Rozdział Trzeci : Nastoletnie Życie - Część Pierwsza
Hej! Jednak doczekałam się śniegu i to z pięknym, głębokim, mrozem, aż jest co podziwiać! Czasami aż całymi dniami siedzę przed oknem balkonowym które znajduje się w moim pokoju i patrzę na zaśnieżony własny taras, własne podwórko, publiczne drogi oraz pola które również nie są moje oczywiście. Pewna magia w tym jest, ale prawdziwa przygoda zaczyna się po zmroku gdy włącza się lampki choinkowe którymi jest przyozdobiony cały dom. Czuję wtedy, że otacza mnie dziwna melancholia, poczucie szarości tego świata które ludzie starają się sztucznie rozświetlić plastikiem. Oszukują tym samym siebie, że po prostu świat nie jest taki do tyłka. Jednak ja lubię tą melancholię, tą szarość, ma w sobie taki smutny urok codziennego życia i tylko wyjątkowi ludzie potrafią dotrzeć ten klimat na przykład w post sowieckich blokach, opustoszałych, zasypanych śniegiem placach zabaw, jest w tym coś co mnie przyciąga.
Postanowiłam zacząć pisać dzisiaj czyli w sobotę by jutro mieć tylko czas na sprawdzanie czy wszystko mi pasuje. Nie wiem jak to określić , ale boję się tego że znowu napiszę na odwal się jedynie pół strony, ewentualnie jedną i pół i uznam to za wystarczające. Im więcej piszę tym bardziej mi zależy a im bardziej zależy to tym się bardziej stresuję, no cóż takie życie neurotyczki. Mam dzisiaj, przynajmniej świetne warunki bo mama z racji tego że dziś nie pracuje to pojechała na zakupy a Ignacy wpadł na pomysł by urządzić kulig na terenie pól babci (tej która jest Świadkiem Jehowy) Więc chłopaki pojechali i wzięli ze sobą moje dwie kuzynki, córki cioci Irenki. Sylwię i Weronikę. Sylwia jest ode mnie starsza o cztery lata a Weronika o pięć lat, w kuligu wezmą udział synkowie dziewczyn Marcel ma dziesięć lat i jest synem Weroniki. Tomek ma roczek i jest potomstwem Sylwii. Weronika jest teraz w drugiej ciąży, więc według mnie nie powinna brać udziału w takich zabawach, ale jej sprawa. Kiedyś miałyśmy bliższy kontakt, jednak teraz ogranicza się do tego, że lajkuje mi niektóre posty na fejsie, więc nie jestem osobą która powinna zwracać jej uwagę.
Wczoraj Ignacy był u nas ze swoją rodzinką. W sumie to kiedyś bywali u nas codziennie, teraz są sporo rzadziej. Oczywiście wszyscy mi weszli do pokoju, bo mała lubi się tu bawić, a kto mnie by tam o zdanie pytał no nie? Rozumiem czemu bratanica lubi tutaj być. Pokój jest utrzymany w mojej ulubionej dość dziewczęcej stylistyce. Dwie ściany są szare, pozostałe dwie są różowe, meble mają kolor biały, są drewniane,również utrzymują się w wyżej wymienionej stylistyce. Do tego do jednej z różowych ścian mam przyczepione drabinki gimnastyczne, na podłodze leży mata do ćwiczeń, posiadam też różne wałki, klocki i piłki również przeznaczone do rehabilitacji, wysokie i szerokie białe łóżko więc dla dzieciaka to raj.
Zostałam zaproszona na kulig, jednak bardziej przez Norberta niż Ignacego. Starszy brat i bratowa nie odzywali się w tej sprawie, więc domyśliłam się, że nawet nie pomyśleli o tym by mnie zaprosić, jasne pewnie by mnie nie wygonili, ale też raczej nie planowali mnie tam zapraszać. Odpowiedziałam więc beznamiętnie:
-Życzę powodzenia. Mnie nie będzie.
Decyzja nie została skomentowana, więc opcje są dwie: Pierwsza to to, że odetchnęli z ulgą, a druga to że się obrazili. Teraz jak nad tym myślę to mogłabym być milsza w oznajmianiu mojej decyzji. Norbert jeszcze zwracał mi uwagę, że siedzę przed komputerem zamiast gadać z rodziną. Nie no, nikt nie pytał czy ja chcę ich w moim pokoju! Zawsze wchodzą sobie jak chcą i kiedy chcą. Szkoda, że do pokoju młodego tak nie wchodzą, bo drzwi do komnaty młodszego brata znajdują się w moim pokoju, już to, że chłopaczyna musi przejść przez mój pokój żeby dostać się do swojego już zabiera prywatność, a co dopiero zgraja ludzi w moim małym królestwie. Na szczęście uwaga została szybko skierowana na inną sytuację. Renata się rozpłakała ponieważ Lenka nie chciała słuchać jej upomnień dwa razy z rzędu na co młoda matka się popłakała i uciekła do kuchni, a potem do ich mieszkania . Ignacy wiernie pobiegł za nią. Po małą wrócili dopiero godzinę później gdy wszyscy już się uspokoili.
Dobra to teraz będę dzielić tekst specjalnymi podtytułami, aby nie wypaść z tematu i nie gadać o pięciu rzeczach w jednym zdaniu, może wtedy powstrzymam mój słowotok. Zacznijmy odwyglądu.
Wygląd:
No to na początek podstawy podstaw czyli wzrost i waga. Jestem dość niska co nie jest zaskoczeniem przy tym, że moja rodzina z obu stron raczej nie obfitowała w dwumetrowców, więc nie ma w tym nic dziwnego że mam metr czterdzieści osiem centymetrów, wbrew pozorom jednak nie jestem najniższa, bo na przykład taka Weronika jest ode mnie pięć centymetrów niższa. Niestety moja waga to już inny faktor, ważę tak plus minus sześćdziesiąt kilo. Chudnę głównie na turnusach oraz latem gdy wychodzę dużo w teren czy to z Tośką czy z Elką. Łatwiej tyję zimą gdy tego ruchu jest mniej, co prawda nigdy nie przekroczyłam „magicznej” sześćdziesiątki na wadze, ale i bez przekraczania widać po mnie że mam lekką nadwagę, odstający brzuch, duże uda oraz co najgorsze – masywne ramiona z których Norbert robi sobie żarty a które są moim największym przekleństwem, gdy tylko mogę to chowam je pod szerokimi rękawami bluz czy swetrów. Według niektórych moje ramiona to dowód że tak dużo chodzę przy kulach czy kiedyś przy balkoniku. Kiedy byłam w drugiej klasie liceum i szłam przez korytarz szkolny przy wyżej wspomnianym balkoniku to nauczycielka wspomagająca która nie odstępowała mnie na krok chwaliła moje mięśnie, że jaka to ja silna jestem, nieco miętoląc je w dłoniach, a że był to gdzieś początek czerwca to było co miętolić bo miałam na sobie bluzkę z krótkim rękawkiem. „Komplement” jednak nie sprawił mi radości, szczególnie, że przechodził obok mnie kto dla mnie wyjątkowy.
Co do reszty wyglądu to mam dość bladą cerę, ale podatną na słońce ku memu nieszczęściu, bo bladość kojarzy mi się z delikatnością, a opalenizna natomiast z dziewczynami typu „plastik-fantastik” i ludźmi bez własnego ideału piękna. Wwieku dojrzewania miałam potworny trądzik który trzeba było już traktować lekami , teraz czasami wraca gdy zjem za dużo słodkich rzeczy bądź też przed miesiączką.
Co do twarzy to dopiero jest tragedia!
Zacznijmy jednak od pozytywów. Jedyną rzeczą którą ludzie komplementują w moim wyglądzie oprócz tych nieszczęsnych ramion są moje włosy, co prawda mają kolor nijakiego ciemnego blondu, ale są za to bardzo gęste, końcówki delikatnie się kręcą, przynajmniej to dodaje mi słodyczy i dziewczęcości. W swoim życiu miały różne długości, krótkie za ucho, półdługie za ramiona, do komunii miałam długie za tyłek, swego czasu miałam też grzywkę która zakrywała moje masywne czoło, ale za to była trudna w utrzymaniu, bo ciągle trzeba było ją przycinać, teraz nie mam grzywki, włosy sięgają mi do łopatek, najczęściej mam je związany w jeden kucyk, ale moje ulubione fryzury to dwa warkocze oraz dwa nisko zawiązane kucyki, jednak moja mama nie chce mi ich zbytnio robić tych dwóch fryzur bo według niej uwydatniają moją dziecięcą urodę, a ona ostatnio chciałaby by mój wygląd był bardziej dojrzały.
Co do twarzy to owszem, chyba poza internetem nie było nigdy osoby która nie byłaby zdziwiona ile mam naprawdę lat, kiedy ludzie słyszą to z którego rocznika jestem to zawsze przepraszają bo myśleli że jestem szesnastolatką, a czasami nawet czternastolatką. W sumie to bardzo miłe. Jedna sprzątaczka z turnusów aż mnie pokazywała swoim koleżankom z pracy podczas przerw bo nie mogła uwierzyć, że jestem starsza od niej.
Przydałoby się tą moją twarz jakoś opisać, no nie? Moje czoło jest tak wysokie, że śmiało mogłoby robić za lotnisko dla samolotów z Radomia, jedynie grzywka sprawiała, że jako tako je lubiłam, ale czuję się z nim ogólnie jak jakiś przerośnięty potwór. Oczy są nawet nie takie małe, ale też nie duże, w kształcie migdałów w kolorze głównie ciemnozielonym z brązowymi przebłyskami, jednak dominuje butelkowa zieleń. Brwi dość gęste, ale jeszcze nie rzucają się w oczy. Usta wąskie w bladoróżowym odcieniu Moje policzki śmiało mogą robić za obiekt zazdrości u chomików ponieważ są właśnie takie chomikowate, pełne, mój nos jest co prawda mały, jednak za to dość masywny, Norbert nazywa go często kartoflanym. Jeśli chodzi o twarz to czasami jeszcze muszę często usuwać z niej nadmierne owłosienie czego się bardzo wstydzę, bo czuję się wtedy babochłopem. Za makijażem nie przepadam, nie lubię uczucia pudru na buzi czy tuszu na rzęsach Sami widzicie, że nie jestem zbyt piękna
Mój styl ubierania się jest za to dość dziewczęcy, ale jednocześnie luźny, uwielbiam wszystkie dresy i luźne tshirty, szczególnie te w pastelowych kolorach, z różnymi nadrukami czy fajnymi napisami, jednak gdy jestem na turnusie czy u Tośki na zajęciach to staram się ubierać bardziej w szarości, aczkolwiek nadal są to dość luźne ubrania, jak widzicie mój styl nie jest zbyt wyjątkowy.
Moja stopa ma rozmiar trzydzieści cztery. Zazwyczaj mam ogólnie dwie pary butów ortopedycznych : letnie sandałki na rzepy w tonacji szaro-różowej oraz zimowe trzewiki, również na rzepy, w tych samych kolorach co sandałki. Buty tego typu średnio kupuje co roku bo się po prostu zużywają, czasami wybieram je kolorze granatu i szarości, ale ostatnio takich nie było w sklepie medycznym. Co do innych butów, to teoretycznie mogę je nosić, jednak muszą mieć mocno usztywnioną piętę, o co czasami trudno, gdy pięta w butach nie jest wystarczająco sztywna to po prostu stopa się niezdrowo krzywi do zewnątrz, o klapkach mogę zapomnieć bo spadają mi ze stóp w trakcie chodzenia, więc stawiam na bezpieczne buty ortopedyczne.
To że jestem brzydka to wcale nie jest mój wymysł, bo od paru lat co jakiś czas mam fazę na wstawianie moich zdjęć na portale typu zapytaj.onet.pl czy reddit z zapytaniem : „Brzydka jestem? Na ile lat wyglądam?” Nigdy nikt nie skomentował tego, że jestem ładna, trochę pocieszenia znalazłam w tym, że według nich wyglądam bardzo młodo, gdy pojawiały się sporadyczne komentarze, że wyglądam staro to potrafię przepłakać przez to nie jedną,nie dwie noce. Wiem, że takie wstawianie zdjęć niezbyt dobrze robi mi na samoocenę, ale też nie wiem czemu nie mogę przestać.
Dobrze, to przejdźmy teraz do relacji do moich relacji międzyludzkich i szkolnego życia.
Życie przed szkołą
Karyna, Seba i ich potomstwo nie zawsze nie zawsze robili za moich sąsiadów. Kiedy byłam dzieckiem na ich miejscu mieszkał pan Edward, zawodowy drwal, jego żona Danuta – Kura domowa uwielbiające hiszpańskie telenowele oraz ich dwie córki, bliźniaczki : Ala i Ewa. Dziewczyny są dwa lata młodsze ode mnie, ale wtedy nie było innych dzieci w okolicy, mi też to nie przeszkadzało, być może z powodu ich wieku miałam do tych dziewczynek nastawienie takie jakie miałam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, ale ta cała „przyjaźń” była wyproszona przez moją mamę. To ona miała parę rozmów z sąsiadami w których prosiła by małe przychodziły do mnie, jak się również później dowiedziałam to mama płaciła bliźniaczkom cukierkami. Te płatności tłumaczyłyby to, że gdy moja moja rodzicielka zostawiała nas na chwile same na podwórku by na przykład doglądać obiadu to dziewczynki uciekały, ale w sumie to się nie dziwię patrząc na to jakie było moje zachowanie względem nich. Ogólnie one zaczęły przychodzić do mnie gdy miałam pięć lat. Latem bawiłyśmy się na którymś z podwórek – rozścielano nam jakieś stare kołdry. Oba domostwa też miały piaskownice. Zimą widywałyśmy się mniej, głównie u mnie w domu. Ignacy miał mi wtedy za złe, że się zamiast ćwiczyć to spędzam czas z koleżankami, wiele razy kończyło się to moim płaczem.
A co do traktowania do dziewczynek to byłam okropna, chociaż trudno nazwać to celowym działaniem, myślałam, że tak musiało być i to normalne. Do rzeczy: To ja wymyślałam każdą zabawę, pomysły bliźniaczek nawet nie były brane pod uwagę, ba nawet mówiłam im to co mają mówić w trakcie zabaw. Pod koniec przyjaźni gdy miałam z dwanaście lat w trakcie zabawy (tak, w wieku dwunastu lat bawiłam się jeszcze lalkami) zwróciły mi uwagę, że tak nie wolno. Mi było głupio, już nigdy nie powtórzyłam mojego zachowania a parę miesięcy później wyprowadziły się do bardziej zaludnionej części wsi, bo odziedziczyli większy dom po jakiś wujku czy innym stryju, teraz widuję dziewczyny tylko na ulicy, gdy jestem w ich stronach. Mówmy sobie „cześć” i tyle. Parę miesięcy po ich wyprowadzce usłyszałam przypadkowo rozmowę mamy i cioci Irenki na temat jakie to te dziewczynki od Maliniaków są bez serca bo nie utrzymują ze mną kontaktów, a ona przecież zaczęła tą znajomość rozmową z rodzicami bliźniaczek, a potem płaciła dziewczynkom cukierkami.
I to nie tak, że dziewczynki nie lubiły mnie za kalectwo. Jak byłam mała to też jeździłam na turnusy, tylko do innej miejscowości niż obecnie. Większość dzieci też mnie omijała szerokim ruchem, te odważniejsze wprost odmawiały zabawy, a przecież też są niepełnosprawne, więc kalectwo nie mogło być powodem odmowy.
Podstawówka
Tutaj było trudniej, bo moja wiejska szkoła na początku twardo odmawiała przyjęcia mnie do swojej placówki, tłumacząc decyzje brakiem doświadczenia, pomimo że jak się później, w zerówce okazało do mojej klasy chodził chłopak z tym samym schorzeniem co moje , tyle że on chodził sam, z trudnością, kuśtykał, ale miał lekcje razem z klasą, a mnie chodzącą wtedy przy balkoniku chcieli wysłać do szkoły specjalnej, w której były dzieci niepełnosprawne głównie umysłowo, nie wiem czy dyrekcja nie słyszała o klasach integracyjnych, czy po prostu wtedy w pobliskim miasteczku po prostu jeszcze ich nie było, ale nie dali nam innych opcji. Mama jednak się uparła żebym uczyła się w mojej wiejskiej szkole, wśród zdrowych rówieśników bym miała dobre wzorce do naśladowania, poza tym nie miała wtedy jeszcze prawa jazdy, ojciec też nie bo już wtedy interesowała go tylko wódka. Mama tak się uparła, że w końcu przyjęli mnie. Do zerówki poszłam z innymi dziećmi, w tym czasie mama zrobiła prawko, bo dowożenie mnie na bagażniku roweru sprawdzało się tylko ciepłą wiosną, a nie zawsze znalazł się ktoś kto mnie i mamę mógł zimą podrzucić samochodem do szkoły, więc pod koniec zerówki moja mama została kierowcą małego czerwonego malucha. Do pierwszej klasy już mnie dowoziła, wtedy też przeszłam na nauczanie indywidualne, siedziałam całe dnie w szarej nieciekawej świetlicy w której mieściły się tylko dwie ławki szkolne z krzesłami, biurko z windowsem 95 oraz duża ale wąska szaga z różnymi starymi rupieciami. Od czwartej klasy postanowiono,że przedmioty typu religia, muzyka, plastyka czy technika będę mieć z klasą a na resztę zajęć wracałam do tej szarej klatki. Nauczyciele na przerwach czasami wysyłali dziewczyny z mojej klasy by ze mną pogadały, ale rozmowa się nie kleiła. Zdecydowanie lepiej dogadywałam się z młodszymi dziewczynkami z którymi dyskutowałam o tym czy lepsze jest „W.I.T.C.H” czy” Winx Club”. Oczywiście całym sercem byłam za tą pierwszą kreskówką, jednakże tylko dlatego, że tej drugiej nie znałam, jasne było że nie przyznawałam się do tego, bo nie miałam kablówki, a pomimo że komputer posiadałam od czwartej klasy podstawówki to internet podłączono mi dopiero na początku pierwszej klasy gimnazjum. Relacje z tymi młodszymi koleżankami jednak nie były silne. Za to jak wtedy myślałam zaprzyjaźniłam się z dziewczyną z mojej klasy, jedyną która przychodziła z własnej woli do mojej klitki a potem nawet do domu. Najbiedniejsza i najbrzydsza dziewczyna z całej szkoły. Ma na imię Julia. Co prawda kręciła u mnie nosem nosem na tak „wykwintne” danie jak schabowe i dlatego u mnie zawsze prosiła o chleb z cebulą, wyzywała mnie od idiotek, a potem mówiła, że żartowała, gdy Ewa i Alka były wtedy ze mną i z Julką to rówieśniczka kazała mi albo im dokuczać albo ignorować, sytuacja była tak poważna, że ojciec bliźniaczek interweniował poprzez rozmowę z moim ojcem. Potem Julka przestała przychodzić. Pod koniec szóstej klasy pomiędzy lekcją techniki a plastyki nie opłacało się mi wracać do mojej klitki na dziesięć minut, więc zostałam z klasą, wtedy dzieciaki wyśmiewały się z wyglądu i biedy Julki, ja się trochę śmiałam, lecz nie byłam autorką żadnej z ripost. Julka od tej pory na każdej przerwie pomiędzy wyżej wymienionymi lekcjami życzyła mi śmierci i rysowała na tablicą moją podobiznę wiszącą za kark na sznurze. Wszyscy się śmieli. Sytuacja zmieniła się dopiero wtedy gdy powiedziałam o tym mojej przemiłej wychowawczyni. Następnego dnia Julka przyszła do mojej klitki z przeprosinami i paczką „Delicji”. Widać było, że czegoś lub kogoś się bała. Potem nigdy się do mnie nie odezwała.
Większość nauczycielek i nauczycieli była dla mnie miła, pomimo że zachowywałam się czasami nieprzyjemnie, zadawałam pytania niezwiązane z tematem lekcji, albo czytałam tekst z podręcznika różnorako modulując głos. Nie robiłam tego jednak celowo, dopiero gdy poszłam do gimnazjum, do klasy integracyjnej to zrozumiałam, że po prostu nikt tak nie robi i że to było złe z mojej strony.
Pani plastyczka z podstawówki jednak wyjątkowo mnie nie lubiła. Lubowała się natomiast w ciągłych uwagach typu:
-Zbyt wolno malujesz bu uczyć się ze zdrowymi dziećmi.
Albo:
-Jesteś upośledzona nie tylko fizycznie, ale też umysłowo skoro nie umiesz narysować bratka.
Oczywiście klasa nie zareagowała, ale ja też nie, oile potrafiłam zgłosić sprawę z Julką to nie mogłam się przełamać by naskarżyć na nauczycielkę i to taką z doświadczeniem tuż przed emeryturą. Byłam też jedyną osobą która pozytywnie zareagowała gdy w piątej klasie wprowadzono mundurki, bo przecież w Japonii też nosi się mundurki, a nasze też nie były takie złe, bo to były w zwykłe dżinsowe kamizelki z kołnierzykiem tylnym przypominające te kołnierzyki z japońskich mundurków.
Gimnazjum
Na początku mama chciała mnie zapisać do gimbazy w sąsiedniej wsi, ale dyrekcja mogła mi tylko zaproponować nauczanie indywidualne, jednak tylko popołudniami po tym jak inni uczniowie pójdą już do domów. Moja mama już nie chciała bym znowu miała lekcje tylko z nauczycielami w dodatku już totalnie bez kontaktu z innymi rówieśnikami. Kiedy moja rodzicielka postawiła opór i wtedy dyrekcja tamtejszego gimnazjum zaproponowała by mnie zapisać do gimnazjum w pobliskim miasteczku, bo tam mają klasy integracyjne. Zostałam zapisana. Musiałam jednak iść do Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, bo potrzebowałam papierka który uprawniał mnie między innymi do rehabilitacji na terenie szkoły, wydłużonego czasu na egzaminach czy potrzeby nauczyciela wspomagającego w funkcjonowaniu w życiu szkolnym. Był test IQ, test matematyczny, test wiedzy ogólnej i test z języka polskiego. O ile test z polaka i wiedzy ogólnej wyszedł mi nawet okej to z matematyką było tragicznie a moje IQ jest raczej przeciętne, dlatego mam w papierach wpisane „rozwój nieharmonijny”. Te badania były najgorsze w moim życiu, a powtórzyły się jeszcze potem przed pójściem do liceum z podobnymi wynikami.
Gimnazjum to był mój pierwszy, głębszy kontakt z rówieśnikami, nie cieszyłam się sympatią, w sumie nie wiem dlaczego, chociaż czasami się wymądrzałam na lekcjach gdy temat mnie ciekawił, albo celowo unikałam interakcji bo uważałam, że skoro nie znają się na Japonii to jestem od nich lepsza i bardziej świadoma życia.
Oprócz mnie w klasie była trójka niepełnosprawnych. Miłosz był rok starszy od nas wszystkich, miał autyzm i to dość głęboki, jedyne co potrafił powiedzieć to wyuczone zdania, chociaż tych zdań było całkiem sporo. Przed każdym sprawdzianem dostawał pytania wraz z odpowiedziami i po prostu uczył się pytań z odpowiedziami na pamięć. Eryk był bardzo niziutki oraz wykrzywiony przez chorobę genetyczną, chodził najgorzej z nas wszystkich chyba ta te schorzenie było postępujące bo zmarł rok po zakończeniu liceum. Chłopak nie był jednak aniołkiem, zawsze znalazł sposobność by dowalić każdemu komu się da, a gdy trafił na innego niepełnosprawnego to dowalał podwójnie, myślę, że w ten sposób walczył ze swoimi własnymi kompleksami, ale podobno nie wypada źle mówić o zmarłych. Mi nigdy niczego nie powiedział, jednak może dlatego, że celowo go unikałam i nie szukałam zaczepki, a atakował tylko którzy go „zaczepiali”. Dla niego zaczepką mogło być zwykłe „hej”,więc wolałam się nie narażać na jego soczyste hejty, ale trzeba było mu przyznać, że wymiatał jeśli chodzi o Historię.
Mariola ma te samo schorzenie co ja, jednak jest w lepszym stanie bo podobnie jak kolega z podstawówki chodzi sama, chwiejnie i kaczkowato, ale sama. Prawdopodobnie chodziłaby jeszcze lepiej, ale uznała, że fizjoterapeuci to debile i nie są warci jej uwagi, ćwiczyła i to dużo, ale nikt nawet ja nie chciał uwierzyć w jej historie typu zrywanie się ze snu po nocach by ćwiczyć czy też korespondencję z fizjoterapeutami którzy prosili ją o rady, wymyślała też rzeczy tego typu że jej właśni kuzyni się w nią podkochują. W liceum chwaliła się, że swój pierwszy pocałunek, wyproszony zresztą przeżyła z kolegą odmiennej orientacji Dodajmy do tego, że podobnie jak ja czuła się lepsza od innych, ale z innego powodu. Była fanką metalu i rocka, gdy usłyszała, że ktoś na przykład słucha folku czy nawet disco polo albo czegokolwiek innego to od razu mówiła rozmówcy prosto w oczy że jest najgorszym śmieciem, a gdy rozmówca się oburzał to pochlipywała, że mają gdzieś ją i jej dobre rady dotyczące najlepszej muzyki. Gdy ktoś włączył w klasie podczas przerwy muzykę która nie była rockiem czy metalem to potrafiła się drzeć żeby to wyłączyć. Na zarzuty o bycia niekulturalną chamką to znowu chlipała, że zdrowi jej nie rozumieją, bo przecież wrodzone kalectwo sprzyja trudnemu charakterowi. Według mnie, owszem wpływa bo widzę po sobie, ale ona po prostu szukała wymówki na bycie chamską. Próbowałam zarówno przez gimnazjum i liceum złapać z nią kontakt, bo wiek i schorzenie te same, no nasze mamy się przyjaźnią, więc trwałam przy niej wysłuchując peanów na jej własny temat, zmyślonych historyjek oraz uwag w moją stronę typu „dobrze, że nie jestem w tak tragicznym stanie jak ty” Musiałam być bardzo wygłodniała przyjaźni skoro to tolerowałam. Dopiero po liceum zrozumiałam, że nigdy mnie nie lubiła, szkoda, że dopiero wtedy.
W tym czasie bardzo też zacieśniłam więź z moimi wyżej wymienionymi kuzynkami – Weroniką i Sylwią. Głównie z Sylwią, bo Weronika była zajęta randkowaniem ze swoim jak się później okazało przyszłym mężem, są razem od drugiej gimnazjum,byli razem w jednej klasie, szkolna miłość kończąca się ślubem, normalnie jak w „Jeżycjadzie” Musierowicz. Chcąc by Sylwia zwróciła na mnie uwagę bardziej i zaopiekowała się mną to na którymś z kolei nocowania gdy byłam w drugiej klasie gimbazy to skłamałam że trójka chłopaków z mojej klasy mi dokucza. Trochę to była prawda bo Błażej ,Mikołaj i Artur mieli swój własny hiphopowy zespół i byli zafascynowani tym typem muzyki, regularnie wstawiali swoje piosenki na youtube co nie było wtedy tak popularne jak dzisiaj, niektóre teksty były o tym jak śmiesznie chodzę przy balkoniku. Chłopacy z Marioli cisnęli bekę bardziej, no bo i ona mocniej przejmowała się własną obecnością w ich tekstach, a widząc jej reakcje domorośli raperzy dowalali jej poza tekstami swych „dzieł” Sprawa wylądowała nawet u dyrektorki. Oczywiście Mariola też prosto w twarz mówiła im co myśli o ich muzyce. Ja natomiast pożaliłam się kuzynce a ona napisała na „naszą klasę” do lidera tej grupki żeby się ode mnie odwalił. Przez następne dwa dni atmosfera w klasie była ciężka. Zraniony Błażej opowiedział wszystkim o wiadomościach Sylwii do niego a do mnie się nie odzywał. Klasa nie pozostawiła na mnie suchej nitki.
Padały teksty typu:
-Ale dziecinada!
Albo:
-Ja przynajmniej bym poprosiła brata, a nie kuzynkę!
Dopiero parę miesięcy potem dość spontanicznie jak na mnie podeszłam do nich na przerwie za pomocą mojego balkonika i nie wiem do dzisiaj czemu, ale podpowiedziałam im pasujący rym do piosenki o paleniu trawki. Ja nigdy nie paliłam, oni też,co wyszło sporo później bo przez całą gimbazę twierdzili że są jaraczami, oraz regularnie biorą amfę. Sprawa się wyjaśniła w trzeciej klasie gdy po prostu ktoś z klasy (do dzisiaj nie wiadomo kto) doniósł na nich i wzięto ich na testy narkotyczne i do psychologa. Z testów wyszło, że nie biorą do czego sami się przyznali przed psychologiem, wyznaniom tym podobno towarzyszyły łzy, jednak to nie jest pewne. Moje relacje z chłopakami były już trochę lepsze, przyjaźń wielka z tego nie wyszła, ale już mi nie dokuczali, czasami pomogłam też tworzyć im teksty do ich rapsów póki je robili, bo po tych testach zespół przestał istnieć a kanał na youtube został skasowany. Po gimnazjum nie miałam z nikim kontaktu.
W klasie mieliśmy taką typową parkę która całowała się po kątach w klasie – Kamila i Filip. Kamila była zazdrosna nawet gdy jakakolwiek dziewczyna chociażby zamieniła dwa zdania z jej słodkim misiaczkiem. Nasza przemiła wychowawczyni przez całe trzy lata każdego pierwszego czerwca brała nas na swoją osobistą działkę, było dużo ławek i koców do siedzenia, oraz lody i grill. W trzeciej klasie podczas ostatniej tego typu „imprezy” usiadłam po raz pierwszy na jednym z koców, w poprzednich latach zawsze wybierałam ławki bo łatwiej wstać gdy się trzyma balkonika, ale podczas raz ostatniego wypadu na działkę skusiła mnie perspektywa siedzenia na kocyku. Usiadłam z łatwością, ale potem wstać było trudniej, Filip po prostu podał mi swoje ręce, bo zawsze łatwiej było się oprzeć o kogoś niż o coś. Potem do końca roku szkolnego Kamila rzucała we mnie na przerwach długopisami, nikt nie stanął w mojej obronie, ani chłopaki ani Mariola. Ja sama postanowiłam to wziąć na przeczekanie bo tylko parę tygodni zostało do końca szkoły. Z tego co wiem to nasza słodka parka rozstała się na wakacjach pomiędzy końcem gimnazjum a początkiem liceum.
Gimnazjum też jako jedyna moja szkoła oferowała mi rehabilitację, co prawda sala była mniejsza niż świetlica w podstawówce. Terapeutka nie była rehabilitantką tylko Panią od gimnastyki korekcyjnej. Ja i Mariola chodziłyśmy do niej dwa razy w tygodniu w czasie gdy nasza klasa miała W-F. Nie wiem czemu Eryk nam nie towarzyszył. Terapeutka na szczęście miała w tej klitce dwie pary drabinek. Ustawiała mnie i koleżankę przy nich, puszczała lokalne radio i powiedziała, że możemy robić co chcemy. Dobrze, że miałam w tym czasie rehabilitację poza szkołą, bo inaczej byłoby ze mną krucho. Musiałam oczywiście też słuchać narcystycznych tekstów Mariolki.
I tak minęło mi całe gimnazjum.
Dobra na dzisiaj tyle, bo ta notka i tak była pisana przez cały dzień i osiągnęła rozmiar dziewięciu stron. Pisałam prawie cały dzień a w międzyczasie rozebrałam choinkę.
Mama mówi, że w następnym tygodniu będziemy mieć gościa, ale nie chce powiedzieć o co chodzi.
W następnym rozdziale opisze życie licealne, krótki epizod w szkole przysposabiającej do pracy oraz życie po zakończeniu edukacji oraz bytowanie w internetach, jeśli chcecie o tym poczytać to musicie poczekać. Dodam też że w liceum przeżyłam moje pierwsze i jak do tej pory jedyne zauroczenie.
Trzymajcie się!