchni, padał deszcz. Znowu kłótnia. Powiedziałam, żeby uważał na drodze. Zaczął jeździć bardzo szybko, wpadać w poślizg, jeździł między lampami. Płakałam i błagałam by przestał, myślałam, że nas zabije, kilka razy udawał, że chce wjechać w ścianę i mówił spokojnym głosem że tak się właśnie czuł jak mu łamałam serce. Byłam w szoku, trzęsłam się. Trzymał mnie w aucie jak zakładnika. Kiedy chciałam siku, wywiózł gdzieś na zamknięty parking z dala od ludzi. Zaczęłam iść, bałam się że mnie na tym parkingu przejedzie, szłam między latarniami. Dobiegł do mnie i zaczął szarpać, nabił siniaki na ramieniu, piersi. Bałam się, obiecał zawieźć nas do domu jeśli wrócę do auta, wsiadłam do tyłu bo bałam się że mnie udusi z przodu. W domu był nasz współlokator i jego przyjaciel. Zachowałam spokój i zaczęłam nagrywać. Nie chciałam by usłyszał. Wiedziałam, że jak się akcja odwali, to będę musiała w środku nocy wracać 100 km z rzeczami do mojego miasta. Mój ex nadal nie chciał mnie przepuścić, szarpał. Gdy chciałam wstać, rzucił się na mnie, próbował złamać rękę. Pytałam czemu to robi "bo mnie prowokujesz". Czym, tym, że chcę przejść? "Tak, bo wiesz, że jestem zdenerwowany". Nagle zaczął płakać i przepraszać, mówić, że on walczy o życie bo jak odejdę to się zabije. Że mam od niego uciekać bo jest potworem, mam się ratować. A później wrócił przemocowiec. Oczywiście to była moja wina wszystko.
Chciałam wracać do domu rodzinnego po prostu, wiedziałam, że mnie nie puści. Obiecałam iść do psychologa dla par i poszliśmy. Tam pani wyjaśniła dość trafnie jaka ja jestem, jaki on, tyle, że mówiliśmy jedynie o początkach związku, nie doszliśmy do jego agresji a jedynie wiedziała, że była. Nie doszliśmy do tego jak to wyglądało. Doradziła się rozstać. Wtedy mój ex zmienił front, stwierdził, że on też tego chce. Powiedział, że wyprowadzi się z mieszkania, mogę tam mieszkać miesiąc jeszcze i zapłaci, że ma nadzieję rozstać się w przyjaźni. Ustaliliśmy nikomu nie mówić, co się podziało. Szczerze to chciałam tylko, żeby to się skończyło.
Mieliśmy pracę razem, pierwszy dzień poszło gładko, za drugim wracając już z pracy znowu odezwał się do mnie nieprzyjemnie i agresywnie. Wtedy powiedziałam dość. Powiedziałam, że wracam i to sama, pojechał za mną. Przed domem poprosił o zwrot kluczy. Zaczęłam szukać w torebce, myślałam, że może mi tam dał swoje do auta albo do jego mieszkania (bo miał drugie, z mamą). Powiedział, że nie, chodzi o te do mieszkania, niby mojego. Odpowiedziałam, że jeśli je chce, to musi zadzwonić po policję bo mu ich nie oddam. Powiedziałam, że mogę mu znieść potrzebne rzeczy bo wiedziałam, że jak go wpuszczę to nie wyjdzie. Wtedy rzucił się na mnie z łapami, zostawił szramę na szyi ale było to pod oknami, krzyknęłam i się wystraszył, zostawił mnie. Zadzwoniłam ja po policję.
Wtedy on po prostu zadzwonił do tego współlokatora i wpuścił go, zamknął za sobą jeszcze drzwi do klatki mimo że miałam w domu klucze, no beka po prostu co choroba psychiczna robi z ludźmi. Weszłam tam bo co, wiedziałam, że mi rzeczy zacznie niszczyć. Zadzwoniłam znowu po policję ją odwołać, bo przecież w domu był współlokator. Oczywiście mój ex zrobił przedstawienie, kazał mi wulgaryzm. Zaczął rzeczy wyrzucać na środek i mówić, że mam zniknąć. Próbowałam go przekonać. On nawet nie chciał nocować w tym mieszkaniu, miał 10 min do swojego gdzie miał już rzeczy, chodziło tylko o to żeby mnie dla zasady wyrzucić. Wyrzucał te rzeczy, był w kompletnym szale, wyzywał. Zadzwoniłam o 2 po rodziców, by przyjechali, chciałam się pakować. Zakrzykiwał mnie jak rozmawiałam z mamą, że wcale mnie nie wyrzuca, po czym dałam mu telefon i moja mama pyta czy na pewno? Na pewno o tej porze mają tam jechać, bo chce mnie wyrzucić? Zaczął mówić że tak, że on mi nawet ubera weźmie na 100km bylebym zniknęła. Prosiłam by nie wyrzucał rzeczy, żebym mogła po kolei się spakować. z przyjemnością robił to nadal. Zmienił się w kompletnego potwora, słyszałam jak współlokatorowi mówi, że ma dość, że mu życie zniszczyłam i generalnie słyszałam to co wiedziałam że będzie teraz opowiadał wszystkim. W pewnym momencie poczułam się pokonana i po prostu płakałam. Nie mogłam w to uwierzyć. Ktoś kto był mi najbliższy przez tyle czasu nagle wyrzuca mnie dla zemsty z mieszkania, w środku nocy wyrzuca z miasta, po tym jak się nade mną znęcał a ja nadal chciałam mu pomóc. Wyzywał i traktował jak najgorszą szmatę.
Przyjechali rodzice, zaczęliśmy się zbierać. Moja matka powiedziała, że ona go w nocy z domu nie wyrzuciła. Odpowiedział "Tak, pani zrobiła coś jeszcze gorszego, zostawiła mnie pani samego a mogłem się zabić". Także ten...
Powiedział przy okazji, bo został mój telewizor, że generalnie już go nie dostanę.
Zachował się na koniec jak śmieć.
Jak teraz poradzić sobie z czymś takim. Czuję się pokonana.