Z chłopakiem jesteśmy razem od 7 miesięcy, obydwoje mamy po 22 lata, obydwoje byliśmy wcześniej w poważnych związkach.
Teraz myślę, że oboje traktujemy ten związek inaczej niż poprzednie, szczenięce. I jest to bardzo dobra relacja, pełna szacunku, miłości, poszanowania emocji i potrzeb. Czuję się adorowana, kochana, bezpieczna, szczęśliwa. On ma wszystkie cechy, których potrzeba, aby tworzyć stabilny związek na dłużej.
Z powodu ogromnego zbiegu okoliczności i korzystając z dobrej okazji zamieszkaliśmy razem po zaledwie 4 miesiącach.
Problemem okazało się sprzątanie.
Na początku on miał pracę, która zabierała mu straszną ilość czasu, więc ja wykonywałam 90% pracy cały czas, i nie miałam do niego żadnych pretensji, do momentu jak miał np. na 13 a i tak nic nie robił. Generalnie szybko wyszło, kto jest osobą decyzyjną, odpowiedzialną, która pilnuje by żyć jak ludzie. Kiedy zrobić pranie, lista zakupów, co jemy - wszystko zależało ode mnie, ale wtedy chciałam go wspierać w trudnej sytuacji w pracy, więc nie przeszkadzało mi to. Po kilku tygodniach mieszkania razem podjęłam pierwszą rozmowę, bo okazywało się, że gotując, piorąc i sprzątając marnuję dziennie 2-3 godziny, a gdy o coś prosiłam, jak wyniesienie śmieci, musiałam się prosić kilka dni aż śmierdziało. Spotkałam się z bardzo agresywną reakcją i kontratakiem, wziął to bardzo osobiście i zrobiła się z tego niezła awantura. Zwalił wszystko na pracę, ale faktycznie coś tam więcej robił, czasem sam umył naczynia itd.
Wtedy podjęłam decyzję, że nie chcę być jedną z tych kobiet które ciągle trują i są wiecznie niezadowolone. Patrząc na związki znajomych z tym samym problemem, stwierdziłam, że faktycznie lubię i umiem gotować, więc ja będę to robić, a skoro to mi zależy żeby był ciągle porządek, to będę robić więcej - tak o, po prostu, żeby się niepotrzebnie nie żreć, ale w zamian za coś. Za szacunek, docenienie i pomoc, kiedy już proszę, by coś zrobił - i by robił to od razu, bez gadania.
Czas płynął, my się do siebie zbliżyliśmy jeszcze bardziej i latałam ciągle w chmurach, bardzo szczęśliwa, a my świergotaliśmy jak ptaszki. Kilka tygodni temu zrezygnował z tamtej pracy i nagle miał masę czasu, ale w dbaniu o dom niewiele się zmieniło. Faktycznie gdy np. wychodziłam na siłownię i prosiłam, by coś zrobił, to to robił, ale sam z siebie raczej nic. I tu popełniłam błąd, zaczęłam myśleć bardziej w kategoriach, że chcę mu zrobić przyjemność tym, że go w czymś wyręczę albo w tym, że mu coś ugotuje. Bardzo go kocham więc chciałam mu sprawiać miłe niespodzianki czy po prostu gesty, więc gdy go bolały plecki miał masaż, obiadki pod nos, herbatki i ulubione potrawy, mizianie czy lodzik jak miał ochotę. I chcę zaznaczyć, że do niczego nie czułam się ZMUSZANA ani tym bardziej WYKORZYSTYWANA, on też czasem się odwdzięczał i byłam zadowolona z tego, jak jest i nigdy tego nie wypominałam.
Do czasu, gdy się za siebie nałożyło kilka sytuacji na raz. Tu nie zrobił tego o co prosiłam, potem znowu, tu mnie olał, tam obiecał masaż w rewanżu a ciągle miał lepsze rzeczy do roboty, jak prosiłam o pomoc, to wszystko inne było ważniejsze. Więc po raz drugi odkąd razem mieszkamy, chciałam porozmawiać. Na spokojnie, bez ataku. Znowu spotkałam się ze straszną agresją i kontratakiem, usłyszałam, że:
- Nikt mnie o to nie prosi,
- CIĄGLE mu robię o to afery i truję (!? ani słowa, nigdy!)
- JESTEM jedną z tych lasek,
- Ma mnie dość,
- Gdybym nie robiła to sam by sobie robił,
- Generalnie ma to w dupie i mogę przestać
Ciśnienie mi skoczyło jak nigdy, więc powiedziałam, że jak nie chce żeby było miło to nie musi być, od teraz sam sobie będzie gotował, zmywał i prał skoro mnie nie chce, a ja nie będę mu nic przypominać, ale jak będziemy żyć w syfie to się wyprowadzę i tyle. W odwecie stwierdził, że idzie spać do mamy
Ja jestem załamana, bo dla mnie wszystkie te małe gesty które dla niego robiłam były moim okazaniem miłości, a okazało się, że on tego nawet nie docenia. Myślałam, że cieszy się, jak fajną ma dziewczynę, a okazało się, że ma mnie dość. Wszystko to strasznie mnie zabolało i kompletnie rozchwiało mój pogląd na ten związek, bo ja nie chcę bylejakości, agresji ani sprzeczek o mycie talerzy. Chcę nawet po 10 latach mówić do siebie per kochanie i zrobić herbatę bez pytania. Myślę, że spokojnie znajdę faceta, który to doceni i będzie mnie traktował tak samo, jeśli obecny nie potrafi.
Pogodziliśmy się tamtego dnia, ale następnego, czyli dzisiaj, chciałam wprowadzić zmiany. Faktycznie naciskać na swoje i dać mu szansę się wykazać. Już rano okazało się, że po tym jak zrobiłam mu pranie, wywiesiłam i złożyłam i poprosiłam by tylko schował suszarkę, nie zrobił tego. Poszłam zrobić trening a naczynia z wczorajszej kolacji leżały brudne, on grał. 1,5h później nadal tam były, choć poprzedniego dnia rozmawiając jasno zaznaczyłam : ja gotuję, ty zmywasz. Od razu, bo jemy 5 posiłków dziennie.
Więc powiedziałam: miałeś się wykazać, a leżą brudne. To był fakt, nie atak.
Znowu agresja w rewanżu. Tekst " No i ich nie pozmywam "
Znowu pretensje.
I coś pykło. Nic mu już nie ugotuję, prać będę tylko sobie, a on nigdzie nie musi mnie wozić, dojadę komunikacją. Skoro nie chce miłego związku, to nie musi być. Ale minęło już kilka godzin a ja się czuję bardzo zmęczona takimi przepychankami, a z drugiej strony nie mogę odpuścić przecież bo zostanę etatową kucharką, sprzątaczką i dziwką. Chyba mam małą wytrzymałość bo jeśli tak ma to wyglądać, to już za kilka dni wolę się wyprowadzić.
Uderzyło mnie jak dziecinny jest i jak absolutnie nie znosi żadnej krytyki. I przykro mi, że on nie chce mi sprawiać przyjemności.
Nie wiem w jaki sposób do niego dotrzeć.