I temat z błahym problemem dot. partnera podzielił losy większości takich wątków w internecie: "jak taka pierdoła przeszkadza, to go nie kochasz, zostaw go", "super ułożony facet może mieć mnóstwo innych wad, jeszcze zobaczysz", "nie możesz go zmieniać" i moje ulubione "to bzdura, ma inne zalety, jest taki, siaki i owaki, o co Ci chodzi".
No nie. Moim zdaniem to całkiem dojrzałe, że autorka patrzy trzeźwo, od początku wyłapuje to, co jej przeszkadza, i zastanawia się, co z tym zrobić. Przecież gdyby za dziesięć lat napisała, że mąż podczas trwania całego związku nie potrafi się zachować w towarzystwie, co dodatkowo pogłębia się z czasem (bądźmy realistami, im dłużej się jest w jakimś towarzystwie, tym swobodniej się czuje, inaczej zachowuje się chłopak podczas pierwszych wizyt w domu rodzinnym dziewczyny, a inaczej - facet po X latach małżeństwa na obiadku u teściów, gdzie rzeczywiście czuje się od dawna jak u siebie), usłyszałaby koronne "widziały gały, co brały", okraszone reprymendą, że trzeba było załatwiać sprawę od razu, bo jej milczenie upewniało faceta w tym, że wszystko w porządku (coś jakby po dziesięciu latach uświadomić ukochanego, że orgazmu to się właściwie dotąd nie miało i strzelić focha
).
To, że facet ma zalety jest oczywiste. W końcu autorka z jakiegoś powodu z nim jest. Tylko czy to oznacza, że autorce absolutnie nic nie może przeszkadzać? To mnie prywatnie irytuje, bo partnerem mamy zwyczaj właśnie rozmawiania o wszystkich sprawach, które by nam przeszkadzały, nawet o pierdołach (do czego on dążył, to ja byłam z tych "jeszcze nic nie mów, jeszcze poobserwuj"), i zdarzyło się parę razy, że kiedy wspominałam o czymś, co zrobił/czego nie zrobił (i naprawdę bardzo uważałam, żeby nie generalizować; mówiłam o tym jednym konkretnym momencie), słyszałam w ramach obrony "ale zawsze robię też to, to i to [lista_dobrych_rzeczy]". I też parę dyskusji zajęło ustalenie, że chociaż doceniam, że np. zawsze mi pomoże (i milion innych rzeczy), to nie znaczy, że nie może mi przeszkadzać coś zupełnie innego. A tutaj, mam wrażenie, z niektórych postów bije przekonanie, że skoro facet ma zalety i dobrze się dogadują z autorką, to jej nie może przeszkadzać absolutnie nic (bo nie kocha), a jeśli już zacznie, to nie może nic z tym robić (bo nie kocha, oczywiście).
I jeszcze jedno. Posty o tym, że chce zmieniać chłopaka... Serio? Przecież ona nie próbuje z dresiarza zrobić chłopaczka w rurkach, chce jedynie, żeby zachowywał się (nieco bardziej) stosownie do okoliczności. Wydaje mi się, że wymaganie porzucenia mówienia "na ty" do starszych i witania się zwykłym "dzień dobry" nie jest specjalnym tłamszeniem jego indywidualności itd., a jedynie wejściem na wyższy poziom w kwestii kultury, obycia (i to, na litość boską, wcale nie jakiś wysoki - już dzieciaki w podstawówce wiedzą, jak odnosić się np. do nauczycieli i jak się z nimi witać). Jakbym pisała z uporem maniaka "ktury", to wskazania mi błędu nie wzięłabym za zamach na moją osobę czy próbę zmiany mnie w kogoś, kim nie jestem...