Dziewczyny,
Piszę z problemem, wydaje mi się, dosyć nietypowym.
W grudniu, po 7 miesiącach związku, zamieszkałam z moim chłopakiem. Mieszkanie po prostu nam się trafiło, tania kawalerka w dużym mieście, w którym oboje pracujemy. Zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę, ale nie kierowała mną jakaś ogromna ochota mieszkania razem tylko chęć zamieszkania ''na swoim''.
Niestety, ja od początku bałam się tego kroku. Wydaje mi się, że stało się to za szybko.
Chłopak bardzo się zaangażował, pomaga w domu, sprząta, robi to o co go poproszę. Jednak to dla mnie za mało. Brakuje mi samotności. Co ważne, to była moja pierwsza wyprowadzka w życiu, więc nie mam porównania. Szybko zaczęłam się dusić, w moim chłopaku zaczęło irytować mnie wszystko, lubiłam momenty kiedy go nie było i miałam czas tylko dla siebie. Frustracja z powodu wspólnego mieszkania narastała przez kilka miesięcy. Wczoraj po kolejnej kłótni rozstaliśmy się.
Próbowałam wytłumaczyć mojemu chłopakowi, że mieszkanie razem mnie przerosło, ale nie chcę kończyć tego związku. Raczej chciałabym, żeby poszedł na swoje, usamodzielnił się beze mnie, żebyśmy znowu spotykali się tak jak wcześniej. Oczywiście moje wyobrażenia były dużo piękniejsze niż rzeczywistość. Załamaliśmy się oboje. Ja nie chcę kończyć tego związku, ale też nie wyobrażam sobie wspólnego mieszkania. Byłoby super jeżeli on wpadałby do mnie na kolacje, ewentualnie raz na jakiś czas na noc, ale żeby potem wrócił do siebie.
Powiedzcie mi, czy moje zachowanie jest normalne? Czy wynika to po prostu z niedostatku uczuć z mojej strony i powinnam dać mu spokój?
Minęły dwa dni od rozstania, a jedyne o czym myślę to on. Uwielbiam spędzać z nim czas, to na prawdę dobry człowiek. Ale wizja mieszkania razem już na zawsze mnie przeraża... Oboje jesteśmy bardzo młodzi, ja 23 lata, on 21 lat. Chciałabym poczuć jak to jest mieszkać samemu, uważam, że jemu też dobrze by zrobiła taka zmiana.
Dajcie znać co myślicie.
Dzięki!
C.